 (336_280 pix).jpg)


solver
Użytkownik-
Liczba zawartości
146 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
Zawartość dodana przez solver
-
Dwa lata temu sam bym je pochwalil pod niebiosa. W zeszłym roku było już wyraźnie gorzej, w tym roku - zasłyszane, bo sam nie byłem - już jest prawie źle. Mówię o sandaczu. Niestety, zapowiada się, że dzierżawca zrobi z niego drugie łódzko - dymaczewskie, jeżeli wiesz, co mam na myśli. Jedna rada: jeżeli jedziesz na sandacza, a nigdy tam nie byłeś, jedź z kimś, kto zna to jezioro. Tak " z ulicy" to można tylko doła złapać
-
dokładnie. Tak mniej więcej. Ale raczej mniej niż więcej:) Mucha mokra nie jest z reguły konstrukcujnie dociążana, jeżeli to masz na myśli. Jest zbudowana na cięższym (nieco) haku z materiałów dobrze nasiąkliwych. Ołowiem dociąża się czasem streamery ( choć tych klasycznych streamerów się nie dociąża) i przede wszystkim nimfy. Na marginesie tylko dodam, że niektórzy uważają dociążanie much ołowiem ( na wodach fly only) za obejście regulaminu. Ale ogólnie: jeżeli sucha "nie chwyta", to do przyponu wiążemy nimfę, albo zmieniamy sznur ( lub dowiązujemy tonącą końcówkę) i bierzemy się za mokrą lub streamera. Jak mamy, to stosujemy. Nie wymieniamy kołowrotka, tylko szpule. Babrania z tym trochę jest, ale prawie zawsze tonący sznur będzie lepszy niż tonąca końcówka. Jak nie mamy drugiego sznura, to dowiązujemy tonącą końcówkę. DT 5 lub WF 6 A to zależy:) Ja osobiście do suchej stosuje przypon długości mniej więcej wędziska. Tzn. stosuje kupny przypon koniczny z reguły długości 6 stóp, do którego dowiązuje jeszcze ok. 60-70 cm żyłki ( 0,18, 0,16 ). A co do mokrej i streamera, to zależy, jak szybko chcesz zatopić muchę. Im krótszy przypon, tym szybciej mucha zatonie. Ogólnie długość od 0,5 m w wzyż.
-
stu6-60, generalnie sznur pływający to sucha i nimfa. Do streamera i mokrej stosuje się przede wszystkim sznury tonące. Możesz sobie poradzić na niezbyt głębokich rzekach na mokrą i streamera dodając do sznura pływającego tonącą końcówkę. Sznury pływające są generalnie jasne, sznury tonące ciemne. Prawie każdy producent i model linki ma inny kolor. Generalnie chodzi o to, że jasna linka (pływająca) ma być mało widoczna na tle niebe. Jasny kolor ma też ułatwiać jej obserwacje, co ma istotne znaczenie szczególnie przy nimfie. Linki tonące są ciemne, bo w założeniu mają być mało widoczne na tle dna. Kolor sznura (czy jest biały, niebieski czy jeszcze inny nie ma znaczenia. Najlepszy dowód na to, że producenci robią jeden model linki z reguły w jednym kolorze. To nie spinning, gdzie plecionka jest dowiązana do przynęty. Tu między muchą a sznurem (w przypadku np. suchej) masz przynajmniej 2-3 metry żyłki przyponu. Sznur pływający ma być w takim kolorze, żebyś go dobrze widział. Jeżeli chcesz łowić na suchą i mokrą i nie chcesz kupować 2 sznurów, kup pływający i 2 tonące końcówki w różnych klasach tonięcia. Co do smarowania przyponu, to nie wiem, co na ten temat mówi literatura, ale mnie się to zdarza, szczególnie ostatni odcinek przed muszką. Przypon, jak złapie trochę brudu, a muszka nie należy do szczególnie dobrze pływających, potrafi muchę przytopić. Smaruję tym samym smarem co suche muchy. Co do obserwacji brań to przy suchej obserwujesz samą muchę, co niejednokrotnie wymaga niezłego wzroku, szczególnie przy muchach bezskrzydełkowych i ciemnych.
