DawidSokołowski Napisano 2 Lipca 2018 Share Napisano 2 Lipca 2018 Chciałem dodać ten wpis na spokojnie i trochę wcześniej, ale Kajtek jak zwykle narozrabiał. Kajetan, mój syn, rozrabia bo to normalne u dzieci w jego wieku. Juto - jak mówimy na niego z żoną gdy nauczy się czegoś nowego (braaaawoooo Jutek!), na co on w sposób całkowicie nieraz nieudolny zaczyna powtarzać ową nabytą właśnie czynność, zaśmiewając się przy tym do rozpuku - poszedł spać dopiero jakieś pół godziny temu. I to wcale nie jest takie oczywiste, bo dzieci w jego wieku potrafią zasypiać i wstawać o nieludzkich nawet dla wędkarza porach. Kajutek śpi w swoim łóżeczku otoczonym wypchanymi watą chmurkami, przytulony do swojego misia: sowy o bardzo, baaardzo długich nogach. Mógłbym więc teoretycznie dokończyć pisanie wstępu do mojego tematu na bardzo, ale to bardzo spokojnie. W tv leci jednak mecz Belgia - Japonia i chcę go obejrzeć. Oglądam go bez tych emocji, które pewnie udzieliłyby się mi gdyby grała Polska. No, ale... Poziom mistrzostw jest jednak niezły - mówię to jako niekoniecznie wielki, ale jednak znawca (jak każdy Polak) piłki. Prawdę mówiąc to zerkam więcej na telewizor niż w komputer, więc nie ma szans abym napisał zbyt wiele. Zaraz wstawię kawę: mieloną, czarną i bez mleka - czyli taką jaką nauczyłem się pić mieszkając czas jakiś na obczyźnie - wrzucę tekst, który mam w planach wrzucić i oddam się oglądaniu. W zasadzie robię to teraz, bo Belgowie "cisną" i na prawdę dobre widowisko się szykuje. Zamieszczam więc pierwszy tekst, a Was zachęcam do czytania. Chyba że chcecie popatrzeć jak 22 facetów biega za jedną piłką, to nie czytajcie. Zróbcie to później, ale tylko wtedy jeżeli będziecie mieli ochotę, bo w życiu chodzi o to żeby robić to co się chce. Na początek coś o kleniach czyli rybach, którym poświęciłem najwięcej czasu, bo aż pięć pełnych sezonów. Parafrazując klasyka: kleń jaki jest każdy widzi, ale nie każdy potrafi go złowić. Dlaczego? W tej serii artykułów powiem Ci co zrobić, aby regularnie łowić klenie na spinning. Zanim jednak przejdę do meritum chciałbym żebyś oswoił się z myślą, że na sukces przyjdzie Ci poczekać. Być może długo. Nie będzie to jednak czas nudny i stracony, gdyż poświęcisz go na naukę i wędkowanie jednocześnie. Mało tego. Najprawdopodobniej już na tym etapie złowisz swoje pierwsze ryby! Zrobisz to zapewne szybciej niż ja (zajęło mi to rok). Natomiast jeżeli ten wspaniały moment już nastąpił, czas świadomego i regularnego łowienia jest bliżej niż myślisz. Stanie się tak jeżeli nie popełnisz błędów, które ja kiedyś popełniałem. Pamiętaj jednak, że wszystko zależy tylko od Ciebie. Nie obarczaj swoimi niepowodzeniami innych: ryb - bo nie brały, rzeki - bo nie ma w niej kleni, tego artykułu – bo autor obiecał, że… W końcu to Ty sam wyznaczasz dni i godziny wędkowania, zarzucasz w upatrzonym przez siebie miejscu (na rzece, którą z jakichś powodów wybrałeś). Ja mogę tylko wskazać Ci drogę. Obarcz odpowiedzialnością siebie, a sukces stanie się Twoją tylko zasługą. Jeżeli nastawiłeś się odpowiednio do tej sytuacji, to teoretycznie mógłbyś zrobić to co robi większość