Skocz do zawartości
tokarex pontony

Ranking

Popularna zawartość

Treść z najwyższą reputacją w 04.07.2018 uwzględniając wszystkie działy

  1. I mi się wczoraj przyfarciło, zamiast amura na kulkę skusił się sumek 113cm.
    8 punktów
  2. W ostatni weekend wybrałem się ze znajomymi na węgorzową nockę. Generalnie w tym okresie co roku jeździmy parę razy na nocki w celu złowienia węgorza. Są to z reguły wyprawy bardziej towarzyskie niż wędkarskie, spotykamy się starą ekipą ze szkoły na jeziorze "z dawnych lat" i na miejscówce przygotowanej przez nas samych pewnie z 15 lat temu. Jest zdecydowanie za dużo używek i zdecydowanie zbyt mało koncentracji wiąże się to z ogromną ilością spóźnionych/ przegapionych brań, ale ta meta i tak płaci prawie zawsze. Śmiejemy się, że przejście 25 min przez hardcore w postaci 2 metrowych pokrzyw i sieci wikliny aby się tam dostać to wystarczająca pokuta Ale do rzeczy. Każdy z naszej 4 łowił na tylko jeden zestaw. Węgorze w tym okresie biorą bardzo agresywnie i intensywnie, ciężko w dobrą nockę ogarnąć chwilami 2 wędki, do tego ww warunki wyjazdu jeszcze to utrudniają Brań jak zawsze było bardzo dużo, zacięliśmy pewnie z 10% i nie wynika to tylko z naszego stanu ale też z warunków łowienia. Ukształtowanie dna w tym miejscu wymaga dorzucenia zestawem do kantu który jest około 80m od brzegu. Jest tam żwirowe dno, idealne dla węgorza i sandacza. Duża ilość zielska na blacie przed kantem bardzo utrudnia sygnalizację brań. Ostatecznie na brzegu przez nockę zameldowało się 6 węgorzy, ale tylko 2 kumpla były godne uwagi, tzn wymiar miały wszystkie, ale reszta to straszne sznurówki. Sam złowiłem 3 szt, 3 najmniejsze Poniżej 2 fotki na których coś jeszcze widać. Operator aparatu miał problemy ze złapaniem ostrości... w aparacie też Pozdrawiam
    7 punktów
  3. Nocne łowienie sandaczy na słuch. Od jakiegoś czasu nie mam szczęścia do ryb. Nie narzekam na brak brań, ale na ilość przegranych. Analizowałem, co jest nie tak i jedynie mogłem zmienić wędkę na dłuższą. Krótsze mają wiele zalet i od kilku sezonów nie wyobrażałem sobie łowienia z dłuższą niż 240 cm. Miarka się przelała. Podczas holu tracę zbyt dużo ryb. Trzeba sięgnąć po sprawdzonego travela. Wędka z maksymalnym cw do 30g/270 cm. Wspominam ją z sentymentem, bo wyszedłem do sklepu po chleb, a wróciłem z wędką. W tym czasie zauroczyłem się spinningowymi travelami i gdy „całkiem przypadkiem” zahaczyłem o sklep wędkarski, zobaczyłem fajny budżetowy kij w tej wersji. Wziąłem do ręki, fajny, nie jest pałowaty, mógłby nawet dużą brombę obsłużyć. Jeszcze nie wiedziałem, ile kosztuje. Patrzę na metkę i po chwili stoję przy kasie;) Podchodzę na brzeg Odry. Woda od kilku dni wysoka i mocno ciągnie. Wziąłem muchówkę, bo miałem nadzieję, że da się komfortowo połowić. Jeszcze poleży i poczeka na lepsze czasy. Tej nocy będzie nocne spinningowanie na słuch. Postanawiam trochę pochodzić za sandaczami, które robią trochę hałasu i będą możliwe do zlokalizowania. Drobne rybki chowają się w trawach na spowolnieniach nurtu. Trzeba będzie łowić z dłuższego przytrzymania. Nie przypada mi do gustu ta opcja, ale w napotkanych warunkach nie daję szansy na inne łowienie. Do tego doskonale będą się nadawały woblery HMS Panic”Z” - Spinnerman. Wybieram pływającą dziewiątkę. Bardzo lubię łowić na mniejsze wersje z tej serii (8-9 cm). Kiedyś przeglądałem internetowe otchłanie i na YT trafiłem na film z prezentacją woblerów pod sandacze. Wiedziałem, że muszę je mieć. Po czasie stałem się właścicielem kilkunastu woblerów i nimi staram się czarować ryby. Cały zestaw wygląda tak: spinning Jaxon Eternum travel 10-30/270, kołowrotek Shimano Sahara 4000, plecionka 0,14 mm, przypon stalowy ok. 10kg i pływający wobler 9 cm HMS Panic”Z”. Wodery po ostatnim zalaniu