-
nie wiem, czy odpowiedź po roku Cię zadowoli, ale rzadko tu zaglądam:) Ostatnio głównie Wełna i Warta, kiedyś prawie mieszkałem na Bytyniu:)
-
Wybaczcie odświeżanie starego wątku. lolik, nie wiem, czy jeszcze tu zaglądasz, ale fotochromy z polaryzacją istnieją. Tak w każdym razie twierdzi producent: http://www.eyewear.com/products/action-optics-glide-15568.html
-
W tym crocodylu jest błąd w opisie aukcji. W tytule i na zdjęciu jest żyłka 0,25, a pierwsze zdanie opisu towaru odnosi się do żyłki 0,35. Poza tym, nie bierz zbyt dosłownie tego, co producenci wypisują na opakowaniach żyłek, w bardzo wielu przypadkach to tylko chwyty marketingowe. Podają na przykład wytrzymałość liniową, a nie na węźle, która jest np. o połowę mniejsza, podają na opakowaniach mniejszą średnicę niż w rzeczywistości itp. Oprócz tego zwróć uwagę na zgrabny zabieg jaxona w tym crocodylu. Nie wytrzymałość (w przypadku 0,25) 12 kg, tylko "fish up to 12 kg". Prawie to samo, prawda ?Prawie Jeżeli zastanawiasz się nad kupnem żyłki, przejrzyj forum, dowiesz się, które warto kupić i opis na opakowaniu zgadza się z rzeczywistą wytrzymałością, a które należy omijać szerokim łukiem.
-
A wiadomo z jakiego powodu? Tak czy inaczej szkoda
-
A ja już dość dawno przestałem opierać się na tym, "co koleś w sklepie mówi", chyba, że to znajomy, o którym wiem, że na 100% kitu mi nie wciska. Zbyt wiele razy się zdarzyło, że bazując na mojej ówczesnej niewiedzy wciśnięto mi to, co akurat leżało na magazynie i nie schodziło, albo trzeba było szybko zepchnąć, bo nowa dostawa w drodze.
-
Jesteśmy, jesteśmy Tym razem Poznań. Pozdrawiam
-
Po długich poszukiwaniach znalazłem człowieka, który handluje kulkami w pełnej interesującej domorosłych producentów form odlewniczych rozmiarówce:) Co więcej, wysłanie kilkunastu kulek nie stanowi dla niego problemu. Ceni się co prawda dość słono, ale ideałów nie ma. Jeżeli ktoś sobie życzy namiary, niech da znać na pw.
-
Przeczytaj ten temat od początku, a w szczególności obejrzyj zdjęcia i przeczytaj opis Shoguna na temat mocowania kotwiczki. Moim zdaniem mocowanie kotwiczki w ten sposób nie różni się od mocowania haka.
-
Do Giełdy Kulek pisałem, że chciałbym nabyć kilkadziesiąt kulek. Nie raczyli mi nawet odpisać. Oni to chyba traktują raczej jako reklamę, a nie chęć sprzedaży jednej kulki. W każdym razie jeżeli gdzieś namierzysz kogoś, kto by chciał sprzedać kulki takie, jakich potrzebujemy, daj proszę znać. Zaraz dostaniemy po uszach za zaśmiecanie tematu:) Jakby co, to daj znać na pw.
-
Fakt, oni handlują kulkami. Do Gewy co prawda nie pisałem, ale zwróć uwagę na ilości, jakie są w ofertach w Giełdzie Kulek. Najmniej to chyba 500 szt. i to w jednym rozmiarze. A na potrzeby wytwarzania główek potrzebnych mi jest kilkanaście w przeróżnych rozmiarach. Także problem jest raczej w ilości i kosztach. Aktualnie negocjuje zakup z jednym facetem z allegro, ale u niego też jest problem z rozmiarami. Jak pozbiera takie, które mnie interesują, to ma się odezwać. Jak mi ta transakcja przejdzie, to na pw mogę podać do niego namiary. Na razie od trzech tygodni się nie odzywa, a do Dnia Dziecka coraz bliżej:), stąd poxilina.
