Trzymaliśmy się dość blisko po tamtej wyprawie do "szweda" na szczupaki, choć w sumie nic tego tam na miejscu jeszcze nie zapowiadało. Może potem bliskość miejsc zamieszkania zdecydowała. Gość do tańca i do różańca - zacięty, ale też przez wędkarstwo i życie przechodził nieszablonowo. Sporo wspólnych wędkarskich chwil będę wspominał do końca życia, choć chyba najbardziej dwa listopadowe, ciężkie, jesienne dni, kiedy łącznie jakieś 20 h spędziliśmy wspólnie na bellyboatach na wodzie niemal bez brania. Wiatr w pysk, deszcz, fala, rozmowy bez pruderii o ciężkim wędkarskim losie... i telefon koło godziny 20 drugiego dnia: "Kamil, ja bym jeszcze nie odpuszczał... gorzej być już nie może, patrzyłem na pogodę w przyszłym tygodniu, to już na pewno będzie... "