wyschły, to będę miał jak dotrzeć do trudniejszych miejsc. Ostatnio sporo musiałem pomijać i było więcej chodzenia. Jest pierwsze obiecujące miejsce. Drobnica w panice ciągle wyskakuje z wody. Zatrzymuję się i powoli, bardzo wolno podchodzę do miejsca. Woda sięga do kolan, więcej nie potrzebuję wchodzić. Jeden krok więcej i będzie po pas. Dłuższa wędka daje możliwość prowadzenia przynęty przy trawach. W zasadzie to opuszczam woblera na wodę, odmykam mechanizm wstecznego kręcenia i pozwalam woblerowi pływać w nurcie na „wstecznym”, czyli bardzo wolno kręcę korbką wstecz, by wobler myszkował wzdłuż przybrzeżnych traw. Długo nie czekałem i następuje spore trzepnięcie. Jeszcze nie zdążyłem wczuć się w atmosferę a tu branie. Silniejszy nurt sprawia wrażenie, że mam coś większego. Kilka chwil i sandacz ślizgiem ląduje na brzegu. Po ostatnich porażkach bardzo mnie ucieszył. Przynajmniej nie dostałem prztyka w nos na samym początku. Będzie lżej w dalszym łowieniu. (51) Idę dalej. Kolejne miejsce i podobna sytuacja. Drobnica co chwilę jest przeganiana przez niewidzialnego drapieżnika. Wcześniej słyszałem tam charakterystyczne cmoknięcia. To mnie tam sprowadziło. Aby dojść do miejsca, te kilka metrów zajęły mi ponad minutę. Bardzo wolno podszedłem i ponownie położyłem wobler na wodzie. Nurt napierając na niego, ułatwia oddawanie linki. Wobler zaczął pracować w miejscu, gdzie rybki są ciągle niepokojone. Łup!!! Siedzi!!! Będzie większa sztuka. Po krótkiej walce drugi sandacz ląduje do galerii zdjęć. Piękna praca przynęty powoduje, że dziś sandacze wolą wybrać błyskotkę niż naturalną rybkę. Nie minęło piętnaście minut i mam niezłe emocje. (54) Warunki dla mnie nie są łatwe. Nie lubię takiej wody. Jednak trzeba się postarać coś z tego wycisnąć. Nigdy nie będzie idealnie, a jak już, to ryby będą nas miały głęboko w poważaniu. Dalej nadstawiam ucho. Coś niedaleko się chlapnęło. Dojrzałem miejsce i w spowolnionym tempie wciskam się w zalane trawy. Czuję, jak drobnica obija się o wodery. Mija kilka minut. Przeszukuję woblerem opaskę. Postanawiam podrzucić go trochę powyżej siebie, aby po skosie sprowadzić pod burtę w trawy. Wobler robi na wodzie „pac” i w tym samym momencie czuję porządne targnięcie. Przez chwilę hamulec się poddaje, ale mija moment i przejmuję inicjatywę. Tym razem woblera zgarnął ładny kleń. W nurcie dał pokaz siły. (45) Mija kolejna godzina. Wyciszyło się na wodzie. Widać niezliczone ilości rybek walczących z nurtem. Nic je nie niepokoi. Czas wracać. Dopada mnie zmęczenie i nie skupiam się nad tym, co robię. Po drodze łowię dwa małe sandacze w sprawdzonej miejscówce. Sto procent skuteczności, dawno tak u mnie nie było. PS
    5 punktów
  4. Gratulacje Panowie Ja dzisiaj wyskoczyłem na dwie godzinki z kumplem i bratem nad starorzecze, wędkowaliśmy od ok 17:00 do 19:00. U mnie trafił się jeden okonek i zębaty ok 60 cm na spinmada 12 g, oprócz tego kilka okoniowych puknięć lecz nie zaciętych. Brat i kolega na zero.. W weekend w planach dalsze sandaczowo sumkowe podchody na Wisełce Poniżej pamiątkowe fotki
    4 punkty
  5. Wróciłem z królestwa wzdręgi, 5 dni nad piękną Czarną Hańczą. Niestety pogoda pozwoliła tylko na 2 dni w kajaku ale nałowiłem się sporo. Przynęty to wyłącznie jigi . Złowiłem ponad 50 wzdręg , 6 powyżej 25 cm, rekordzistka to grubaśna mamuśka na 32 cm. Do tego kilkanaście okoni takich do 20 cm , 2 płotki i ukleja. Cieszyłem się na pochwalenie fotkami ........i tu następuje przykry koniec. Telefon spoczywa na dnie 4 metry pod wodą . Kilka zdjęć na bieżąco wysłałem do Booryssa ale niestety wykasował i zgłoszeń do GP nie będzie . Wrażenia artystyczne pozostały wyłącznie w mojej głowie
    4 punkty
