Skocz do zawartości
tokarex pontony

Ranking

  1. Aalbatross

    Aalbatross

    Użytkownik


    • Punkty

      4

    • Liczba zawartości

      132


  2. jaceen

    jaceen

    Redaktor


    • Punkty

      3

    • Liczba zawartości

      5 239


  3. Don Gucak

    Don Gucak

    Użytkownik


    • Punkty

      3

    • Liczba zawartości

      281


  4. ESSOX

    ESSOX

    Użytkownik


    • Punkty

      2

    • Liczba zawartości

      1 695


Popularna zawartość

Treść z najwyższą reputacją w 07.09.2020 uwzględniając wszystkie działy

  1. Jeden większy się zameldował. 62cm.
    2 punkty
  2. Wczoraj udało się wyskoczyć po południu na kilka godzin nad Wisłę.. Wędkowaliśmy od ok 15:00 do 20:30, brat zaliczył wypad bez ryby, kumpel z jedną rybą na brzegu - sandaczem 63, drugi kumpel 4 klenie 30-40 cm i kilka okoni palczaków. Ja zaliczyłem dwa brania na wobka 7 cm, klenia 42 i drugiego 35 cm.. Przegonił nas deszcz a szkoda bo przy zmierzchu fajnie wychodziły sandacze na płytszą wodę.. Wrzucam dwie fotki kleni z wczoraj :
    1 punkt
  3. W końcu udało się wyskoczyć na ryby i to pierwszy raz próbowałem tam na kulki (podsypywałem kilka razy w poprzednich dniach. Ogromna cieciorka nie miała sobie równych, dała wszystkie trzy ryby. Pora nietypowa bo od 2 w nocy do 10. Toxic kryll dzisiaj nie zadziałał.
    1 punkt
  4. Siedzę na nocce na 2 barkach we Wrocławiu, ale jest lipa. Kilka leszczyków na 4 wędki. Na zywca nic się nie działo. Może nad ranem się ruszy.
    1 punkt
  5. Ja dla kontrastu naprzeciwko Jacka , aby była równowaga w przyrodzie bawię się z drobnicą Ostatnie wyjścia to małe okonie, kleniki i trafił sie szczupaczyna wielkości ołówka Dzisiaj odwiedziłem wodę na której jeszcze nie łowiłem , Staw Browarny w Łańcucie. Mały około hektarowy zbiornik no kill. Wyjazd tzw, "przy okazji" po zakupach. Miałem niecałe 2 godzinki na porzucanie. W wodzie mnóstwo wzdręgi i drobnego okonia. Każdy rzut to kilka skubnięć co najmniej. Ryby aktywne tylko ciężko zaciąć bo drobne. Ze 3 okonie wielkośći palca wyjęte na 5 cm kajtki i 9 wzdręg , wszystkie na małego woblerka. Na fotkach 2 największe, 20 i 22 cm .
    1 punkt
  6. Wczoraj wybrałem się na samotną prawie dobową zasiadkę nad żwirownię okręgu pzw Kraków.. Wędkowałem od ok 18:30 do 15:30 dnia dzisiejszego. Przez ten czas zaliczyłem tylko trzy kontakty, o 4 w nocy zaliczam węgorza 65 cm a prawie w samo południe ok 2 kilogramowego karpia. Mimo wydawałoby się dobrych warunków pogodowych "szału nie ma ". Pozostaje liczyć że następnym razem będzie lepiej Wrzucam dwie zrobione na szybko pamiątkowe foty :
    1 punkt
  7. Cześć. Wrzesień rozpoczął się dobrze. Po ostatnich sukcesach z muchą postanowiłem wrócić do spinningu. Woda systematycznie podnosiła się, to już nie kombinowałem. Nad wodą jestem około 22:00. Nie miałem w planie daleko chodzić. Uzbroiłem wędkę i do wody poleciały moje najbardziej sprawdzone i ulubione sandaczowe woblery (PanicZ, Gloog Nike, Jaxon longus). Dwie godziny i… nic. Żadnych trąceń. Żadnej aktywności. Zupełnie nic. Włączył się „szwendaczek” i postanowiłem pochodzić brzegiem, by się rozejrzeć. Kolejna godzina