wędkarzy: wziąć wędkę i ruszyć nad wodę by spróbować swojego szczęścia. Popełniając przy tym pierwszy błąd i wydłużyć czas potrzebny Ci do osiągnięcia celu (być może nawet w nieskończoność, bo nie każdy lubi przez rok schodzić z łowiska „o kiju” jak miało to miejsce w moim przypadku). W tym miejscu jeszcze raz i dobitnie podkreślę, że chciałbym pomóc Ci w świadomym i regularnym łowieniu kleni. A żeby tak się stało musisz na krótką chwilę odłożyć wędkę na bok (ale spokojnie, w następnym etapie znów ją chwycisz w dłonie i już nie będziesz musiał wypuszczać). Na początku musisz skupić się na znalezieniu odpowiedniego łowiska. A co takiego musi w sobie ono mieć, aby powiedzieć o nim, że jest łowiskiem kleniowym? Oczywiście klenie. Musisz po prostu znaleźć rzekę, którą zamieszkują te właśnie ryby. Na szczęście kleń występuje w Polsce na tyle powszechnie, że śmiało można powiedzieć, że zamieszkuje niemal wszystkie rzeki. Więc jeżeli masz jakąś w pobliżu to możesz z niemal 100% prawdopodobieństwem założyć, że te ryby w niej pływają. Rzeki jednak bywają bardzo długie i miewają zmienny charakter w zależności od biegu, a to ma już wpływ na to jakie gatunki ryb na danym odcinku występują. W tym momencie nadszedł czas zajrzeć do Internetu lub popytać innych wędkarzy. Naprawdę. Mój najlepszy odcinek na klenie poznałem dzięki koledze z pewnego forum. Sieć i ludzie to bogate źródła informacji, z których nowoczesny wędkarz powinien korzystać. Oczywiście nie zaniedbuj też tradycyjnych metod. Przejdź się nad rzekę, poobserwuj czy nie widać na niej śladów bytności ryb, ale przede wszystkim czy występują na niej bardzo lubiane przez klenie miejsca. Ta druga kwestia jest teraz dla Ciebie ważniejsza niż odnalezienie "klusek". Kleni bowiem, z racji ich płochliwości, możesz nie zaobserwować przez długi czas i uważając błędnie, że ich tu po prostu nie ma, ominąć odcinek z naprawdę pięknymi rybami. Ale może też stać się inaczej. Prawdopodobne jest, że spotkasz jednak swojego przeciwnika i w ten sposób już teraz dowiesz się dużo o jego zwyczajach. Być może zauważysz jakąś zależność jego aktywności od pogody czy pory dnia. Podpatrzysz zbierającego pokarm z powierzchni lub pływającego w toni. To naprawdę cenne informacje, które niektórzy zbierają latami. Pamiętaj, że odpowiednie łowisko, sprzyjająca rybom (nie Tobie) pogoda, właściwa godzina połowu i dobrze dobrana przynęta to quattro towarzyszące wędkarskim sukcesom. Oczywiście na tym etapie raczej nie posiadasz aż tak pełnej wiedzy, aby powiedzieć: ryby będą brały pojutrze od 14.30 do 18.25, a później brać będzie tylko słońce. Zdobędziesz ją razem z praktyką. Wróćmy jednak do chronologii. Jesteś nad rzeką i co widzisz? Wodę zakręty i coś pod powierzchnią. Typowymi miejscówkami, w których obiekt Twoich westchnień przebywa są zalegające w wodzie drzewa i kamienie. Znajdziesz go też w okolicach zewnętrznych, głębokich zakrętów, a już szczególnie wtedy, gdy brzegi ich porastają drzewa i krzaki tworzące nawisy. Już niedługo będziesz „zaglądał” woblerem pod każdą burtę i przeorasz nim głębokie rynny – tam właśnie kleń najczęściej czyha. Nie oznacza