Skocz do zawartości
tokarex pontony

urodzinowy prezent (troć 72 cm)


Jacek

Rekomendowane odpowiedzi

Napisano

Urodziny, w moim przypadku wypadające na początku lutego, to moment słodko-gorzki. Goryczkę daje świadomość upływającego z żelazną konsekwencją czasu, ciążąca jakby coraz bardziej im więcej mamy lat na karku. Ale druga, ta przyjemniejsza strona to oczywiście prezenty :)

Prezenty mogę podzielić na te, które sam sobie sprawiam, bezwstydnie przed samym sobą tłumacząc, że przecież jest okazja, i te otrzymywane od najbliższych. W moim przypadku w tej pierwszej kategorii znalazła się nowa wędka, a w tej drugiej kamizelka spinningowa. Nie mogłem się doczekać wypróbowania obydwu rzeczy na pstrągowej wyprawie.

W końcu sobotni poranek, budzę się niewyspany i z boląca głową, za oknem huczy wichura, a w szybę uderzają gęste krople deszczu. Przez chwilę przebiega mi przez głowę myśl, czy dzisiaj sobie nie odpuścić, ale wiem, że po wieczornej, urodzinowej imprezie raczej nie będę mógł następnego dnia rano wsiąść w samochód - a kolejna okazja będzie dopiero za tydzień. No i te prezenty do wypróbowania! Pakuję się zatem, po drodze tankuję na opustoszałej stacji benzynowej i po godzinie drogi jestem nad rzeką. Tym razem na łowienie wybrałem łowisko, gdzie nie byłem od roku. Na miejscu widzę już dwa zaparkowane samochody, no trudno, mam tylko nadzieję że nie będę rzucał w obłowionych chwilę wcześniej miejscówkach. Jeszcze tylko decyzja, czy iść w dół czy w górę rzeki, i zagłębiam się w las. I bagno. Błoto jest niestety wszechogarniające, cała dolina rzeki jest podmokła, czasami z trudem wyciągam wodery z tej ciastowatej mazi.

Po kilku minutach marszu docieram do miejsca gdzie chcę zacząć. Wypisuję rejestr, montuję sprzęt, kamizelka, okulary, wybór woblera i w końcu pierwszy rzut. O kurczę, ale fajnie - rzucam jeszcze raz, kolejny, i już wiem, że kijek mi całkowicie podpasował. Dobrze wyważony, lekki, precyzyjnie posyła woblerka w wybrane miejsce, mimo że opisany jest od 7 g to ładują go wystarczająco lżejsze przynęty, posyłane dość daleko ruchem nadgarstka.

Posuwam się coraz dalej, obrzucając wybrane miejscówki. Jest ciepło i dość spokojnie, tu w dole przed silnym wiatrem chronią mnie drzewa i dolina rzeki, tylko głośny szum w koronach drzew i spadające, całkiem spore konary przypominają o szalejącym wyżej żywiole.

Po kilkudziesięciu minutach obławiam prostkę, wyrzucając przynętę na wprost i sprowadzając ją wachlarzem. Przy kolejnym rzucie, gdy wobler znajduje się jeszcze na środku rzeki, czuję nagle opór i pulsowanie wędki, patrzę w miejsce gdzie powinna znajdować się przynęta, i widzę na powierzchni młynkującą rybę, wielkości ok. 50 cm. Nie zdążyłem się jej nawet dokładnie przyjrzeć, gdy plecionka wiotczeje, opór znika, a z wody wyciągam tylko woblerka. Cała akcja trwała może ze 3 sekundy. Adrenalina we mnie buzuję, zastanawiam się co było przyczyna porażki. Łowię na nierozciągliwą plecionkę, ale kijek nie jest sztywny, i pod rybą pięknie pracuje na całej swojej długości, więc to nie to. Sprawdzam kołowrotek, i mam - hamulec jest bardzo lekko dokręcony, ryba po prostu nie miała szansy się zaciąć... Zastanawiam się, co to mogła być za ryba, widziałem tylko jasny, podłużny, młynkujący kształt. Żeby się bardziej nie denerwować uznaję, że to pewnie był szczupak - wiem że tu są, bo kiedyś prawie w tym samym miejscu miałem obcinkę woblera po krótkim holu - choć w tyle głowy kołacze mi się myśl, że mogłem właśnie przez niedopatrzenie stracić rybę z płetwą tłuszczową.