  6. Chciałem dodać ten wpis na spokojnie i trochę wcześniej, ale Kajtek jak zwykle narozrabiał. Kajetan, mój syn, rozrabia bo to normalne u dzieci w jego wieku. Juto - jak mówimy na niego z żoną gdy nauczy się czegoś nowego (braaaawoooo Jutek!), na co on w sposób całkowicie nieraz nieudolny zaczyna powtarzać ową nabytą właśnie czynność, zaśmiewając się przy tym do rozpuku - poszedł spać dopiero jakieś pół godziny temu. I to wcale nie jest takie oczywiste, bo dzieci w jego wieku potrafią zasypiać i wstawać o nieludzkich nawet dla wędkarza porach. Kajutek śpi w swoim łóżeczku otoczonym wypchanymi watą chmurkami, przytulony do swojego misia: sowy o bardzo, baaardzo długich nogach. Mógłbym więc teoretycznie dokończyć pisanie wstępu do mojego tematu na bardzo, ale to bardzo spokojnie. W tv leci jednak mecz Belgia - Japonia i chcę go obejrzeć. Oglądam go bez tych emocji, które pewnie udzieliłyby się mi gdyby grała Polska. No, ale... Poziom mistrzostw jest jednak niezły - mówię to jako niekoniecznie wielki, ale jednak znawca (jak każdy Polak) piłki. Prawdę mówiąc to zerkam więcej na telewizor niż w komputer, więc nie ma szans abym napisał zbyt wiele. Zaraz wstawię kawę: mieloną, czarną i bez mleka - czyli taką jaką nauczyłem się pić mieszkając czas jakiś na obczyźnie - wrzucę tekst, który mam w planach wrzucić i oddam się oglądaniu. W zasadzie robię to teraz, bo Belgowie "cisną" i na prawdę dobre widowisko się szykuje. Zamieszczam więc pierwszy tekst, a Was zachęcam do czytania. Chyba że chcecie popatrzeć jak 22 facetów biega za jedną piłką, to nie czytajcie. Zróbcie to później, ale tylko wtedy jeżeli będziecie mieli ochotę, bo w życiu chodzi o to żeby robić to co się chce. Na początek coś o kleniach czyli rybach, którym poświęciłem najwięcej czasu, bo aż pięć pełnych sezonów. Parafrazując klasyka: kleń jaki jest każdy widzi, ale nie każdy potrafi go złowić. Dlaczego? W tej serii artykułów powiem Ci co zrobić, aby regularnie łowić klenie na spinning. Zanim jednak przejdę do meritum chciałbym żebyś oswoił się z myślą, że na sukces przyjdzie Ci poczekać. Być może długo. Nie będzie to jednak czas nudny i stracony, gdyż poświęcisz go na naukę i wędkowanie jednocześnie. Mało tego. Najprawdopodobniej już na tym etapie złowisz swoje pierwsze ryby! Zrobisz to zapewne szybciej niż ja (zajęło mi to rok). Natomiast jeżeli ten wspaniały moment już nastąpił, czas świadomego i regularnego łowienia jest bliżej niż myślisz. Stanie się tak jeżeli nie popełnisz błędów, które ja kiedyś popełniałem. Pamiętaj jednak, że wszystko zależy tylko od Ciebie. Nie obarczaj swoimi niepowodzeniami innych: ryb - bo nie brały, rzeki - bo nie ma w niej kleni, tego artykułu – bo autor obiecał, że… W końcu to Ty sam wyznaczasz dni i godziny wędkowania, zarzucasz w upatrzonym przez siebie miejscu (na rzece, którą z jakichś powodów wybrałeś). Ja mogę tylko wskazać Ci drogę. Obarcz odpowiedzialnością siebie, a sukces stanie się Twoją tylko zasługą. Jeżeli nastawiłeś się odpowiednio do tej sytuacji, to teoretycznie mógłbyś zrobić to co robi większość wędkarzy: wziąć wędkę i ruszyć nad wodę by spróbować swojego szczęścia. Popełniając przy tym pierwszy błąd i wydłużyć czas potrzebny Ci do osiągnięcia celu (być może nawet w nieskończoność, bo nie każdy lubi przez rok schodzić z łowiska „o kiju” jak miało to miejsce w moim przypadku). W tym miejscu jeszcze raz i dobitnie podkreślę, że chciałbym pomóc Ci w świadomym i regularnym łowieniu kleni. A żeby tak się stało musisz na krótką chwilę odłożyć wędkę na bok (ale spokojnie, w następnym etapie znów ją chwycisz w dłonie i już nie będziesz musiał wypuszczać). Na początku musisz skupić się na znalezieniu odpowiedniego łowiska. A co takiego musi w sobie ono mieć, aby powiedzieć o nim, że jest łowiskiem kleniowym? Oczywiście klenie. Musisz po prostu znaleźć rzekę, którą zamieszkują te właśnie ryby. Na