-
Alternatywna forma do główek To może ja wtrącę swoje trzy grosze o moich bojach z kogutami, czy też raczej w główkami do kogutów. Może przyda się komuś mniej sprawnemu w pracach ręcznych ( jak na przykład ja:), względnie komuś, kto ma marne dojście do materiałów. Przygotowania do produkcji kogutów rozpocząłem w styczniu, a więc trzy miesiące temu. Po długich poszukiwaniach w końcu na którymś z koleii skupie złomu znalazłem odpowiedniej grubości płaskowniki aluminiowe, uzupełniłem stan warsztatu , nabyłem ołów ( z tym był najmniejszy problem), zamówiłem u p. Gawlika niezbędne materiały typu pióra itp., nabyłem drut stalowy ( też nie bez kłopotów) Więc w czym problem? Rozbiłem się o kulki łożyskowe. Ani na złomie, ani w internecie, ani w specjalistycznych sklepach nie znalazłem takich kulek, jakie chciałem. tzn. w odpowiednim rozrzucie średnic. W akcie desperacji zacząłem jeździć po zakładach ślusarskich celem zamówienia formy. Podobno mamy w kraju bezrobocie. Byłem w ok. 12 zakładach ślusarskich. I co się okazało? W ok. połowie dowiedziałem się, że nie mają odpowiedniego sprzętu do obróbki aluminium i żeliwa, a w tych, które sprzęt miały, mówili, że w takie małe bzdury bawić się nie będą. Więc zacząłem zastanawiać się, z czego można zrobić formę, co nie będzie wymagało kulek stalowych. Za radą jednego z konkurencyjnych portali wędkarskich zacząłem od gipsu. Główki wychodziły niedokładne i forma starczała na max 3-4 główki. Potem traciła dokładność i kruszyła się. Silikon żaroodporny też nie zdał egzaminu. Forma nie związała pomimo, że stała tydzień. Tekstolitu polecanego na innym forum nie udało mi się zdobyć. Podobnie jak szczotek grafitowych. W końcu na jakimś forum modelarskim przeczytałem o poxilinie. I tu trafiłem w dziesiątkę. Forma nie kurczy się, dobrze znosi wlewy ołowiu, odlałem z każdej po kilkanaście główek i nie widać śladu zmęczenia. Może nie jest to najtańszy materiał na formę, ale jak ktoś jest zdesperowany jak ja, to może się skusi. A więc przedstawiam przepis, jak zrobić formę z poxiliny, choć za duża filozofia to nie jest. Potrzebujemy: -poxilinę – 2 małe opakowania mnie starczyły na zrobienie trzech dwuczęściowych form. -zwykłe główki jigowe o gramaturze takiej, jakiej chcemy otrzymać główki do kogutów -coś na obudowę naszej formy. Nadają się do tego klocki dziecięce lub, jak w moim przypadku, pudełka po filmach fotograficznych. -piłka włosowa lub ząbkowany nóż. -nóż -kleszcze do cięcia drutu względnie obcęgi -coś tłustego. Może być krem, byle tłusty a nie nawilżający. W moim przypadku był to wosk do włosów p.o. małżonki:) -dwa małe gwoździe lub duże spinacze do papieru na zamki -pilnik. Też może być naszej towarzyszki życia:) No to robimy. Od główki odcinamy haczyk tak blisko główki, jak to możliwe. Uszko na razie zostawiamy. Od pudełka po filmie odcinamy dno zostawiając ok. 2,5 cm kołnierza. To pierwsza część formy Podobnie postępujemy z górą – kołnierz poniżej wieczka. To wraz z wieczkiem druga część formy. Wyrównujemy pilnikiem brzegi. Natłuszczamy główkę jigową. Smarowidła nie żałujemy, ale bez przesady. Formę też natłuszczamy. Zagniatamy odpowiednią porcję poxiliny i wypełniamy nią pierwszą część formy. W tym momencie musimy zacząć się spieszyć. Poxilina wiąże w kilka minut. Centralnie, trzymając główkę za uszko, wciskamy ją w poxilinę do połowy. Nożem dociskamy poxilinę do główki i wyrównujemy powierzchnię poxiliny. Wciskamy uprzednio pozbawione główek gwoździe po przekątnej. Idziemy na ćmika, a jak ktoś nie pali, to w dowolne miejsce na dwadzieścia minut:) . Po powrocie wyciągamy główkę z formy, obcinamy uszko, ponownie ją natłuszczamy i wtykamy w poprzednie miejsce. Natłuszczamy drugą część formy, powierzchnię poxiliny w pierwszej formie oraz zamkowe gwoździe. Ponownie smarowidła nie żałujemy, ale ponownie bez przesady. Ponownie zagniatamy odpowiednią porcję poxiliny, umieszczamy ją w drugiej formie po brzegi i równo wciskamy ją na