Idę dalej, licząc że los da mi jeszcze dzisiaj szansę. Kilkadziesiąt metrów dalej, znowu na środku rzeczki, czuje podwójne szturchnięcie woblera. Hmm, ryba, czy też może ster woblera uderzył nietypowo w jakąś podwodną przeszkodę? Obławiam dokładnie to miejsce, i wobler pokonuje je za każdym razem bez przeszkód, zatem ryba! Niestety, nie mam więcej brania. Uprzedzając fakty dodam, że jak kilka godzin później wracałem i ponownie rzuciłem w tym miejscu, to woblerka odprowadził mi niewielki pstrąg, więc to szturchnięcie to była pewnie jego sprawka.

Dochodzę w końcu do miejsca, gdzie po wyjściu z zakrętu prąd wymywał rynnę bliżej przeciwległego brzegu, który stromo opadał do wody. Rzeka jest w tym miejscu dość wąska, a więc i głębsza, widziałem w wodzie przed sobą gwałtownie opadającą w głąb nurtu piaszczystą krawędź. Pierwszych kilka rzutów wykonałem pod przeciwległy brzeg, po czym rzuciłem pod prąd, i poprowadziłem woblera z prądem. Patrzę w brązową wodę w miejsce, gdzie z głębiny ma się pojawić mój wobler, jest przy samej krawędzi, zmierza już prawie pionowo ku powierzchni, ale... za nim sunie jakiś duży, ciemny kształt! Było już za późno, woblerek wyskoczył w powietrze, a ja zobaczyłem niesamowity widok - szeroko rozwartą, dużą paszczę ryby wyłaniającą się z wody na powierzchnię! O mały włos a chwyciłaby woblera w powietrzu. Niestety, tylko plusnęła mocarnym ogonem i zanurkowała z powrotem w głębinę. Po raz drugi na tej wyprawie zabuzowała we mnie adrenalina, a przez głowę zaczęły przebiegać myśli. Czy ten mój pech kiedyś się skończy? Początek sezonu spędziłem chory w łóżku, tydzień wcześniej zerwałem pod nogami naprawdę sporego tęczaka, a dzisiaj - jedną rybę zerwałem, brania nie wykorzystałem, a teraz najgorsze - moim woblerem zainteresowała się troć, którą oceniałem w wodzie na ok sześćdziesiąt kilka centymetrów, a ja mogłem ją sobie tylko dokładnie obejrzeć. Zeszły sezon miałem bardzo udany, zrealizowałem prawie wszystkie założone cele, czyżby dla równowagi w tym roku wszystko miało mi się nie udawać??

Oczywiście dokładnie obrzucałem to miejsce, przerzucając tam większość mojego pudełka. Chociaż robiłem to bardziej z obowiązku, jakoś wewnętrznie nie wierzyłem że dostanę drugą szansę. Chyba uwierzyłem już w tego pecha. W końcu ruszam dalej, przede mną jeszcze kilka godzin łowienia. W pewnym miejscu, gdzie rzuciłem w rynnę wymywana przez wartki prąd pod brzegiem na którym stałem, mojego woblera coś przytrzymało, i na powierzchnię wyciągnąłem pstrążka. Był malutki, ok 25 cm - delikatnie go odczepiłem, dostał buzi i wrócił do wody. No tak, będę mógł powiedzieć że coś tam złowiłem, ale czy taki mały pstrążek może oznaczać przełamanie złej passy? Czy może być rekompensatą za utracone duże ryby? No właśnie, nie bardzo.