szczęście kleń występuje w Polsce na tyle powszechnie, że śmiało można powiedzieć, że zamieszkuje niemal wszystkie rzeki. Więc jeżeli masz jakąś w pobliżu to możesz z niemal 100% prawdopodobieństwem założyć, że te ryby w niej pływają. Rzeki jednak bywają bardzo długie i miewają zmienny charakter w zależności od biegu, a to ma już wpływ na to jakie gatunki ryb na danym odcinku występują. W tym momencie nadszedł czas zajrzeć do Internetu lub popytać innych wędkarzy. Naprawdę. Mój najlepszy odcinek na klenie poznałem dzięki koledze z pewnego forum. Sieć i ludzie to bogate źródła informacji, z których nowoczesny wędkarz powinien korzystać. Oczywiście nie zaniedbuj też tradycyjnych metod. Przejdź się nad rzekę, poobserwuj czy nie widać na niej śladów bytności ryb, ale przede wszystkim czy występują na niej bardzo lubiane przez klenie miejsca. Ta druga kwestia jest teraz dla Ciebie ważniejsza niż odnalezienie "klusek". Kleni bowiem, z racji ich płochliwości, możesz nie zaobserwować przez długi czas i uważając błędnie, że ich tu po prostu nie ma, ominąć odcinek z naprawdę pięknymi rybami. Ale może też stać się inaczej. Prawdopodobne jest, że spotkasz jednak swojego przeciwnika i w ten sposób już teraz dowiesz się dużo o jego zwyczajach. Być może zauważysz jakąś zależność jego aktywności od pogody czy pory dnia. Podpatrzysz zbierającego pokarm z powierzchni lub pływającego w toni. To naprawdę cenne informacje, które niektórzy zbierają latami. Pamiętaj, że odpowiednie łowisko, sprzyjająca rybom (nie Tobie) pogoda, właściwa godzina połowu i dobrze dobrana przynęta to quattro towarzyszące wędkarskim sukcesom. Oczywiście na tym etapie raczej nie posiadasz aż tak pełnej wiedzy, aby powiedzieć: ryby będą brały pojutrze od 14.30 do 18.25, a później brać będzie tylko słońce. Zdobędziesz ją razem z praktyką. Wróćmy jednak do chronologii. Jesteś nad rzeką i co widzisz? Wodę zakręty i coś pod powierzchnią. Typowymi miejscówkami, w których obiekt Twoich westchnień przebywa są zalegające w wodzie drzewa i kamienie. Znajdziesz go też w okolicach zewnętrznych, głębokich zakrętów, a już szczególnie wtedy, gdy brzegi ich porastają drzewa i krzaki tworzące nawisy. Już niedługo będziesz „zaglądał” woblerem pod każdą burtę i przeorasz nim głębokie rynny – tam właśnie kleń najczęściej czyha. Nie oznacza to jednak, że w tych miejscach JEST. Na miejscówce, którą sobie upatrzyłeś JEST powalone drzewo albo zatopiony kamień. Może nawet legendarny rower z działającą lampą na dynamo też tam JEST. Tak, to wszystko może tam być, ale nie kleń. On tu nie JEST, on tu ŻYJE – bardzo intensywnym życiem. Wchodzi w okresy aktywności i pasywności. Gdy nie pobiera pokarmu, szuka schronienia przed drapieżnikami. Penetruje wszystkie warstwy wody lub odpoczywa. Lecz co by nie robił, kleń zawsze obserwuje to co się dzieje w rzece, nad nią, obok niej. Nie zapominaj o tym, bo gwarantuję Ci, że nie zobaczysz w podbieraku klenia, który uprzednio zobaczył Ciebie. Dlatego już teraz przyjrzyj się brzegom i pomyśl w jaki sposób, niezauważenie podejdziesz w miejsce bytowania ryb. Pamiętaj, że nie masz wpływu na to gdzie ryba przebywa, czy o której godzinie będzie żerowała. Na jej życie wpłynąć możesz tylko w jeden sposób: możesz przestać dla niej istnieć (sprawić aby Cię nie widziała). A to już bardzo wielka, pozytywnie wpływająca na efektywność Twojego wędkarstwa, zmiana. No dobra, a więc wiesz już, że klenie są w Twojej rzece albo że jest to bardzo prawdopodobne. Wiesz jak je podejść. Co teraz? Zanim ruszysz na wielką przygodę niosąc wędkę w ręku a nadzieję w sercu i podniecony tak, że aż wnętrzności się w Tobie poprzewracają zarzucisz zestaw w okolicę pierwszej napotkanej zwałki, musisz dowiedzieć się kiedy i na co łowić. Ale o tym w drugiej części poradnika.
