Skocz do zawartości
tokarex pontony

staniszjan

Użytkownik
  • Liczba zawartości

    3
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Informacje o profilu

  • Lokalizacja
    Frankfurt am main
  • Zainteresowanie
    wędkarstwo, sport

staniszjan's Achievements

0

Reputacja

  1. Tyle lat łowię okonie wszelkimi metodami i doszedłem do pewnych wniosków dotyczących przebywania dużych okoni w jeziorze. Za duże osobniki uważam takie powyżej 40 cm długości i kilograma wagi. W tych jeziorach, w których wędkuję przeważnie takie czterdziestaki mają około kilograma. Moimi łowiskami, gdzie miałem dość częsty kontakt z medalowymi garbusami, jest j. Woświn, j. Zajezierze, j. Ińsko, j. Miedwie,j. Lubie, j. Chłop koło Lipian j. Mąkowarskie, j. Wisola, żwirownia Bielinek, j. w Starej Dobrzycy i falochrony w Świnoujściu. Na pewno w innych zbiornikach w Zachodniopomorskim jest wiele okazów, ale ich po prostu nie znam, lub rzadko tam łowiłem. Wszystkie te zbiorniki które wymieniłem są głębokie, mają urozmaiconą linię brzegową, liczne wzniesienia podwodne, cyple wchodzące głęboko do wody i strome spady. TE WSZYSTKIE MIEJSCA mogą być ostoją dużych okoni, a gdy jeszcze znajduje się tam białoryb, lub drobnica, to można się tam na dłużej zakotwiczyć. Bez łodzi nie ma takich możliwości. Pamiętam jak kilka lat temu pojechaliśmy z kolegą nad akwen w Starej Dobrzycy, słynącej z rekordowych leszczy. Nastawiliśmy się oczywiście na wielkie łopaty, ale w razie czego zabraliśmy ze sobą po jednym spinnerku. Cała noc minęła nam na obserwacji nieruchomych małpek ze świetlikami zawieszonych na przelotkach czterech gruntówek, ale nic z tego nie wynikło. Po spędzeniu nocy na łowieniu leszczy, poranek i wczesne południe mieliśmy spędzić na łódce, którą ze sobą zabraliśmy i oddać się ulubionej metodzie wędkowania, czyli spinningowi. Na mapce batymetrycznej, którą zabraliśmy ze sobą były zaznaczone dwie górki podwodne i kamieniste dno, przy których, według autora, miały trzymać się drapieżniki tj. sandacz i okoń. Wypłynęliśmy, tylko ze spinningami, z zamiarem odbicia sobie leszczowych niepowodzeń. Jednak im dłużej pływaliśmy i zmienialiśmy mapkowe, dobre miejsca, bez kontaktu z drapieżnikami, tym bardziej energia z nas odpływała. Postanowiłem wziąć sprawy w swoje ręce i poszukać książkowych stanowisk okoni. W jednym miejscu, nieopodal obiecującego cypelka, gdzie zamiast pasa trzcin, było skupisko zarośli i kamieni, postanowiłem zakotwiczyć. Na echosondzie zauważyłem duży spad z czterech na dziesięć metrów. Zaczęliśmy wreszcie łowić okonie i to sporych rozmiarów, a za przynętę posłużyły nam seledynowe gumki. Na Woświnie jest mnóstwo podwodnych górek, trzeba tylko zasięgnąć języka, albo obserwować miejscowych. Górka górce nierówna. Na tych płytszych jest mnóstwo okonia, ale średniego. Najlepsze są wzniesienia, których szczyt znajduje się głębiej, jak jeszcze są strome spady, to połowa sukcesu jest zagwarantowana. Jeszcze dziesięć lat temu wystarczyło obserwować atakujące drobnicę mewy i rybitwy, by bez problemu namierzyć stado pasiaków. Wystarczyło podać przynętę na skraj stada, będącego w amoku polowania, by trafić na jakiegoś większego samotnika. Mógłbym wymieniać wszystkie jeziora znane mi z rekordowych garbusów, ale wszystkie sukcesy polegają nie na cudownej przynęcie, ale na miejscówkach gdzie żerują te piękne ,pasiaste ryby.Nieraz wędkarze mnie pytają, a na jaką przynętę złowił pan te wielkie okonie. Takie pytanie ma sens, gdy się je zada jako drugie, pierwsze powinno brzmieć, w którym konkretnie miejscu. Moim zdaniem trzeba nauczyć się myśleć tak jak łowiona ryba i przewidywać gdzie w danej chwili się znajduje, poznać dobrze akwen i starać się żyć w zgodzie z naturą. Wszystkim łowiącym życzę samych wielkich i garbatych ryb, do zobaczenia nad wodą.