i nic nie wskórałem. Chyba nie będzie o czym wspominać. Wróciłem w miejsce, gdzie rozpocząłem. Na kalendarzu już wrzesień. Założyłem płytkiego woblera PanicZ/10 od Spinnermana i się zaczęło. Rzut lekko powyżej siebie. Wobler kolebie się na boki tuż pod powierzchnią i gdy mija moją pozycję, poczułem lekkie trącenie. Od razu wybudziłem się, bo lekko zacząłem przysypiać. Kolejny rzut i prowadzenie po tym samym torze. Znowu wobler mija moje stanowisko i BĘC! Siedzi! Na wyraźne branie błyskawicznie zareagowałem i teraz wszystko potoczyło się dość szybko. Na brzegu ląduje sandacz. Zobaczyłem w międzyczasie kilka zbiórek. Może się ruszyły? Tak właśnie się stało. Przesunąłem się o kilka metrów i zacząłem ponownie obławiać miejscówkę. Minęło kilkanaście minut i mam kolejne branie. Na brzegu ląduje sandacz podobnych rozmiarów. Wcześniej przez dwie godziny łowiłem w tych miejscach i nic nie wskórałem. Robię zdjęcie i ryba wraca do wody. Wykonuję kolejny kontrolny rzut woblerem w pobliże ostatniego brania. Nie zdążyłem jeszcze dobrze się ustawić i BUM! Kolejne branie. Rzut po rzucie i kolejny sandacz buja się na kiju. Trochę jestem zaskoczony. Chodzę prawie trzy godziny i nic się nie dzieje. Nagle, w ciągu kilkunastu minut łowię trzy ryby. Kolejne dwa brania psuję. Zmieniam brzeg. Woblera już nie zmieniam. Ustawiam się w dogodnej pozycji i podrzucam go w taki sposób, bym mógł najlepiej, jak tylko potrafię, atrakcyjnie go poprowadzić. Krótki rzut poniżej siebie. Zamykam kabłąk i robię pierwsze dwa obroty korbką, by naprężyć linkę i mieć wyczuwalny kontakt z przynętą. Później pozwalam działać nurtowi. Od czasu do czasu delikatnie podkręcam kołowrotkiem i sprowadzam woblera po łuku w pobliże brzegu. Gdy wobler praktycznie przestaje się przemieszczać i zaczyna pracować w jednym miejscu, zaczynam powoli ściągać go do siebie. I właśnie w momencie, gdy chciałem to zrobić, następuje kolejne szóste branie. Niestety spudłowane. Łowię jeszcze kilkanaście minut. W tym czasie mam siódme branie i kolejny, czwarty sandacz, ląduje na brzegu. Z bezrybia, nagle, bez zauważalnej przeze mnie przyczyny, zaczęły brać. W ciągu godziny miałem siedem porządnych brań (nie licząc trąceń) i złowiłem cztery sandacze. Tak właśnie czasami bywa na rybach. Coś im odpali i zaczynają brać. Lub odwrotnie, nagle wszystko się ucina. Można wtedy podziwiać przyrodę. Kolejna wyprawa. W następny dzień postanowiłem zacząć od innych miejsc. Odra ciągle przybiera i jeszcze za dnia chciałem zobaczyć sytuację. Zostało kilkanaście minut i zrobi się ciemno. Trochę żałowałem, że nie udało się wcześniej wyjechać. Miejsce od lat mnie absorbuje. Są tam potężne ryby. Mnie jednak nigdy nie udało się tam złowić takiej, o której mógłbym snuć opowieści. Czasami coś złowię. Jednak wszystko do tej pory, to zbyt skromne okazy na potencjał miejsca. O przepraszam. Jakieś 30 metrów wyżej łowię piękne klenie. Jednak te kilkadziesiąt metrów robi różnicę. To całkiem inne stanowisko z innym układem dna. Tym razem też sobie nie poradziłem. Drapieżniki chodziły głębiej. Co raz drobnica rozpraszała się w panice, ale działo się to w toni. Taka cicha walka o