    1 punkt
  7. Krótki raport z dzisiaj , o czwartej jestem na Rędzinie , przez godzinę tylko mi dupa zmarzła 🤧 ani brania , wracam do " siebie" , rybek dużo ale rozmiarowo licho ☹️ tylko jeden Okonek przyzwoity ( na jesień powiedziałbym że mały) wszystko na spin mady , dość mam wędkowania na " ciężko" wracam do lajtu 😁
    1 punkt
  8. Tym razem o porażkach. Spinning do ręki, pudełko woblerów do torby i przed północą melduję się nad wodą. Kilka chwil na pogadankę ze znajomym i do dzieła! Pierwsze dwa rzuty i bum! Branie, ale ze spadem. Zaczęło się ciekawie. Jednak to był początek fatum. Przez pół godziny sprawdzam znajome miejsca i postanawiam odwiedzić "nowe" rewiry. W pewnym sensie opłacało się i była to dobra decyzja. Po godzinie obserwacji zaczęło się dziać. Ze środka następuje atak i kij poważnie się wygina. Kilka szarpnięć, ryba przewala się i następuje luz. Pierwszy sum w tym sezonie. Szczęśliwie do tej pory omijały mój delikatniejszy kleniowy sprzęt. Tym razem przygotowany na mocniejszego przeciwnika zaliczam porażkę. To nie koniec. W dalszym ciągu na końcu stalowego przyponu pracuje pływający wobler marki Gloog 60 w kolorze NG. To jest jeden z moich najbardziej ulubionych woblerów na nocne wyprawy. Po chwili mam potężne targnięcie i następuje walka. Już wiem, z czym mam do czynienia. Śliczny kleń +/- 45cm tańcuje pod nogami. Jeszcze jeden młynek i po rybie. Trzecia sztuka, która się wypina. Na jednej wyprawie, to może być już lekkie podłamanie. Dla mnie kleń zaliczony. Nie muszę za każdym razem wracać z albumem zdjęć. Idę dalej. Jakieś zamieszanie w wodzie. Wobler ląduje powyżej miejsca, gdzie drobne rybki są ciągle przeganiane. Jest! Soczyste branie i ponownie Mikado gnie się w parabolę. Tym razem sandacz. Hol spokojny bez fajerwerków. Często bywa, że ryby mają jeszcze w zanadrzu jakieś fortele, by w ostatniej fazie dać pokaz siły i ostatnim zrywem uwolnić się od woblera. Czwarta ryba i bye, bye:) Tyle ją widziałem. Oceniam na 60 cm. Żeby już nie koloryzować i rozpisywać się nad moją klęską, mam kolejne branie z wachlarza i po kilku sekundach kolejna ryba spada. Czyli pięć konkretnych ryb i żadnej nie podholowałem, aby spokojnie ocenić jej wielkość. Na pocieszenie mam kolejne branie i z duszą na ramieniu, jakiś lękliwy się zrobiłem tej nocy, po niedługiej walce podejmuję nocnego bolenia (50). Ne wiem, czy wina w kotwicach, czy ogólnie w konfiguracji sprzętu, ale zaczynam się mocno zastanawiać, gdzie tkwią moje błędy? W sprzęcie, w sposobie holu, zacięcia? Następna noc. Woda zdecydowanie wyższa i ciągle przybiera. Nie byłem przygotowany do takiej sytuacji. Wodery w domu i wiele miejscówek odpuszczam. Ryby pięknie żerują, a ja mam ograniczone możliwości dotarcia do nich. Znajduję dogodne miejsce. Kilka rzutów i bęc!!! Jest!!! Z silnym nurtem ryba ma podwójną moc. Chcecie się dowiedzieć, jaki dalszy przebieg miała walka? Zezowate szczęście trwa dalej:)
    1 punkt
  9. @DawidSokołowski świetnie napisane! U mnie dalszy ciąg egzotyki, bez okazów ale już chyba 12 gatunków zaliczonych. W szczegółach opiszę w temacie o łowieniu w Chorwacji. Makrela ok. 35 cm. Pięknie powalczyła na przyponie 0,10. Ryby w Adriatyku są niesamowicie szybkie. Skrzyżowanie śledzia z sandaczem I doradowata śliczna rybka.
    1 punkt
  10. Byłem przekonany, że nie złowię nic, za to odbędę miłą wędrówkę w pięknej scenerii - prognozowałem tak z pogody. "Lampa" na niebie i lekko spadające ciśnienie nawiedziły Warmię. Głos nadziei - złów cokolwiek, a będzie dobrze - określił jednak mój plan minimum, ale to Pasłęka postawiła warunki jego wykonania: oddaj mi krew, pot i łzy, a dostaniesz moje kropki! Wysoka trawa ustępuje w końcu miejsca zaroślom – gęstszym i trudniejszym do przebycia. Las – cel mojej wyprawy – jest coraz bliżej, ale wciąż nie blisko. Ocieram pot z czoła, poprawiam plecak i zanurzam się w gęstwinę. Spacerku dziś nie będzie. Widzę: pierwsze drzewa, z rzadka prześwitującą za trzcinami rzekę. Nie zauważam za to nory bobra, w którą z impetem wpadam jedną nogą. Komary na sekundę wzlatują, by po chwili znów doszczętnie mnie obsiąść. A więc połowiłem… – tracąc nadzieję wstaję