  2. PIERWSZY dzień tygodniowego urlopu zaczęliśmy od spinningowania niedużymi, sprawdzonymi gumkami. Wyniki niestety mieliśmy zerowe, mimo łowienia na znanej od lat górce. W drugim dniu wybraliśmy kładkę i inną metodę wędkowania. Pomost ten wybraliśmy nie przypadkowo. Od podwodnej górki do niego było jakieś 150 metrów. Stok górki opadał w stronę kładki z czterech metrów do ośmiu, a przy brzegu znowu wypłycał się na cztery metry. Czyli mogliśmy łowić w rowie, którym przemieszczały się okonie . Jest to świetne miejsce o czym przekonaliśmy się po zarzucenie niewielkich żywczyków. Na początku mieliśmy spore problemy ze złowieniem jakiekolwiek żywczyka, ale gdy dnia przybyło białoryb zaczął żerować i za pomocą zanęty dało się go ściągnąć w pobliże naszych wędeczek .Główne wędziska poszły w ruch i teraz wystarczyło czekać na potężne pasiaki. Pierwsze branie nastąpiło niemal od razu. Spławik nie zdążył dobrze się ustawić, a już coś go pociągnęło w głąb toni. Żyłka dość szybko zaczęła wysnuwać się z kołowrotka, nigdy nie zamykam kabłąka. W głowie zaczęły kłębić się myśli, ciąć, czy też poczekać ? Przypomniałem sobie słowa ojca – na większego żywca nigdy nie zacinaj od razu, poczekaj, aż żyłka skończy się wysnuwać z kołowrotka. Wtedy okoń staje , głębiej połyka swoją ofiarę i znowu odpływa, to jest dobry moment na zacięcie. Zastosowałem się do tej taktyki i w odpowiednim momencie zaciąłem. Po dużym oporze i dynamicznych tąpnięciach wyczułem niezłą sztukę. Mój towarzysz Marcin spokojnie podebrał garbusa, który przy długości 46 cm. ważył 1,65 kg..No pięknie, rewelacyjny początek, chociaż według przysłowia kto pierwszy zaczyna, źle kończy……… Chociaż na drugim zastawie spławik po wyłożeniu się na wodzie raptownie zanurkował. Wcześniejszy scenariusz się powtórzył , a w podbieraku wylądował czterdziestak. Jak na drugą połowę maja rewelacja. Bardzo bałem się, że okonie jeszcze się nie wytarły, tak jak w zeszłym roku, ale pasiaki były już dawno po miłosnych amorach i w pełnej kondycji. Marcin trochę zdruzgotany moimi wynikami zaczął kombinować ze swoimi zestawami, sprawdził mój grunt, skrupulatnie ustawił taki sam, ale nie wiele to pomagało. Później, po dwóch nieudanych holach wyjąłem pięć garbusów od 35 do 38 cm.i na tym zakończyliśmy wędkowanie. Następne dni nie były już tak rybodajne, ale wciąż padały rekordowe okonie. Marcin niestety miał tylko cztery brania, z których tylko jedno wykorzystał. Jego łupem padł 55-centymetrowy szczupaczek. Postanowił, że odchudzi swoje zestawy biorąc przykład z moich, ale i to nie przyniosło spodziewanych rezultatów. W ostatnim dniu, przy braku jakichkolwiek brań, odpłynęliśmy z kładki w stronę górki z rozwiniętymi spinerkami. Marcin oczywiście nie wytrzymał i posłał swój zestaw zaraz po odpłynięciu, by łowić na trolla, choć do wypłycenia było niedaleko, a miał zająć się kotwicą. Marcin jest już cztery metry zwijaj wędkę i wyrzuć kotwicę. Zwiń ty mój zestaw, bo linka kotwiczna mi się zaplątała. Dobra zacząłem zwijanie żyłki, a tu nagle jak nie łupnie w gumkę. Po zacięciu, popuściłem hamulec kołowrotka i zacząłem hol. Krewniak szybko wypuścił kotwicę do wody i zorientowawszy się co się dzieje zażądał natychmiastowego oddania jego wędziska z jego rybą. Ok. holuj ją sam, tylko jej nie zerwij. Przygotowałem podbierak i wprawnym ruchem podebrałem okonia mierzącego 42 centymetry. Marcin wreszcie był szczęśliwy i usatysfakcjonowany. Podsumowując ten tydzień nie mogę oprzeć się wrażeniu, że okoń na rekord Polski ma się dobrze i dalej sobie pływa w tym jeziorze . Jest tylko kwestią czasu kiedy zassie moją przynętę, mam nadzieję, że może kiedyś……… Te 24 pasiaki od 35 do 46 centymetrów, które udało mi się złowić pozwoliły mi na marzenia o ponad pięćdziesięciocentymetrowym okoniu, którego mam nadzieję kiedyś złowić.
