Skocz do zawartości
tokarex pontony

Pomorski debiut - wzdłuż Słupii i Łeby.


Gofer

Rekomendowane odpowiedzi

Napisano

17.30 wsiadam w pociąg relacji Warszawa – Łódź. Świadomość, że na pewno czegoś zapomniałem towarzyszy mi przez całą drogę. Nic to, ważne by kij i kołowrotek był. Łódź przywitała mnie siarczystym mrozem i dworcem, który spokojnie swą brzydotą może konkurować z katowickim. Z tą tylko różnicą, że na tym łódzkim nikt na razie remontu nie planuje. Ale to nie dworce przecież mam zwiedzać, Łódź to tylko przystanek na trasie do Słupska i Lęborka gdzie wraz z Panem Czarkiem, Majowym i Jarkiem mamy ruszyć szlakiem troci i łososia. Dla mnie i Jarka to debiut. Z rozmyślań w którą stronę będę trzymał ryby do fotek wyrywa mnie telefon. „Hołowczyc mówi, że za dwie minuty będziemy pod dworcem”. Hołowczyc to oczywiście kolega z nawigacji, który prowadzi kolegów z Olkusza i Sosnowca. Zeszło jeszcze 20 minut i jesteśmy w komplecie. Przed nami 400 km.

Za Bydgoszczą niespodzianka. Postój u znajomego Piotra. Marcin wita nas kawą i trochę gawędzimy. Opowiada o Drwęcy, rozpoczęciu sezonu. Na koniec dostajemy po wahadłówce z jego warsztatu. Świetna przynęta, udało mi się jej nie urwać i myślę, że przed trociami 2012, spokojnie może konkurować z choinkowymi bombkami na świątecznym drzewku. Istne cacko.

W Słupsku jesteśmy o 4 rano. Do siódmej drzemka w samochodzie, opłaty na okręg słupski i już nic nie może nas powstrzymać. Kierunek Słupia w miejscowości Bydlino. Parkujemy w lesie. Cholernie mrozi, zanim cokolwiek zrobimy, zanim cokolwiek się wydarzy, najpierw idziemy ją zobaczyć. Skrzypiący śnieg, przeszywający wiatr i trochę, jakby kawy ciągle mało. Nic to, może i to będzie trudny dzień, ale jakże wyczekiwany. I Ona – rekompensuje wszystko, płynie tutaj przez pół leśny teren. Jest piękna.

15 minut później już grzebiemy w bagażniku.

– Ale pała.

– Ja mam 0,36 mm. –

– Zacznę chyba od obrotówki.

Snują się plany, a w tym czasie wszyscy zbroją się na cebulkę. Łyk czegoś głębszego (rewelacyjna nalewka Pana Czarka) i już pierwszy rzut. Tętno bije szybciej, powolne ruchy kołowrotkiem, przytrzymanie w nurcie. Nie tym razem. Gdzieś z prawej słyszę Majowego i klasyczne „ale urwał”. Zaczęło się na dobre. Pierwszy zakręt a do niego przytulony potężny nawis. Delikatnie na kolanach, nie za blisko brzegu, obławiam niczym nie mogąc sięgnąć dna. Ale jama. Odczuwam powoli pierwsze bule w nadgarstku. Każdy rzut spod ręki, a jak się okazuje trociowy kij trochę waży. Spokojnie, nigdzie się nie śpieszy. Kolejny zakręt, pięknie zwalone drzewo. Na końcu linki obrotówka, idealnie wylądowała pod drzewem. Ponawiam kilka razy i nagle, na środku rzeki, dwa szybkie, energiczne szarpnięcia. Zacięcie minimalnie spóźnione. Moje ręce trzęsą jak na detoksie. Niewiele myśląc ponownie ślę wabik pod zawadę. W zwolnionym tempie widzę jak majestatycznie żyłka okręca się kilka razy wokół gałęzi. Oznaczać to może tylko jedno. Szarpię się z tym dłuższą chwilę, zrzucając sporo gałęzi do wody, oczywiście żyłka przeciera się a obrotówka spada do wody. Pośpiesznie wiąże kolejną, ale idę kawałek dalej. Nawet jeśli nie spłoszyłem tej ryby to i tak poryczała się tam ze śmiechu.

Przysiadam się do Majowego, który zbroi butlę gazową na coś ciepłego. Znów sypią się żarty. Dołącza Krzysiek i Pan Czarek, siedzimy tak chwilę. Niepowtarzalny klimat.

– Na takie branie czeka się dwa lata.

– Chyba Ty.

– To na pewno był karp.

Idziemy dalej. Czujność wróciła, wędki w łapy, na kolana i … z nieba zaczyna padać coś dziwnego. Coś między gradem, śniegiem a deszczem. Szybka decyzja.

– Panowie odwrót. To marznie na kurtce a wątpię by tu mieli podgrzewany asfalt.

– O ile w ogóle mają asfalt.

I znów żarty. Do czasu. Drogę do Lęborka ( 60 km ) pokonujemy tempem 20km/h, bez hamulców, choć hamulce w Krzyśkowym wozie były w najlepszym porządku.

– To jest chyba koniec świata.

– Koniec świata gdzie jest nic.

– Końce świata są dwa, bo na Maczkach jest koniec świata gdzie są krzaki. 1

Ostatnie 10 km polną drogą do kwatery upływają nam nad analizą pojęcia koniec świata i nad szukaniem sklepu, który znaleźliśmy kilometr za końcem świata.

Wieś Redkowice - kościół, szkoła, trzy stawy i kilka domów. Jeden z nich to nasza kwatera. Przemili gospodarze, całe piętro do dyspozycji. Pokój na głowę, a w jednym kino domowe. Ponadto wyposażona kuchnia i bardzo schludna łazienka, a to wszystko za 30 pln od łebka za dobę. Rewelacja !

