Dziś 1 luty... magiczna data dla zapaleńców poszukujących kropków na południu Polski...
Jeszcze w tym roku nie wędkowałem więc plan był w głowie od dawna... urlop i hej w drogę ku przygodzie i poszukiwaniu kabanów... lorbasów czy po prostu kropków.
Jak wiadomo wędkarzom z Małopolski , w naszych wodach ciężko o konkretne potokowce. Oczywiście zdarzają się ale są to rodzynki na torcie.
Tak więc nie robiąc sobie zbytnich nadziei na giganta lecz na dobrą zabawę, ruszyłem na jedną z podkrakowskich rzeczek by rozpocząć sezon i złowić pierwszą rybkę w tym roku.
O dziwo pierwsze branie nastąpiło dość szybko i holowałem pierwszą sztukę sezonu..... czuć było coś pulsującego na końcu zestawu jednak baaaardzo małego... pierwsza myśl - pewnie jakiś mizerny śledziowaty mały kropek..... jednak po wyciągnięciu patrzyło na mnie takie coś:
sam się zastanawiam kto był bardziej zdziwiony.... ;D
W całości ryb prezentował się tak:
i jeszcze od góry by pokazać jak się napuszył
Nowy gatunek zaliczony tym razem na woblerka wziął głowacz pręgopłetwy, przynajmniej na takiego wyglądał.
A więc pierwsze koty sezonu za płyty....
Dalej już było to po co przybyłem bez niespodzianek... (no może poza jedną ale o tym na końcu) - zaczęły się pojawiać kropki. A to jakiś odprowadzał przynętę a to jakiś skubał, kilka udało się wyciągnąć. Jedno jednak było jakiś dziwne jak na luty. Potoczki nie wyglądały jak potarłowe "śledziki" jednak były i są dobrze odżywione a wręcz, niektóre spasione. Było ich kilkanaście i gdzieś między nimi zaplątała się "krakowska" trochę ponad miarówka. Super wybarwiona i z trzema czerwonymi kropkami na płetwie tłuszczowej. Niestety fotka nie oddaje kolorów jakie były na żywo.
Czas szybko mijał na sielance wędkarskiej i trzeba było myśleć niestety o powrocie...
Jak to jednak bywa - zawsze jeszcze parę rzutów w powrotnej drodze do samochodu…
Doszedłem do ostatniego miejsca, które miałem zamiar obrzucać. Idąc w przeciwną stronę miałem tu kilka wyjść średnich kropków, jednak żadnego nie udało się zaciąć.
Po 7 „ostatnich” bezowocnych rzutach postanowienie: ostatni rzut i w drogę do domu…
Rzuciłem pod przeciwległy brzeg, przynęta wylądowała kilkanaście centymetrów od niego i zacząłem sprowadzać ja łukiem. Widziałem ją doskonale w przejrzystej wodzie, gdy naglę zniknęła mi z oczu i poczułem targnięcie kijem. Odruchowe zacięcie i….. i się zaczęło….. :D:D
Najpierw gejzer wody i świeca… jedna… druga… trzecia… odjazd na ogonie jak szczupak na jeziorach i sprint pod prąd dobrych kilkanaście metrów… dobrze, że się zatrzymał bo dalej były drzewa… podprowadzenie pod brzeg i kolejna świeca i kolejny odjazd, jednak o wiele krótszy. Kilka młynków i następna świeca, odjazd i podciągnięcie rywala pod skarpę . Szybkie zsunięcie się ze skarpy podebranie… i radość ogromna – PB pobite, bez mierzenia wiedziałem, że takiego kropka to jeszcze nie miałem. Jak na pierwszy lutego to mega odpasiony grubas.
Szybkie fotki przy miarce i z samowyzwalacza i jak zawsze… mogły by być lepsze… no cóż może innym razem jak będzie większy…
(Sorry za rozmazanie… ale wiadomo )
Na tym ostatnim rzucie zakończyłem dzisiejszy wypad.
Tak więc podsumowując, miła niespodzianka na koniec dzisiejszego wypadu- taki rodzynek na torcie i jak na krakowskie realia wydaje mi się, że dość konkretny.
PB pobite, dawka tlenu ogromna, nowy gatunek zaliczony, kilkanaście km w nogach więc czego chcieć więcej…. :D