Nie rozumiem całej tej napinki z obu stron, bo jak zwykle prawda leży po środku.
Fajnie jest dbać o rybostan, wypuszczać złowione ryby i sprzątać po sobie (czasem i po innych) na łowisku.
Fajnie jest też wrzucić na patelnię własnoręcznie złowioną rybę, bo nic tak nie smakuje jak świeża, dobrze przyrządzona rybka.
Od stu leci ludzie zabierali ryby do domu. Łowili sieciami. Nie zarybiali (choć teraz też to różnie bywa). Jakoś ryby przetrwały do dzisiaj. Cieszę się, że są ludzie stosujący C&R (a właściwie ZiW) i mam nadzieję, że robią to nie ze względu na obowiązujący trend.
Z mojego punktu widzenia wygląda to tak. Pracuję od poniedziałku do piątku, a czasem w weekendy. Mam żonę i córeczkę. Na ryby chodzę okazjonalnie z kolegą ponarzekać na politykę, pogodę i na nasze kochane małżonki. Napiję się przy tym piwka, czasem naleweczki. Delektuję się pięknem przyrody. Pośmieję z zimorodka, bo śmiesznie się ten ptaszek zachowuje. Czasem w nocy nas szczurek odwiedzi. Nietoperze grają na dzwonkach gruntówek sterczących na brzegu.
Dodatkiem do tego wszystkiego są RYBY. Raz biorą raz nie. Raz my je bierzemy raz nie. Generalnie słyszymy że: "Zaś nic nie przynieśli. Po co Wy łazicie na te ryby??", ale uśmiechy mamy od ucha do ucha. Ot takie oderwanie umysłu od szarej, polskiej rzeczywistości.
Polecam każdemu takie podejście do sprawy.