Czas na strawę, do tego trochę nalewki, nawet cała butelka i telewizor. Jutro Łeba. Analiza dzisiejszego dnia, krótkie wnioski. Nowy dzień, nowe szanse. 0 18.30 wszyscy padli jak dzieci.

Budzik w telefonie dzwoni o 6, po 12 godzinach snu jednak nikomu nie był straszny. Toaleta, śniadanie, pogoda w TV i już jesteśmy nad brzegiem Łeby. Rzeka całkiem inna, na pierwszy rzut oka brzydsza, prostsza, wręcz kanałowa. Jesteśmy w Chocielewku. To tu Majowy w zeszłym roku cieszył się piękną trocią. To dodatkowo mobilizuje. Ja idę w dół, Chłopaki w górę. Nad brzegiem zapanowała odwilż, jest ciepło, choć dalej mocno wieje. Dokładnie obławiam każdy metr wody. Wobler, wahadło, obrotówka, nawet guma. Nic. Dochodzę do ujścia kanału, niżej nie pójdę. W drodze do kompanów spotykam Majowego, który uruchomił muchówkę.

– Złamałem spina.,

– Jak to?

– Zaczep myślał, że da mi radę. Dał tylko wędce.

U góry rzeka ciekawsza, węższa, co rusz zwalone drzewa, podmyte burty. Nagle donośne „Kurw…..” echo niesie po brzegu. Podchodzę bliżej. Krzysiek próbuje złowić swój piórnik z przynętami. Jakimś fartem się udało, dobrze bo trochę ładnych zabaweczek by przepadło. Rzut za rzutem, godzina za godziną coraz bliżej wieczora. Nadzieje nie gasną. Jest cynk o rybie która notorycznie wychodzi do przynęt na jednej miejscówce. Próbujemy. Gdzieś z boku Majowy zalicza branie na streamera, obławia jeszcze chwilę. Przed 16 wracamy do samochodu. Dziś też nic już tego nie będzie.

– W moim pudełku powoli wieje przeciąg.

– Dostałem obrotówką w czoło, ale z zaczepu wyrwałem.

– Tyskie, tyskie, tyskie.

Tak też było tego wieczoru – Tyskie, Gorzka, Nalewka. Dla takich spotkań, z takimi ludźmi warto choćby bez najmniejszego powodzenia…

Sobota. Dla mnie to ostatni dzień. Ciężko wstać, ból głowy i to nie ze względu na wczoraj. Majowego termometr pokazuje 37,7 i już wiem, że dziś nie będzie łatwo. Jestem zmęczony jak pierwszego dnia wieczorem. Wujek Piotrek ładuje we mnie leki, Chłopaki jedzą śniadanie, Krzysiek szuka kawy. Późno się zebraliśmy, do tego jeszcze błądzimy po wiosce. Dziś ma być Łeba w Żelazkowie. Dotarliśmy po 9, tym razem Krzysiek uzbroił muchówkę i delektuje się bezwietrznym ciepłym dniem.

– Tu już nawet o ryby nie chodzi, starcza przyjemność z tego rzucania.

Pan Czarek wyrwał ostro w dół. Ja z Majowym zostałem na dziurze pod mostem i klęczymy.

– Sięgasz dna?

– Odkąd przestałem pić to nie sięgam.

Opadam z sił. Idę w dół, mijam wszystkich zatrzymuję się na bankówce, gdzie zwalonych jest piętnaście drzew i krzaków. „Ktoś koniec świata wrzucił do wody”. Siadam, czuję się fatalnie, lecz by nie mieć wyrzutów sumienia przyjmuję dobrą pozycję by móc spokojnie, na siedząco, obławiać. „Ale tu porwę”. I tak sobie siedzę, rzucam, rwę, rzucam, zwijam, rwę. Przerwa na bułkę. Rozglądam się, patrzę w górę. „Ale się chłopaki przyłożyli” Majowy siedzi dalej na dziurze, a Krzysiek przemieścił się może 20 metrów w dół. Pan Czarek jedynie jakby bliżej mnie. Siły po bułce wróciły, choć sam nie wiem, czy faktycznie wróciły czy się tak oszukuję. Idę w górę, długa prosta i metr po metrze. Dochodzę zrezygnowanego Majowego, krótka wymiana zdań, zmieniamy brzegi i znowu w dół. Krzysiek z daleka:

– Widziałem rybę, ja pier… , tu przy brzegu miałem walnięcie, a pięć minut później pokazała się cała na środku rzeki, potężna, dobra siedemdziesiona.

Niewiele myśląc cofamy się na miejsce zdarzenia i biczujemy, ja wahadłem, Krzysiek streamerem. Majowy siedzi z boku na pniu i przygląda się dwóm nakręconym dziwolągom. Po 20 minutach przeszło i mnie, Krzysiek nawet nie zamierza przestać. Powoli dociera do nas, że to koniec tego dnia i całego trociowania. Trochę żal, może za rok… . „Odbijemy w czerwcu na Łupawie.”

Kwatera, kolacja, piwo, telewizor i… księga gości gospodyni kwatery, w której znalazł się nasz wpis i znajdzie się nasze zdjęcie. Uprzejmy gospodarz dostarczył mnie na dworzec w Lęborku. Chłopaki zostają do jutra…

__________________________________

1.Maczki – dzielnica Sosnowca przez którą płynie Biała Przemsza. Trudny technicznie odcinek rzeki pstrągowej, z jeszcze trudniejszym podejściem do wody za sprawą bardzo zarośniętego terenu.

przynęty na klenia   Dragon

Temat został przeniesiony do archiwum

Ten temat przebywa obecnie w archiwum. Dodawanie nowych odpowiedzi zostało zablokowane.

×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.