z kolan i przekraczam granicę lasu wraz z całą chmarą owadów na sobie. Drałuję patrząc więcej pod nogi niż na wodę. Wędkarsko jednak nic nie tracę, bo zarośnięte brzegi i tak ciągle jeszcze bronią dostępu do najciekawszych fragmentów łowiska. Z czasem robi się nieco łatwiej. Skwar przestaje mi dokuczać, bo promienie słoneczne w nieznacznym stopniu przenikają przez zasłonę z liści. Rzeka natomiast zaczyna być bardziej dostępną. Tylko insekty tną mnie niemiłosiernie, zwłaszcza gdy się zatrzymuję, a muszę to zrobić, bo oto przede mną miejsce do obłowienia. Z bólem serca minąłem parę minut wcześniej kilka „moich” zwałek i dołków, w których stacjonują znajome pstrągi. Liczę więc, że poznam nowe i wchodzę do wody gdyż tylko tak mogę obłowić zatopiony pień. Stoję nieruchomo, czekam kilka sekund i rzucam. Komary bzyczą swoją melodię, a wystrzeliwszy z któregoś zakątka rzeki kleń, odprowadza płynącą z prądem przynętę. Przypadek? – myślę i wracam do mozolnego przedzierania się zarośniętymi brzegami, jednak o tyle rzadziej najeżonymi wysoką roślinnością, że ciągle mam „na oku” rzekę i klenie: żerują dziś bardzo intensywnie. Dokonuję błyskawicznej analizy sytuacji. Bardziej uniwersalna „piątka” zastępuje typowo pstrągową „siódemkę” na agrafce. Mur z pokrzyw i krzaków topnieje. Choć mało brakowało bym „zaliczył” kolejną jamę wydrążoną przez bobra i pomimo, że do końca wyprawy zmuszony będę do katorżniczej walki z chaszczami, warunki zaczynają pozwalać mi na obławianie coraz większych fragmentów rzeki. Efekty zmiany przynęty i lepszego dostępu do łowiska przychodzą szybciej niż się spodziewałem, a że w ogóle się pojawiły mimo moich wcześniejszych przewidywań, to złowiony w końcu kleń naprawdę mnie ucieszył. Wziął w miejscu nietypowym, bo na prostce pozbawionej jakichkolwiek rybie przydatnych cech. Nie wiem czy zrzucić to na karb szczęścia, a może cudowny i nagły progres moich umiejętności wędkarskich. Możliwe też, że złowiony przeze mnie kleń był tak na prawdę złotą rybką, która za zwrócenie wolności nagrodziła mnie w taki sposób, ale faktem jest że od tego momentu moja skuteczność wzrosła i rozpoczęło się wędkarskie święto. Niesiony sukcesem frunę przez gęsty zagajnik i dopadłszy leżącej za nim polany zarzucam pod drugi brzeg rzeki. Dopinam kabłąk i lśniący w słońcu wobler już mknie prosto jak strzała w stronę jedynego tutaj dołka. Mijając kamień zarzuca jeszcze tylko ogonem na wyjściu z wirażu i lusterkując tak, że nie nadąża już za nim moje galopujące serce, łapie ponownie swój kurs, ociera się niemal grzbietem o powierzchnię wody, przepływa tak kilka dobrych metrów po czym ostro nurkuje i ginie w czarnej otchłani dołka. Nadszedł w końcu czas i na króla Pasłęki! Pierwszy pstrąg, a złowiłem go nieopodal miejsca, gdzie przechytrzyłem pierwszego i jak się później okazało ostatniego klenia tego dnia, dopiero za czwartym podejściem dał się „zaprosić” do podbieraka. Niewyczerpany holem i zaprezentowanym mi w jego trakcie tańcem na ogonie, walczył do samego końca. Rzeka zaczęła „pachnieć pstrągiem”. Wiedziałem, że to mój czas! Ryba uśmiecha się do aparatu i odpływa w dół rzeki. Ja ruszam w górę, ale nie uchodzę daleko… Żaden ze złowionych później pstrągów nie przekroczył jednak granicy 40 cm jakimi dysponował ten pierwszy i drugi. Wszystkie charakterystyczne miejsca obdarowywały mnie jednak braniami, co któreś branie walecznymi „kropkami”, a każdy „kropek” niepohamowaną radością. Szczególnie szczodre okazały się strome brzegi porośnięte drzewami, których korzenie ponuro zatapiały się w głęboką wodę – miejsca malujące się jako czarne plamy martwej materii bez dna na tle płytkiej i czystej rzeki. Było w tym coś ascetycznego. Nie chcę marnować tak znakomitego czasu – na mojej rzece nigdy nie wiesz kiedy okres dobrych brań minie. Plecak mi ciąży, a brzuch mam lekki, obławiam jednak wytrwale ostatnie fragmenty łowiska: metr po metrze, rzut za rzutem. Ekstremalnie wycieńczony wyprawą próbuję jeszcze, z myślą o czymś „grubszym”, zmiany przynęty z powrotem na moją ulubioną „siódemkę”, ale szybko rezygnuję. Słusznie, bo gdy po kilku bezowocnych minutach ponownie zakładam „piątkę”, silnie