przetrwanie. Po 23:00 zrezygnowałem i poszedłem na inną odnogę Odry. Tam zostałem zaskoczony. Woda gwałtownie przybrała. Prawdę mówiąc, dawno nie łowiłem w takich warunkach w nocy. Ostatni raz ze trzy lata temu. W woderach mogłem dojść do głównego koryta. Teraz nie było szans, a byłem tylko w gumowych butach. Jeszcze przy takiej wysokiej wodzie w nocy nie próbowałem. A co tam. Najwyżej będę się z siebie sam śmiał. Śmiałbym się, gdyby nie to, że po kilkunastu minutach zobaczyłem go! Dał o sobie znać. Być może zareagował na moje podejście. Woda zawirowała i wiedziałem, że stoi przy powierzchni. O to mi chodziło. Za sumami chodzę tylko z przynętami powierzchniowymi. Żadne koguty i gumy na ciężkich jigach. U mnie sum ma walnąć w przynętę prowadzoną po powierzchni, ewentualnie prowadzoną tuż pod nią. Oceniłem sytuację i wydawało się, że jest szansa na hol. Sprzętowo jestem w miarę przygotowany, to zobaczymy co na to wąsaty. Podrzucam woblera Jaxona. Mam kilka metrów na jego prezentację. Kilka obrotów i nagle ŁUBU DUBU! Fontanna wody, potężne chlapnięcie i od razu jazgot kołowrotka. Docinam z umiarem i czekam na rozwój sytuacji. Teraz zdaję sobie sprawę, że sprzęt, jaki sobie skompletowałem do takich wypraw, teraz zapracuje w 100% zgodnie z planowanym przeznaczeniem. Dokręcam o kilka skoków hamulec. Mam coraz większą pewność, że sum jest zacięty na dwie kotwice i nie przydarzy się niespodzianka. Najczęściej spady zaliczałem w pierwszej fazie brania. Walka trwa już około 5 minut stąd ta narastająca pewność. Kilka fajnych sumów w tym sezonie straciłem i tylko ta myśl mi przechodziła po głowie, żeby to nie był kolejny taki przypadek. Ciężko się podnieść po porażce. Niepewność wprowadzały momenty, gdy ryba, waląc ogonem, powodowała chwilowy brak kontaktu z nią. Taki ułamek sekundy, jakby następował luz, by po chwili znowu łapać kontakt. To znowu dawało wiarę, że wobler dobrze się wpiął mimo bezzadziorowych kotwic. Chyba zacząłem przejmować inicjatywę. Sum nie odjeżdżał daleko. Trzymał się w pobliżu jednego miejsca albo ja nie pozwalałem mu na odpłynięcie. Co chwilę dokręcałem skok po skoku hamulec. Nastąpił moment, gdy robiłem trzy obroty korbą, a hamulec coraz krócej jęczał. Teraz jest chwila, że stanęliśmy w miejscu. Hamulec już nie terkocze, a ja nie kręcę kołowrotkiem. Myślę, że powoli zacznie odpuszczać. I tak się stało. Mimo że pod wodą był spory pas zalanych łąk, to jakoś nie odważył się na desperacki spływ. Gdyby tak było, to wykosilibyśmy sporo zielska zostawionego po ostatniej wycince. Zapalam lampkę wcześniej, bo chcę, chociaż zobaczyć, z czym mam do czynienia. Jeszcze chwila i mam go przy powierzchni. Wygląda, że ma dość. Ja zresztą też. Prawie 10 minut walki w zaparte i przedramię już zaczęło pobolewać. Silny nurt, ogrom zalanych krzaków, ciągle przybierająca woda, nie wiem, jak to zrobiłem, ale się udało. Ale ale, jeszcze trzeba go bezpiecznie naciągnąć na mokrą łąkę i odzyskać wobler. Dostaje „lepa” w czoło. Jest dobrze, zmęczony i nie reaguje. Zakładam rękawicę, chwytam za szczękę i ślizgiem podciągam na brzeg. Wychodzony, wypatrzony, złowiony jak sobie założyłem mimo bardzo niekorzystnych