pierwszą formę. Dociskamy dość solidnie. Nadmiar poxiliny, który wypłynie z boków zbieramy dokładnie nożem. Zostawiamy formę na pół godziny, opukujemy ją nożem i rozdzielamy. Jeżeli wszystko zostało dobrze natłuszczone, nie powinno być kłopotów z rozdzieleniem. Zostawiamy połówki formy na godzinę. Wyciągamy formę z plastikowych pudełek. Następnie wycinamy ząbkowanym nożem miejsce na uszko i drut dolny. Nawiercamy wlew. I WRESZCIE MAMY FORMĘ! Przed pierwszym wlewem forma rozłożona powinna schnąć przynajmniej 24 godziny. Tak otrzymana forma z pewnością nie jest tak dokładna, jak Shogunowa aluminiowa, jednakże jej dokładność jest, moim skromnym zdaniem, zadowalająca. Tzn. Główka z niej odlana przypomina główkę, a nie jakiegoś potworka jak moje główki z form gipsowych. Na razie formy poxilinowe w zupełności mi wystarczają. Oczywiście docelowe są te z aluminium, ale na razie wciąż intensywnie szukam kulek. Jak znajdę, to zabieram się za ich zrobienie. Jeżeli nie znajdę, to pozostaje mi jeszcze eksperyment z Gumosilem T, ale mam pewne obawy co do jego wytrzymałości temperaturowej. Ponoć wytrzymuje ponad 300 stopni celsjusza, więc może wlew ołowiu wytrzyma. Teraz parę słów na temat samego odlewania. Z początku miałem kłopoty z niedolewami. Zacząłem kombinować z kanałami odpowietrzającymi, ale nie pomogło. Problem niedolewów całkowicie likwiduje obecność w ołowiu 1-2 procent cyny. Do nabycia w sklepach z art. do lutowania. Tylko bez kalafonii! Jak już pisali moi szanowni poprzednicy, nie jest to najbezpieczniejsza zabawa. Metal, który wlewamy do formy, ma ok. 400 stopni celsjusza. Forma musi być ABSOLUTNIE SUCHA. W tym celu suszymy ją przed wlewami nad palnikiem. Jeżeli mamy formę z gipsu, to musi ona schnąć co najmniej tydzień, a i tak dobrze ją na koniec podsuszyć w piekarniku. Dlaczego? Ano dlatego, że forma, w której jest choć kropla wody, potrafi eksplodować bryzgając naokoło roztopionym ołowiem. Tak, eksplodować. Jest parę opisów w necie eksplozji form z ołowiem, cyną czy brązem. Tak więc, drogie koleżanki i koledzy, przed topieniem ołowiu ubierzcie się w coś, co ma długie nogawki i długie rękawy i zadbajcie o ochronę oczu. Oparzeliny wywołane roztopionym ołowiem potężnie bolą i długo się goją. Kończąc ten przydługi post, jeszcze parę słów na temat ołowicy. Zdania są podzielone, jedni twierdzą, że żeby jej dostać trzeba codziennego odlewania po parę godzin przez lata. Inni twierdzą, że dużo krócej. Ja na prośbę p.o. małżonki załatwiłem temat w ten sposób, że na allegro kupiłem sobie maskę p-gaz za 25 zł. Oprócz zabezpieczenia przed ołowicą (taką mam nadzieję uzyskałem doskonałą ochronę twarzy i oczu. Jeżeli zrobiliście formę, samo odlewanie i kręcenie potem kogutów to już czysta przyjemność. Życzę miłego odlewania i kręcenia:)
-
Dziękuję Tomek. Coś skopałem:)
-
Za ok 230 zł na allegro dostaniesz Tice Libre S.A. TU masz test autrostwa Shoguna . Myślę, że nic więcej mówić nie trzeba. Sam jestem szczęśliwym posiadaczem Tici i jestem nią zachwycony. Pominąwszy już fakt, że wnioskując z pojemności szpuli tego Robinsona, kołowrotek ten jest zbyt potężny jak na sandacze z opadu. IMHO, jeżeli zamierzasz łowić sandałki z opadu, Tica w rozmiarze 3000 - 3500 spokojnie Ci wystarczy i ładny kawałek czasu posłuży.
-
To właśnie ten "ciepły chwyt kołowrotka". Intensywnie od sierpnia eksploatuje dragona millenium power jig z takim samym uchwytem i jak na razie nic się nie kruszy. Znajomy, z którym często jeżdże na ryby ma właśnie takiego pike`a i też nie ma z nim żadnych problemów.
-
Z czystym sumieniem mogę Ci polecić dragona millenium pike. Miałem okazję trochę nim pomachać i bardzo mi się podobał. Jest sztywny, szybki i moim zdaniem znakomity na rzeczne (choć nie tylko) drapieżniki. Ładnie pracuje na ra rybach. Przed zakupem weź go jednak do ręki, nie każdemu odpowiada "ciepły chwyt kołowrotka", który nie jest szczególnie gruby. Mnie akruat seria millenium leży w rękach idealnie.