Czas nieubłaganie płynął, wieczorem przychodzą goście na urodzinową imprezę, a obiecałem że pomogę w przygotowaniach. Jedyne emocje jakie mnie jeszcze po drodze spotkały, to długie, męczące, ale zakończone sukcesem walki z dwoma zaczepami :)

W końcu trzeba wracać. Jeszcze tylko decyzja czy zwijać wędkę tutaj, czy przy samochodzie. Na ogół wracam z już spakowanym sprzętem, co znacznie ułatwia poruszanie się po lesie. Tym razem jednak tego nie zrobiłem, co wkrótce okazało się niezwykle wprost szczęśliwą decyzją.

Maszeruję ok. 20 minut, raz blisko rzeki, a raz bardziej w lesie. W pewnym momencie przez krzaki widzę miejsce, gdzie miałem spotkanie z trocią. Naprawdę nie miałem zamiaru tam się zatrzymywać, no ale skoro już tu jestem... Daje sobie 5 minut. Dwa pierwsze rzuty nic nie przynoszą, zmieniam woblera na nieco większego i głębiej schodzącego. Rzucam nim tak jak wtedy, pod prąd. Nic, kolejny raz to samo. Trzeci raz rzucam nieco bardziej pod drugi brzeg, i ściągam wobler z prądem po skosie przez koryto rzeki. Po miejscu gdzie plecionka niknie w nurcie widzę, że przynęta jest już przy kancie rynny. I w tym wspaniałym momencie, ok. 3 metry ode mnie w wobler coś potężnie uderza. Widzę srebrny błysk, i na powierzchni pojawia się troć, jest naprawdę duża! Walka jest twarda - troć jest bardzo silna, i pomaga jej prąd wody, ale ja nie zamierzam jej na dużo pozwolić - sprzęt choć pstrągowy to jest dość mocny i mogę mu zaufać. Hol trwa ok. dwóch minut, w końcu ręką wyciągam ja z wody. Jest moja! Jak trzymam ją w rękach to jeszcze się szarpie, i kotwiczka której jeden grot tkwi w pysku ryby, drugim grotem wczepia się w kołnierz mojej kurtki. Hmm, trochę głupia sytuacja, ale udaje mi się szybko wyrwać grot z materiału, i w końcu mogę podziwiać rybę w całej krasie.

Jest przepiękna, a ja czuję się szczęśliwy, mam ochotę krzyczeć. Wyciągam miarkę, przykładam - 72 cm!! Muszę jeszcze szybko zrobić zdjęcia, żeby wypuścić rybę do wody. Nie jest to proste - jestem sam, pada deszcz, wszystko tonie w błocie, a ryba nie zamierza ułatwiać mi sprawy. Szybka fotka na pniu drzewa, później ustawiam samowyzwalacz i robię sobie zdjęcie z rybą - wiem że nie będą udane, niestety z tej przygody nie będę miał fotki na pulpit komputera.

049cb6f801cf2437med.jpg

Po tej krótkiej sesji delikatnie wkładam troć do wody, a ona raźnie macha ogonem i znika w toni. Teraz przychodzi czas na cieszenie się sukcesem, w myślach przeżywam jeszcze raz kontakt z tą wspaniałą rybą. Nie mogę wprost uwierzyć, że dostałem jeszcze jedną szansę od losu, moje szczęście jest wprost niewiarygodne. Jestem wędkarsko zaspokojony, wiem że mój pech się skończył. Naprawdę trudno byłoby mi sobie wyobrazić lepszy urodzinowy prezent...

...i takiego życzę każdemu wędkarzowi :)

Pozdrawiam

Jacek

przynęty na klenia   Dragon
  • 1 month later...
  • 4 weeks later...
Napisano

podziwiam "twardość" napisałeś, ze padało i był porywisty wiatr... nie ... sam bym odpuscił... a z pechem to na ten rok masz juz spokój...

GRATULACJE!!!

  • 4 weeks later...

Temat został przeniesiony do archiwum

Ten temat przebywa obecnie w archiwum. Dodawanie nowych odpowiedzi zostało zablokowane.

×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.