warunków. Przy innych rybach chciałbym, by brały same ponadprzeciętne okazy. W przypadku sumów mam cichą nadzieję, że większe nie będą brały. Tylko, jak im to powiedzieć? Po zmierzeniu wyszło 140 cm. Zrobiłem zdjęcia na pamiątkę i sum wrócił do wody. Zrobiłem przerwę na herbatę. Miałem jeszcze trochę czasu. Poszedłem kilkadziesiąt metrów dalej. Tam też coś w wodzie się wcześniej pokazało. Niestety już nic się tam nie wydarzyło. Zszedłem jeszcze dalej. Sytuacja powtarza się. Robi się zamieszanie w wodzie. Drobnica rozpierzchła się w panice i woda zaczęła się marszczyć. Błyskawicznie podrzucam woblera powyżej miejsca. Naprowadzam go delikatnie, kręcąc kołowrotkiem. Przez chwilę było pięknie. Głośnie cmok, szarpnięcie w łokciu, fontanna wody i przewalający się ogon ponad wodę daje przez kilka sekund setki myśli i nadzieję na dublet. Niestety szybko się to zakończyło. Sum wypiął się po kilku szarpnięciach. Ech, te brania. Te z powierzchni mają magiczną moc. 👊👊👊
    1 punkt
  8. Wieczorem usiadłem z żywcami na drugich barkach na Odrze we Wrocławiu. Były ze dwa odjazdy ale przynęta została porzucona. Trafił się jeden wymiarowy szczupak, pięknie zapięty w pysku (małą kotwiczką). Co ciekawe miałem żywce od 3cm do może 12 i ryba wzięła na tego największego. Nie było klasycznego odjazdu. Spławik zniknął pod wodą i wynurzył się ponownie w tym samym miejscu. Gdy znów ruszył zaciąłem. Ryba niewielka, ale w dobre kondycji. Po wypuszczeniu zamiast zamykać na środek wody uciekł pod brzeg.
    1 punkt
  9. Bywają takie dni, że odechciewa się i basta! Odechciewa się wielkich boleni, sandaczy, szczupaków itd. Dlaczego? A dlatego, że wielkie ryby, o których marzę, mają serdecznie w poważaniu moje starania. Łowię tylko sztuki ocierające się o wymiary ochronne i nie ma znaczenia, czy to jest duża, czy średnia rzeka. Co wtedy? Wtedy zmieniam o 180% swoje podejście do wędkowania. Wyszukuję problemów. Rezygnuję z wygody, przyjemnego spaceru udeptaną ścieżką, łatwego dostępu. Jest taka rzeczka, która z każdym rokiem robi się trudniejsza. Tu zachodzą wprost proporcjonalne zmiany do postępu cywilizacyjnego. Im ładniej, więcej prostowane, wybetonowane, skanalizowane, to w korycie mniej miejsca na wodę. Nie będę w tym momencie wylewał gorzkich żali na stan naszych rzek. Chodzi mi o coś innego. O to, że warto czasami podjąć wyzwanie i zmierzyć się z czymś, co wydaje się niemożliwe. W poniedziałek wybrałem się na Ślęzę i zaplanowałem przejść odcinek od Nowego Dworu do Oporowa. Po drodze kilku przechodniów dziwiło się, że próbuję w tym czymś łowić. Wręcz dopytywali się, czy tu cokolwiek pływa. Bardziej ogarnięci pytali, czy coś dzisiaj udało się złowić. Pytali, jak sobie radzę w tak zastałej sytuacji. Przyszło mi na myśl, że napiszę o tym kilka zdań, jak się tam odnajduję. Po pierwsze, sprzęt. Wędka w tym przypadku przydałaby się dłuższa. Ja sobie jakoś radzę ze spinningiem Patriot Revival 251/3-15g - travel w trzech elementach. Do tego kołowrotek w rozmiarze 2500 z plecionką 0,10 mm i przyponem z fluorocarbonu 0,30 mm. Plecionka ma sobie radzić z bardzo częstymi zaczepami o roślinność. Przy słabszej lince w ciągu