  3. W tym roku majowy urlop z wędką zaplanowałem tak jak zwykle w ośrodku wypoczynkowym koło Węgorzyna. Nie wiedziałem tylko czy będę tam sam, czy też ktoś ze mną pojedzie. Miał to być tygodniowy pobyt z zakwaterowaniem w ośrodku położonym nad samym brzegiem jeziora.Żona ze mną nie mogła jechać z braku urlopu, a na mojego kolegę nie mogłem liczyć, bo był dopiero co po operacji na sercu. Wysłałem więc esms-a do mojego krewniaka Marcina z zapytaniem, czy nie miałby ochoty na wypad nad wodę. O dziwo miał wielką ochotę i zgodził się nawet zabrać moją łódkę , gdyż kupił i zamontował bagażnik dachowy na swoim aucie. Świetnie, sprawa łódki została załatwiona, jeszcze tylko zakupy prowiantu, odwiedziny sklepu wędkarskiego, nabycie dwóch tygodniowych licencji, wielkie pakowanie Scenika no i upragniony, długo wyczekiwany wyjazd nad okodajne jezioro. Po zimnych dniach nawet pogoda zaczęła nam sprzyjać, zapowiadał się przyjemny pobyt w ośrodku. Ominę wypakowanie na miejscu całego naszego arsenału bojowego, stosów wędzisk, silnika, akumulatora, wszelakich zanęt i przynęt. Po jako takim ogarnięciu tego całego bałaganu nareszcie ruszyliśmy na wodę. Pierwsze w ruch poszły spinningi uzbrojone w nowo zakupione gumki, ale po początkowej euforii, zaczęła się nuda. Okonie nie chciały zupełnie z nami współpracować, nawet zamiana kalibru spinningowania na cięższy, szczupakowy nie dała żadnego efektu. Czas było się rozejrzeć i zastanowić nad tą sytuacją. 16 maj, woda tylko 14 stopni przy powierzchni, trzciny jeszcze żółte, dużo ryb pływało na sporej głębokości z dala od brzegu, przy naszej górce zupełna cisza, coś tu nie grało. Z dnia na dzień miało być o wiele cieplej, może jak się woda nagrzeje to i ryby zaczną być bardziej aktywne ? Wieczorem, po długich Polaków rozmowach postanowiliśmy następny dzień zacząć od łowienia żywca i przestawieniu się na inną metodę połowów. Rano wypłynęliśmy w stronę podwodnego wzniesienia, i po krótkiej naradzie, zamiast łowić na górce udaliśmy się na dużą i stabilną kładkę wybudowaną 200 metrów dalej przy brzegu. Jak się później okazało był to strzał w dziesiątkę i na tej kładce wędkowaliśmy codziennie już do końca pobytu. Drugi dzień przyniósł wymierne efekty. Na małe uklejki i płotki złowiłem siedem okazałych okoni od 35 do 46 cm. Największy garbus został sfotografowany, zmierzony i zważony, ważył przy długości 46 cm. 1, 65 kg. Niestety Marcin nic nie złowił, pomimo, że ustawił grunt taki jak mój, postanowił więc, że odchudzi swoje zestawy, może to przyniesie efekt. Lecz następne dni nic nie zmieniły, mimo zmian stron na kładce, ryby łowiłem tylko ja. W późniejszym czasie złowiłem jeszcze kilkanaście ładnych pasiaków – 45 cm., 1,45 kg., 44 cm., parę czterdziestek i kilka od 35 cm w górę. Okazało się, że żywiec był o wiele skuteczniejszy od spinningowania. W ostatni dzień nadszedł też czas na Marcina. Po kilkugodzinnym braku jakichkolwiek brań na żywczyki odpłynęliśmy z kładki w stronę górki z rozwiniętymi spinerkami. Marcin oczywiście nie wytrzymał i posłał swój zestaw zaraz po odpłynięciu, by łowić na trolla, choć do wypłycenia było niedaleko, a miał zająć się kotwicą. Marcin jest już cztery metry zwijaj wędkę i wyrzuć kotwicę. Zwiń ty mój zestaw, bo linka kotwiczna mi się zaplątała. Dobra zacząłem zwijanie żyłki, a tu nagle jak nie łupnie w gumkę. Po zacięciu, popuściłem hamulec kołowrotka i zacząłem hol. Krewniak szybko wypuścił kotwicę do wody i zorientowawszy się co się dzieje zażądał natychmiastowego oddania jego wędziska z jego rybą. Ok. holuj ją sam, tylko jej nie zerwij. Przygotowałem podbierak i wprawnym ruchem podebrałem okonia mierzącego 42 centymetry. Marcin wreszcie był szczęśliwy i usatysfakcjonowany. Dobre chwile szybko się kończą. Tydzień zleciał bardzo szybko, więc zostało nam tylko wielkie pakowanie i odjazd do domu. Akumulatory naładowane, a i asortyment wspomnień zwiększył się znacząco. Tym razem żywiec okazał się bardziej skuteczny od spinningu, ale w sierpniu i wrześniu może być odwrotnie. Okonie jak zawsze nie zawiodły, a rekord Polski ma się dobrze, rośnie i czeka nadal na mnie.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.