to jednak, że w tych miejscach JEST. Na miejscówce, którą sobie upatrzyłeś JEST powalone drzewo albo zatopiony kamień. Może nawet legendarny rower z działającą lampą na dynamo też tam JEST. Tak, to wszystko może tam być, ale nie kleń. On tu nie JEST, on tu ŻYJE – bardzo intensywnym życiem. Wchodzi w okresy aktywności i pasywności. Gdy nie pobiera pokarmu, szuka schronienia przed drapieżnikami. Penetruje wszystkie warstwy wody lub odpoczywa. Lecz co by nie robił, kleń zawsze obserwuje to co się dzieje w rzece, nad nią, obok niej. Nie zapominaj o tym, bo gwarantuję Ci, że nie zobaczysz w podbieraku klenia, który uprzednio zobaczył Ciebie. Dlatego już teraz przyjrzyj się brzegom i pomyśl w jaki sposób, niezauważenie podejdziesz w miejsce bytowania ryb. Pamiętaj, że nie masz wpływu na to gdzie ryba przebywa, czy o której godzinie będzie żerowała. Na jej życie wpłynąć możesz tylko w jeden sposób: możesz przestać dla niej istnieć (sprawić aby Cię nie widziała). A to już bardzo wielka, pozytywnie wpływająca na efektywność Twojego wędkarstwa, zmiana. No dobra, a więc wiesz już, że klenie są w Twojej rzece albo że jest to bardzo prawdopodobne. Wiesz jak je podejść. Co teraz? Zanim ruszysz na wielką przygodę niosąc wędkę w ręku a nadzieję w sercu i podniecony tak, że aż wnętrzności się w Tobie poprzewracają zarzucisz zestaw w okolicę pierwszej napotkanej zwałki, musisz dowiedzieć się kiedy i na co łowić. Ale o tym w drugiej części poradnika. 5 Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
DawidSokołowski Napisano 9 Lipca 2018 Autor Share Napisano 9 Lipca 2018 Tydzień minął szybko i mamy już kolejny poniedziałek. Jest 9 lipca, świeci słonko, a więc witam Was w kolejnej odsłonie "Wędkarskich poniedziałków ze zwedkowani.pl"! Nie przeliczyłem się: Belgowie i Japończycy dali dobre widowisko. Efektowne na tyle, że zbyt zajęty oglądaniem meczu zapomniałem zatytułować ostatni artykuł. No, ale ważniejsza od "okładki" jest wartość merytoryczna, która - mam nadzieję - gdzieś tam się pojawiła. "Jak łowić klenie na spinning? Poradnik cz.1 Znaj(dź) przeciwnika" doczekał się w ostatnich dniach swojej kontynuacji. Zamieszczam ją w tym poście. A co działo się u mnie w minionym tygodniu? A no coś tam się zadziało. Były szczupaki: jeden zerwany i jeden do przodu. Nie było za to karpi. Ba! Nawet Anuże nie chciały brać w niedzielę: - Założę skórkę od chleba. A nuż coś weźmie. - Znam Amury, ale co to Anuże? 😉 Była zabawa z łowieniem żywca i trochę samochodowych przygód w drodze na łowisko: z miski olejowej cieknie, z amorka zresztą też. Szykują się spore wydatki, bo OC mam ważne do jutra (AC nie brałem, gdyż 1000 zł za ubezpieczenie furki to i tak zbyt drogo - ja przynajmniej tak uważam). Olej też już do wymiany. No i filtry, w tym kabinowy, bo Juto coś zakatarzył ostatnio więc trzeba zadbać, żeby do jego małych płucek nie dostały się jakieś nieczystości. No. Tak więc finansowo lipiec to będzie nędza. Nie samą kasą człowiek jednak żyje, a zwłaszcza Polak. Polak jest jak kangur - z pustymi torbami, ale podskakuje. Gdzieś to kiedyś usłyszałem. Nie przejmuję się więc i po ciężkim dniu pracy (no, może nie tak ciężkim, bo za dużo ruchu na magazynie przy poniedziałku nie mieliśmy) zasiadam do książki. Aha, w weekend lecę nad jezioro Wulpińskie. Kolega od dzisiaj ma tam wynajęty domek, łowisko będzie zanęcone, więc liczę na dobre wędkowanie. To tyle. Zabieram się do kawy i książki. Spokoju życzę! Jak łowić klenie na spinning? Poradnik cz.2 Kiedy i na co? W pierwszej części mojego poradnika podpowiedziałem Ci gdzie szukać kleni oraz podałem ważne z wędkarskiego punktu widzenia przykłady zachowań ryb w ich naturalnym środowisku. Teraz, gdy wiesz już gdzie i z kim przyjdzie Ci się zmierzyć, nadszedł czas abyś dowiedział się kiedy i na co łowić. Minimalizm, a w konsekwencji wynikająca z niego efektywność będą przeplatały się pomiędzy wierszami tej części poradnika. Dwa słowa klucze do zrozumienia istoty świadomego i regularnego łowienia większości gatunków ryb - w tym "klusek". Minimalizację zacznij od wyboru miejsca (masz to za sobą) i czasu, który połowom chcesz poświęcić. Zastosuj ją przy doborze przynęt, a selekcjonując metody - zakończ. Minimalizm to droga do efektywności. Droga, na końcu której następuje efektowne ŁUPnięcie w wędkę. KIEDY? Możesz spytać: "kiedy klenie biorą?" lub: "kiedy je łowić?", zadając mi w ten sposób dwa pozornie podobne, ale tak naprawdę całkiem różne pytania. Otóż klenie biorą wtedy kiedy żerują, a pobierać pokarm (tak jak my jeść) potrzebują przez cały rok - prawa biologii są nieubłagane. Teoretycznie więc dość sensownie jest próbować je łowić od stycznia do grudnia. Ty jednak poświęć im czas najbardziej korzystny. Taki, w którym szansa na złowienie ryby istnieje na pewno, a nie być może. Kiedy więc obiekt Twojego pożądania najchętniej łyknie przynętę? Kiedy szanse na sukces są największe? Jedni mówią, że w maju, a inni - w sierpniu. Wszyscy oni mają rację, ale nie pełną. Klenie bowiem żerują najlepiej w ciepłych porach roku. Koniec. Kropka. Nie w kwietniu, nie w lipcu ani nawet nie w czerwcu. Te ryby żerują nie według kalendarza. Kierują się naturą i zachodzącymi w niej zmianami. Oczywiście na początek możesz wyznaczyć sobie daty graniczne. Powiedzmy, że od kwietnia do września(bo rzeczywiście jest to okres charakteryzujący się wysokimi temperaturami), ale jeżeli wiosenne ocieplenie przyjdzie później/wcześniej, tak samo jak jesienne ochłodzenie, to przeoczysz czas dobrych brań albo zmarnujesz wiele godzin na urokliwe co prawda, ale jednak bezowocne spacery z wędką. Wzrost temperatury i słońce (jednym słowem: ocieplenie) to magnes wyciągający ryby z głębokich, trudnych do obłowienia, zimowych pieleszy. W okresie wiosna/lato/wczesna jesień zdecydowanie łatwiej namierzysz ryby i podasz im przynętę. Dlatego obserwuj przyrodę – ona powie Ci więcej niż ktokolwiek inny. Osobiście preferuję zasadę, że ryby należy łowić w najkorzystniejszych ku temu porach roku. Zły czas na połów jakiegoś gatunku to często okres dobrego żerowania innego. Wykorzystaj to. Do rozstrzygnięcia, jeżeli chodzi o czas, który poświęcisz połowom kleni, pozostają jeszcze dwie kwestie: pogody i pory dnia. Nie będę Cię namawiał abyś wędkował rano lub wieczorem, w