Po miesięcznej przerwie w końcu udało się wyskoczyć na rybki. Miałem wolny poniedziałek, dziś do roboty na noc, więc kilka dni wcześniej telefon do szwagra i jesteśmy omówieni - z poniedziałku na wtorek jedziemy na noc. Miejsce - zalew Brody. Cel - sandacz. Jednak okazało się, że szwagier nie dostał urlopu. Nie rezygnujemy, stwierdzamy, że posiedzimy do północy. W końcu przychodzi poniedziałek - od rano zimno, wieje i leje. Krótka narada - decyzja jedziemy, zarzucimy i będziemy obserwować wędki z samochodu. Po 17 wyruszmy z domu. Deszcz przestał. Dojeżdżamy nad wodę i oczywiście miejscówki gdzie da się podjechać pod samą wodę zajęte. Jedziemy dalej. Rozkładamy sprzęt. Przed 20 pierwsze branie. Styropian odjechał jakieś 3 metry, niestety później sandacz się rozmyślił. Gdzieś godzinę później to samo u szwagra. Mało tego wszystkiego przeszedł 10 minutowy deszczyk - krótki, ale wystarczył, żeby wszystko przemokło. O północy jesteśmy w domy. Wyjazd mało udany, ale po miesięcznej przerwie i tak było miło posiedzieć nad wodą.