Chyba udało mi się w końcu rozwiązać worek z odrzańskimi kluskami. Przed weekendem wybrałem się późnym popołudniem i już na początku wypad zwiastował nieźle, bo zameldował się mój pierwszy dzienny jaź z Odry.
Po zmroku jestem bez kontaktu z rybami, ale w końcu znajduję odcinek gdzie są (a może bardziej chcą) i trafiam swojego pierwszego wrocławskiego 40+.
Miejscówkę dalej wydaje się być pusto, ale ostatni rzut kończy się delikatnym braniem i czuję, że po drugiej stronie jest fajna ryba. Podczas holu na delikatnym zestawie udaje mi się zachować zimną krew i w podbieraku ląduje piękny, życiowy jaź 48cm.
Troche nahałasowałem i jest już dość późno, ale skoro jest tak dobrze, to czemu nie może być lepiej? Daję miejscu odpocząć i obławiam odcinek trochę powyżej, gdzie udaje mi się złowić niedużego klenia, 33cm. Około północy wracam w szczęśliwe miejsce i tego dnia mam ewidentnie nosa, bo w ciągu pół godziny wyjmuję kolejne dwie kluchy: 37 i 40 cm.
Później już nic się nie dzieje, a zmęczenie daje się we znaki, więc przed 2 kończę. Następnego dnia melduję się nad wodą o podobnej porze. Brodzący muszkarze, spiningiści... będzie ciasno i o okazach można zapomnieć, myślę sobie. Ryby widać, ale brań u "konkurencji" już nie. Mimo to postanawiam zakraść się lekko na uboczu i spróbować jak czapla zaskoczyć ryby zaaferowane innymi wędkarzami od d... strony. Mylę się, że... nie da rady w tym zgiełku złowić kabana. Po kilkudziesięciu rzutach wyraźne branie, duży ciężar na kiju i odjazd w górę rzeki. Początkowo myślę, że to może być jednak najechany leszcz. Później szacunki skłaniają się ku boleniowi, który zaznaczał w okolicy swoją obecność. Zauważam grubą łuskę i nogi robią mi się jak z waty. Na moje szczęście ryba jest równie w szoku jak ja, że dała się przechytrzyć takiemu bachorowi, że bez wielkiej walki ją podbieram. 56cm.
Za dnia poprawiam jeszcze ładną płocią, a w nocy na mojej miejscówce nic tego dnia się nie dzieje. Może dlatego, że byłem spełniony i nie miałem już tego głodu i polotu.
Wczoraj ostatni wypad w kwietniu i mimo fatalnej pogody udaje mi się znaleźć okienko między piorunami i trafić przyzwoitą kluskę i tym samym zwieńczyć udany miesiąc. Oby majówka również była gruba, czego życzę i Wam. 😉