uderza w nią ryba – nieszczęśliwie nie zdążyłem jej zaciąć – i wraca do swojej czeluści pod wpijającymi się w wodę korzeniami starego drzewa. Siadam na pniu, zdejmuję plecak i patrzę na rzekę. Jest piękna. Sześć godzin temu przyjechałem nad Pasłękę, pełen niewiary w udany połów. Teraz wracam leśną ścieżką niosąc złożoną wędkę w ręku i talię pięknych wspomnień w głowie. Nie koniec jednak trudów tej wyprawy – ścieżka nagle się urywa. I znów to samo tylko w odwrotnej kolejności. Toruję sobie drogę przez mur z pokrzyw i krzaków omal nie wpadając przy tym kilkukrotnie w dziury w ziemi. Po jakimś czasie las zaczyna rzednąć i z nieba spada, wprost na moją głowę, żar popołudniowego słońca. Dopijam resztkę wody, a nie mając już sił oganiać się od natrętnych insektów nie robię tego – i pokąsany jak nigdy dotąd, o czym się przekonam już w domu, wkraczam w strefę wysokich traw. Nie widzę brzegów tego „morza”, prę więc przed siebie jak trałowiec do momentu aż do nich dotrę. Wracam poobijany, ale nie pobity. Wracam jako zwyci
    1 punkt
  11. Przede wszystkim nie mam ochoty łowić w przełowionym łowisku, na co dzień a zawodnicy powinni startować w warunkach rzeczywistych a nie jakiś cieplarnianych. Za patologię uważam wpuszczanie podrośniętych do łowiska przed zawodami / czy tez odłowy w jednym łowisku, aby wpuścić ryby w drugim - są to kosztowne i drogie metody, które powinny być wyeliminowane na rzecz możliwie najtańszej/najefektywniejszej metody zarybień / pilnowania łowisk. Nie widzę żadnego uzasadnienie (wobec permanentnego niedofinansowania np. kontroli łowisk) do finansowania pieniędzmi niestartujących w zawodach wędkarzy tych którzy w zawodach startują.
    1 punkt
  12. Zestaw dla kolegi @zajac222 w poniedziałek wysyłka
    1 punkt
  13. 27/28.06.2018 Odra Woda delikatnie wyższa, to założyłem większe streamery. Przy przeszkadzającym wietrze miałem problemy, aby dokładnie je podać. Trochę się siłowałem. Do 1:00 było widać aktywność ryb. W tym czasie złowiłem trzy ( z jednego rocznika 45) sandacze. Kwadrans przed pierwszą mam konkretne branie. Wędka ładnie pracuje pod ciężarem ryby. Silny nurt nie pomaga mi w szybszym holu i kilka chwil trwało, by okazało się, że po drugiej stronie walczy przyzwoity nocny boleń (55). Chciałem jeszcze sprawdzić, czy o świcie znowu trafię na dobre żerowanie okoni. Niestety, kilka delikatnych skubnięć, jedno konkretniejsze, ale ze spadem i na pocieszenie i koniec wyprawy, streamera taranuje kleń (40).
    1 punkt
  14. Nie trwało to krótko ani nie było łatwe ale cuda się zdarzają – Niemcy odpadli z turnieju a ja złapałem w końcu Klenia ze Ślęzy na muszysko. Zdjęcie pokazuje 38 ale był nieco większy – mój rekord ze Ślęży na muchę.
    1 punkt
  15. Obiecana relacja z wyjazdu do Hiszpanii zorganizowanej przez przewodnicywedkarscy.pl. Nasza ekipa spotyka się na lotnisku Chopina. Jest trochę czasu, więc obserwując duży ruch na lotnisku dyskutujemy o rybach. W samolocie pozytywne zaskoczenie. Sebastian zarezerwował świetne miejsca- z dużą ilością miejsca na nogi. Szybko się przydało, bo samolot został opóźniony o godzinę ze względu na zbyt duży tłok w powietrzu... Wreszcie ruszamy i po trzech godzinach lotu podchodzimy do lądowania w Barcelonie. Ale gdzie to lotnisko? Mgła jak w Londynie. Oprócz mgły, dużo chłodniej niż u nas! Idziemy wypożyczyć samochód i tu przykra niespodzianka. Nie zarezerwowaliśmy wcześniej a na miejscu cena dużo wyższa niż w internecie . Wreszcie pakujemy się i ruszamy w drogę ok. 280 km. Hiszpania wita nas ulewnym deszczem i silnym wiatrem. I tu od razu dobra rada. Lepiej skorzystać z transferu z bazy, bo ta nocna podróż była naprawdę męcząca- po całym dniu w podróży. Padamy w łóżka i dopiero rano rozglądamy się po bazie. Kwatera bardzo komfortowa. Całość w drewnie + klima, trzy sypialnie + duże pomieszczenie wspólne z wyposażoną kuchnią. Nie trzeba nic więcej. Na placu duży zapas łodzi, gotowych do zwodowania. Przystań- ze względu na duże wahania poziomu wody, nie ma mowy o podestach. Pogoda nie rozpieszcza, nadal zimno i silny wiatr, ale ruszamy spinningować. Podziwiamy piękno otoczenia. Człowiek czuje się jakby