Czytając temat chciałbym się podzielić swoimi doświadczeniami znad wody. Otóż pewnego sobotniego poranka (godzina około 4 nad ranem, Lipiec, ciepła noc) z starym kumplem wybraliśmy się nad wodę w celu złowienia jakiegoś Karpia, lub Amura, których jest dość sporo po ostatnim zarybieniu. Nęciliśmy przez tydzień, efekty nęcenia było widać - karp przypływał, kilka godzin przebywał w zanęconym miejscu, po czym odpływał. Po przyjeździe nad łowisko, rozpakowaliśmy sprzęt. Jako pierwszy zarzuciłem swoje dwie wędki. Następnie zrobił to znajomy. Dochodziła godzina 6 rano. Pierwsza odezwała się moja wędka. Lekkie puknięcie, chwila ciszy i nagle mocne pociągnięcie bojki w górę. Nim bojka doszła do wędziska miałem zaciętego sporego karpia. Zważyłem go i wypuściłem. Wędkę zarzuciłem i znów czekanie. Do godziny 10 zero brań. Około 10:30 zerwał się potężny wiatr, fale na jeziorze miały wielkość pół metra.. Powiało tak przez chwilę i ustało.. Nagle wszystkie 4 wędki się odezwały. Były one zarzucone bardzo blisko siebie. Pierwsza myśl to była taka, że wędki się poplątały. Zacinam i ciągnę, czuje gigantyczny opór. Znajomy zacina swoją i ma to samo. Znajomi wędkarze podbiegli zaciekawieni. Hamulce pierdziały jak głupie, dwóch znajomych złapało dwie pozostałe wędki i wspólnymi siłami ciągnęliśmy te bydle. Przypuszczenie było jasne - To ten wielki amur ponad 20 kilowy o którym rozmawiają wszyscy wędkarze, musiał połknąć 4 kule proteinowe na raz! Po jakiś 2,5 godzinach ostrego holu naszym oczom ukazał się kawałek gąsienicy od czołga! Zostało to natychmiast zgłoszone. Nurkowie ze straży pożarnej jeszcze tego samego dnia znaleźli na dnie starego, rosyjskiego czołga. Niestety połów w ten dzień się zbytnio nie udał, ale za to emocje z holu ważącej ok. 50 kilo części gąsienicy - niezapomniane