godziny można swój arsenał przynęt bardzo poważnie uszczuplić. Jestem świadomy, że klenie, na które się nastawiam, będą bardziej ostrożne, ale rozwieszanie woblerów co kilka metrów po krzakach nie jest przyjemne dla portfela. Po drugie, przynęty. W mocno zarośniętym korycie łowię przeważnie na smużaki imitujące owady. Nie jest rzadkością, że smużaka wrzucam punktowo w jakieś oczko między zielskiem i po sekundzie lub dwóch trzeba wyrywać przynętę z wody, by nie wpłynęła w gęstwinę. Smużaki dobieram z kotwiczkami drucianymi. Podczas zaczepów łatwiej odzyskać przynętę. Dodatkowo usuwam zadziory. Kotwiczki są także mniejsze niż zazwyczaj. Wszystko po to, by zminimalizować czepianie zielska. Istotną rzeczą jest podejście do miejscówki. Nie mam szans na oddanie długich rzutów, czy też wypuszczenie przynęty z nurtem. Aby być w miarę niezauważalnym, ryby łowię od ogona. Gdy miejscówka daje możliwość to staram się po wrzuceniu woblerka smużyć nim z nurtem. To czasami jest jedyny sposób na bardziej zdecydowaną akcję ryb. Swobodny spływ w wielu przypadkach kończy się tylko na obserwacji ewentualnie na delikatnym przytrzymaniu lub podtopieniu owada za skrzydełko, lub nóżkę. Przez dwie godziny miałem sporo takich sytuacji. Wielokrotnie klenie robiły pod owadem „świecę” i oglądały go od spodu, ostatecznie odpływając. Ponowne próby skuszenia do brania wtedy można sobie odpuścić. Piszę o smużeniu lub spławianiu a z przedstawionych pierwszych zdjęć można pomyśleć, że to niemożliwe. Tak, jest to trudne i każdego roku ubywa odcinków rzeki, które na to pozwalają. Miejsca na "wrzutkę" wyglądają jak na zdjęciu poniżej. Tego dnia ryby były bardzo ostrożne. Dopiero przed zmierzchem miałem bardziej zdecydowane brania i udało się złowić kilka sprytnych kleni. Przeprosiłem się z odcinkiem, gdzie nigdy nie miałem jakiś specjalnych efektów. Tym razem to miejsce wynagrodziło mi wcześniejsze niepowodzenia i zakończyłem wyprawę kilkoma sztukami.
    1 punkt
  10. Relacja z czwartku. Od 14-20 stałem w wodzie na jednej miejscówce , dziki Wisłok poniżej Rzeszowa. Sporo brań , chociaż była też przerwa ponad godzinna bez żadnego kontaktu z rybą. Ponad 20 okoni takich 20-23 cm , jednak stwierdziłem że nie będę tego zgłaszał do ligi i nawet z wody nie wychodziłem do zdjęcia Dodatkowo 11 kleni . 3 największe na fotkach , 32,33 i 36 cm Większość ryb wyjęta na małe wahadełka , srebrna 2,5 g i złota 2 gramówka , kilka okoni na 5 cm kajteczki. Jako dodatkowa atrakcja to przepłynięcie prawie pod nogami klenia sporo ponad 50 cm
    1 punkt
  11. Gorąco, że nie chce się pisać. Znajomi łowią. Nie chwalą się. Wiadomo, o co chodzi;) Chcą jeszcze połowić we względnym spokoju. W dalszym ciągu odpuszczam dzień i nad wodą pojawiam się, gdy zapada zmrok. Wczoraj wyjście w poszukiwaniu sumów. Łącznie cztery a ich suma:) to jakieś 160 cm. Wolałbym złowić takiego jednego:) Lipiec ze względu na temperaturę i dające nocną porą w kość komary, jest trudny. Każda większa ryba cieszy podwójnie. Sprzęt: SG MPP2 243/40-80g - Ryobi Arctica 6000 - linka 0,22m - wobler Jaxon Karaś UV9FNL
    1 punkt
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.