-
Z tego co mi wiadomo, to stradic z przednim hamuclem jest made in japan. W każdym razie ten, którego oglądałem w pewnym poznańskim sklepie, był japoński. Sprzedawca - w innych sprawach kompetetny - twierdził, że na polski rynek FA są japońskie, a RA malezyjskie. Ale może mnie wpuszczał w maliny. W sklepie kupić stradica do 500 zł może być ciężko, ale na allegro stradici 2500 z przednim hamulcem i opisane jako japońskie można w okolicach tej kwoty znaleźć bez problemu. Gdybym dzisiaj miał kupować kołowrotek i miał budżet 500 zł, to wybrałbym stradica. Ale to tylko moja subiektywna ocena.
-
Przeczytałem. I podtrzymuje to co powiedziałem. Nie wchodzę w meritum, uważam że taki program to skarb, ale mowie o artykule - teksty o niezawodnym przyponie pewnej firmy (którą osobiście bardzo lubie i cenie) na które ktoś tam wyholował 40 szczupaków bez żadnego śladu zużycia, najazdy na loga producentów, zbliżenia sprzętu i kartoników tak, żeby było widać nazwy firm uważam osobiście za niesmaczne, szczególnie w tekście, który ma być przynajmniej w założeniach bezstronnym propagowaniem metody jerkowej.
-
Chyba powinien być tam wielki nagłówek "Artykuł sponsorowany"
-
zobacz Konger Maxim Twist. Wersja 2.40 ma c.w. 2-12 g., bardzo przyjemna, czuła wklejanka z zapasem mocy. Sporo ładnych okoni na nią wyjąłem, a i parę szczupaków padło. Mieści się w Twoich widełkach cenowych, kosztuje w granicach 150 zł. Przy zakupie zwróć tylko uwagę na spasowanie uchwytu do kołowrotka, u mnie były lekkie luzy. Nie wiem, czy to typowe, czy przypadłość mojego egzemplarza, ale po małym tunningu jest ok. Poza tym kij w tej kategorii cenowej serdecznie polecam. Dostępny np. TU za 152 zł.
-
Bastek, dziękuję bardzo za pomoc. Organizacja wyprawy w toku:)
-
Witam, ponieważ ostatnio stała się rzecz straszna, a mianowicie dzierżawca mojego ukochanego Bytynia, w trosce o populacje sandaczy, zabronił spinningu po 30 września, a że bez sandaczy i opadu już niestety żyć nie mogę, pilnie rozglądam się za dobrym, czy chociaż przyzwoitym łowiskiem sandaczowym w szeroko pojętej okolicy Poznania. Jako że nic przyzwoitego w okolicy bliższej nie widać, wpadliśmy wraz z moim towarzyszem sandaczowej niedoli na pomysł jedno-dwudniowego wypadu na Mietków. I tu prośba o pomoc do Szanownego Grona, które na Mietkowie łowi. 1. Czy jest wogóle sens jechać tam w ciemno ( tzn. w ciemno z mapą batymetryczną ewentualnie z echosondą) ? Czy miejscowi wskażą choć z przybliżone sanaczowe miejscówki? 2. Czy na miejscu można wynająć łódź, czy trzeba przytachać własną? 3. Gdzie kupić zezwolenie? ewentualnie 4. Czy ktoś zna w miarę przyzwoite łowisko sandaczowe w bliższej okolicy Poznania niż 200 km? Z góry dziękuje
-
Prawde mówiąc, celowe tępienie jakiejkolwiek ryby budzi mój niesmak. Tak samo było kiedyś z okoniem, że chwast, że się wiesza na każdym robaku,że narybek wyżera, a teraz słychać lament, że złowienie półkilowego osobnika to już niemal wyczyn medalowy. Natomiast jeżeli już naprawdę nie widać innej możliwości, to krzewcie, drodzy forumowicze, humanitaryzm. Szybciutko w czapę i po sprawie. Nic mnie szczerze mówiąc bardziej nie wkurza, niż widok wędkarza, który rzuca żywe ryby za siebie, a które potem długo umierają na brzegu. Kiedyś miałem o to starcie ze starszym wędkarzem, ale pacholęciem będąc musiałem się wycofać. Dziś sprawa przedstawiałaby się nieco inaczej. Pozdrawiam