deszczu lub słońcu, ponieważ osobiście nie zauważyłem reguł dotyczących tych zagadnień. Z równą intensywnością wędkowałem przy zachodzącym na czystym niebie słońcu, jak i w dżdżysty poranek. Zdarzały się, choć najmniej licznie, dobre popołudnia i może tylko je właśnie mogę wskazać jako gorsze, choć moim zdaniem mimo wszystko i tak godne wykorzystania, pory dnia. Zwłaszcza jeżeli wędkujesz nie wtedy kiedy chcesz, ale kiedy możesz. Na co? A więc możesz wędkować w marcu lub sierpniu, w słońcu lub deszczu, rano albo wieczorem a nawet w południe. Rób więc to! Nieważne: kijem za 1000 zł czy 50 zł (mój akurat kosztował 150 zł). Jeżeli Twój budżet jest skromny zakup tylko te rzeczy, które wpływają na skuteczność a nie komfort wędkowania – wydasz na nie kilkanaście złotych! Możesz bowiem łowić skutecznie choć niekomfortowo, ale już komfortowe a nieskuteczne wędkarstwo nie istnieje – wtedy po prostu stoisz przy brzegu i machasz kijem. Dobierając sprzęt wędkarski wpływasz zarówno na komfort i skuteczność. W jaki zatem sposób dokonać wyboru? Dobytek, który planujesz zgromadzić, proponuję Ci podzielić na trzy kategorie: rzeczy, które oceni ryba; rzeczy, które oceni wędkarz; rzeczy które oceni i ryba, i wędkarz. Najważniejsze z wędkarskiego punktu widzenia są te elementy, które w dużym stopniu wpływają na skuteczność wędkowania: przynęty i linka – a więc te, którym opinię wystawi Twój przeciwnik (w przypadku linki ocenisz również i Ty – w kontekście tego czy będzie ona sprzyjała wykonywaniu dalekich rzutów). Są to jedyne części zestawu, które bezpośrednio przenikają do świata kleni: znajdują się w wodzie, są blisko ryby, podlegają wnikliwej obserwacji. Dlatego od ich wyboru najwięcej zależy. Żyłka nie powinna być grubsza niż 0,18 mm, przede wszystkim dlatego, że pozwoli na wykonywanie dalekich rzutów lekkimi przynętami (bo na takie przyjdzie Ci łowić) oraz jest słabo widoczna dla ryb. Nie twierdzę też, że nie połapiesz na plecionkę. Zdarzało mi się to, gdy w drodze na pstrągi zapragnąłem nagle jechać na klenie (ale prawdą jest, że brań notowałem mniej). Nie wiem jednak czy grubość i kolor żyłki/pletki ma aż tak wielki wpływ na ich ilość (nie jestem rybą), ale skoro przeźroczysta "osiemnastka" się sprawdza, pozwalając przy tym rzucać dalej, to po co niepotrzebnie pogrubiać zestaw? W kwestii przynęt mogę dać Ci jedną, ważną radę: w pudełku miej tylko te, które sprawdzają się na Twoim łowisku. Innych używaj wówczas, gdy wszystkie one zawiodą. Wiem, słaba i oklepana rada, ale innej nie ma. Osobiście posiadam może cztery modele 3-4 cm woblerów i jednego smużaka. Stawiam na kolory naturalne z ewentualną domieszką czerwieni. To wszystko w zupełności MI WYSTARCZA. Dla Ciebie mogą one, ale nie muszą, okazać się bezużyteczne. Woblery na Pasłękę. I coś na klenie z Łyny. Oczywiście początkowo chodziłem po klenie z całym majdanem różnych przynęt w plecaku (Ciebie to nie ominie), ale w końcu doszedłem do miejsca, w którym jestem. Zawierzyłem mocy selekcji konsekwentnie odstawiając przynęty złe, czyli takie, na które nic nie brało – tak to sobie przez długi czas tłumaczyłem. Z perspektywy czasu widzę