Cisza w temacie, ale wędki na kołku nie wiszą. No, prawie – ostatnio dotarłem do granic swojej wytrzymałości, a organizm zaprotestował. Przeleżałem w domu całą niedzielę wieczór i prawie cały poniedziałek. Żeby się nie przemęczać, nad wodą byłem w poniedziałek tylko chwilę. Wynik? Na zero. Nic dziwnego, że nie złowiłem sandacza – z takim kichaniem ciężko połowić. Tu nie pomoże kawa. Raczej paracetamol i łóżko, co sobie zafundowałem.
We wtorek o świcie byłem już wypoczęty, a głód łowienia tylko narastał. Postanowiłem solidnie przyłożyć się do szczupaków: mocny kij, duże przynęty, jakieś 8-9 godzin łowienia za dnia. Aż mnie ręka rozbolała. Jak nie urok, to… Zbliża się wieczór, a ryb na brzegu jak nie było, tak nie ma. W ciągu dnia widziałem kilka ataków na powierzchni – część z nich to pewnie szczupaki, bo jednego z nich nawet dostrzegłem. A raczej jego brzuch nad wodą.
Myśl, Kierowniku! Wszystkie ataki były w pasie „dalej od brzegu niż ostatnio”. Miałem problem z prezentacją przynęty w tym pasie – ledwo tam dorzucałem. Nastał zmrok. Może sandacza? Nagle fajerwerki! Strzelają gdzieś w okolicy. Jakieś półtorej godziny huku i błysków. Jak na złość! Potem barka. Już trzecia tego dnia. Multum ludzi mimo ciemności. Kilkaset metrów ode mnie pracują jakieś ciężkie sprzęty budowlane, świecąc wzdłuż brzegu niemiłosiernie. Ostatnio we Wrocławiu zrobiło się na tyle halloweenowo, że myśli podpowiadają: „E, Kierowniku, a jak szukają kolejnego zalanego wrocławianina?”. No, tego już za dużo. Wszystko sprzysięgło się przeciw mnie. Postanowiłem poddać bitwę. Nie tak miało być.
Już podczas powrotu do domu obmyśliłem plan na środowy świt. Odmiana! Jutro na lekko – mniejsze przynęty i prezentacja pod powierzchnią w tym pasie, w którym wczoraj waliły. Miałem być grubo przed świtem i łowić ponad trzy godziny, ale znowu się wyspałem. Dotarłem jakoś o wschodzie słońca. Mam nieco ponad godzinę, bo dziś trzeba do pracy. Do wykonania planu – przystąp! Po kolei, na kilka rzutów, zakładałem wszystkie cuda, które miałem przygotowane na tę chwilę. Ogólnie przynęty, jakich używam na nocne sandacze z opaski… a teraz a’la twitch flat rapikiem, raz, dwa, pach... Ale zabawa! Dawno ryby nie holowałem tak długo. Na zdjęciach wyszło 79 i 77 cm. Nie, to nie ryba się skurczyła, tylko nie chciała współpracować podczas sesji. Do tabeli wpisuję 79 cm, a do dokumentacji dołączam także zdjęcie lewego boku ryby, żebym mógł po czasie sprawdzić, czy to ten sam, czy inny osobnik. Tu już niedbalstwo w sprawie kilku centymetrów może być na wagę jakiegoś metalu.
Było jeszcze trochę czasu, żeby porzucać, ale zobaczyłem atak suma i postanowiłem odpuścić, bo tym śmiesznym kijkiem mogę go co najwyżej pogilgotać. Zjeść śniadanie, wyczyścić ubrania po brudnej walce w błocie i wracać - to teraz jest plan. Chyba przeproszę się z lekkim zestawem.
...11. Kierownik 82s + 79sz +79sz = 240...
P.S. Nie potrafię pokonać ograniczeń rozmiaru pliku dlatego poprzestanę na dodaniu jednego zdjęcia.