płynął wzdłuż obrazu. Docieramy do mostu znanego z dobrych efektów. Niestety tego dnia nie notujemy ryb. Ja zaliczam tylko jedno sandaczowe pstryknięcie. Po dwóch dniach prób ze spinningiem siadamy na karpiową zasiadkę. Nadal wieje solidnie. Wreszcie jest odjazd- Darek wyciąga karpia ok. 14 kg. Sprzęt uzupełniamy w świetnie wyposażonym sklepie w Caspe. Również artykuły spożywcze można kupić w miasteczku np. w markecie "Orangutan". Wieczorem z rezydentem bazy Adamem ruszamy na nocną zasiadkę sumową. Po drodze Adam proponuje- macie ochotę na czereśnie? Dzwoni do właściciela- kumpla Hiszpana i po chwili objadamy się czereśniami. Siadamy w przepięknym miejscu. Od kilku dni siedzi tu świetna ekipa z naszej bazy- mają już na koncie suma 180 cm i dwa mniejsze. Łowią też sporo karpi. Wędki ustawione. Nie czekamy długo i na mojej wędce gwałtowne branie! Niestety sum nie trafił dobrze. Nawet go nie poczułem... Niestety więcej brań u nas nie było. Koledzy obok zaliczają suma 130 cm. Adam mówi, że niestety sum jest na spóźnionym tarle, stąd słabe efekty. Kolegom karpie przestały brać. Wkrótce dowiedzieliśmy się dlaczego. Wiatr się uspokoił, słońce przygrzało a woda podniosła się do końca naszego pobytu o dobry metr. Zaczął się spektakl- tarło karpia. Na każdej płyciźnie kotłowały się cielska wielkich karpi. Wręcz można było ich dotknąć ręką. Niesamowity widok. Niestety dla nas oznaczało to wędkarską klapę. Mimo tego nadal próbujmy łowić. Siadamy na karpie i sumy. Wyprawa całodobowa wymaga kupy sprzętu. Nęcimy pelletem kupionym w Caspe. Można go nabyć również u Adama w bazie. Wreszcie i ja zaliczam rybę. Darek łowi dwie ładne płocie. Próbujemy jeszcze z Mrukusem dalekiej wyprawy w stronę Mequinenzy. Obławiamy przepiękne zatoczki. Między zatokami przelatujemy nawet nad głębiami 25-30 metrów! Robimy mnóstwo kilometrów, ale jedyne efekty to puste branie Marcina i mój okoń ok. 35 cm, który spiął się przy podbieraniu i nie zapozował. Tymczasem Darek siedzi tuż koło przystani i przez telefon mówi nam o jednym wyjętym karpiu i zerwanym sumie, który po braniu na karpiowym kiju, nie dał się zatrzymać i wszedł w zaczep. Dosiadam się wieczorem i łowię kolejnego karpia. W dzień wyjazdu notuję jeszcze jedną rybę. I już musimy się zwijać. Podsumowując. Baza- na najwyższym poziomie. Adam z tatą i żoną- zawsze pomocni, dostępni od rana do nocy. Adam- człowiek dusza o wielkiej wiedzy o rzece. Słuchaliśmy go z przyjemnością! Na miejscu basen, bar z lanym piwem, świeżymi bagietkami, napojami i dla chętnych- obiadami. Sprzęt wypożyczony w cenie wyjazdu spokojnie wystarcza. Każdy z nas dostał przyzwoity komplet na karpie, spinningi i sumy. Ilość sprzętu dostępnego w bazie jest imponująca. Jeżeli coś nie działa jak należy- zgłaszamy ekipie- natychmiast dostajemy nowy element ekwipunku. Łódki solidne i stabilne. Silniki wystarczające. Przy dwóch osobach na pokładzie łódka z silnikiem 10 KM staje w ślizgu i osiąga ok. 30 km/h. Echosondy z GPS. Paliwo dostępne w bazie. Ryby. To jedyny element, który nie dopisał tak jak liczyliśmy. Późna wiosna spowodowała, że tarło suma i karpia przesunęło się z marca na maj. Dodatkowo poziom wody był wyjątkowo wysoki. Stali bywalcy podkreślali, że o ryby jest bardzo trudno. Mało kto z naszej bazy był zadowolony z efektów. Mimo licznych prób nie udało nam się złowić sandacza. W całej bazie słyszeliśmy o jednym złowionym sandaczyku przez cały pobyt. W tym roku ponoć sandacze zupełnie nie współpracują. Mieliśmy dwa kontakty z sumem- bez sukcesu. W całej bazie przez tydzień złowiono 3-4 sumy. W ostatnich dniach ekipa stałych bywalców miała jeszcze dwa inne na kiju, ale nie udało się wygrać walki. Jeszcze raz potwierdziło się, że nie ma 100% pewnych łowisk. Podkreślają to stali bywalcy- jest równe prawdopodobieństwo połowić do oporu, jak i przeżyć wielkie rozczarowanie. Świetna przygoda, doskonałe towarzystwo- zarówno w naszej niewielkiej ekipie, jak i w całej bazie. Super ludzie, dużo się dowiedzieliśmy i nauczyliśmy. Być może będzie jeszcze okazja zawitać na Rio Ebro i wykorzystać te doświadczenia
    1 punkt
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.