to jednak nieco inaczej: moja wiedza na temat kleni równała się zeru, a ryby zacząłem łapać nie na przynęty dobre, ale na te, którymi najwięcej łowiłem. Przynęta jest skuteczna, ponieważ na nią łowisz dużo więcej niż na inne. W każdym (no może prawie) woblerze ukryty jest "killer", czyli jak mówią niektórzy: dusza woblera. Ja zaś nazywam to umiejętnością prowadzenia odpowiedniej przynęty. Odpowiedniej w sensie wielkości, pracy i koloru, ale przede wszystkim czasu, w którym jej używasz i dopasowania tych parametrów do preferencji ryb, na które polujesz. Jak bowiem wytłumaczyć fakt, że na mojego najlepszego woblera, mój znajomy na tym samym co ja łowisku, nie ma żadnych efektów, za to ma je na wirówkę, która w całej mojej wędkarskiej karierze obdarzyła mnie imponującą, okrągłą liczbą 0 złapanych ryb? Wszystkie inne elementy wędkarskiego zestawu, wliczając w to zarówno wędkę, kołowrotek i ubrania, wpływają przede wszystkim na komfort wędkowania. Na efektywność oczywiście w pewnym zakresie też. Wędką o odpowiednich parametrach rzucisz łatwiej i dalej, w woderach wejdziesz głębiej, okulary polaryzacyjne pozwolą lepiej przejrzeć dno. Ich odpowiedni dobór nie jest jednak niezbędny abyś łowił skutecznie. To Ty, nie ryba, ocenisz czy wędka z wyrzutem max 10 g dobrze miota smużaka pod drugi brzeg, a kołowrotek marki X równiej nawija żyłkę niż młynek marki Y. Zaś każdy kolejny, przepływający obojętnie obok przynęty kleń, da Ci do myślenia: czy lepiej poświęcić trochę pieniędzy oraz czasu na zakup i naukę prowadzenia przynęty, czy może jednak spożytkować je na kupno najnowszego modelu kamizelki wędkarskiej. Dla mnie wybór jest prosty. Jeżeli chciałbyś mieć jakiś punkt odniesienia przy zakupie sprzętu podam Ci parametry najczęściej przeze mnie używanego: Wędka Konger Iri Lucky 3-10g 275, żyłka 0,16 Trabucco T Force Spinning Perch lub Dragon HM 80, kołowrotek Spro passion 720 FD, wobler Horn 4 Andrzeja Lipińskiego. Teraz, gdy już masz za sobą lekturę pierwszej części poradnika, a więc wiesz gdzie szukać kleni oraz dowiedziałeś się z części drugiej kiedy i na co je łowić, czas abyś wziął sprawy… to znaczy wędkę w swoje ręce i ruszył nad wodę! Jak łowić klenie? O tym już niedługo! 6 Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
DawidSokołowski Napisano 16 Lipca 2018 Autor Share Napisano 16 Lipca 2018 "Koniec mistrzostw. Do widzenia!" jak mawiał Pan Jacek Gmoch. Urlop czas zacząć, tak mówię dziś ja😁 Nie będę zawracał głowy zbędną pisaniną - ani sobie, ani Wam. Wrzucam trzecią część artykułu o połowach kleni i lecę nad rzekę😎 - polować na... klenie 😉 Jak łowić klenie na spinning? Poradnik cz. 3 Jak łowić? Regularnie i świadomie, a więc nad wodą musisz być, a nie bywać. Wędkować, a nie wrzucać do wody przynęty. Dużego klenia możesz złowić raz na jakiś czas, raz w życiu albo wcale – wędkując rzadko i stawiając sobie ciągle to samo pytanie: czy złapie kiedyś kolejnego? Idąc drogą wskazaną w moim poradniku (wybierając odpowiednią porę roku, łowisko, miejscówkę, sprzyjające warunki pogodowe i sprzęt) kwestia kolejnego wyholowanego przez Ciebie klenia brzmi nie „czy?”, ale „kiedy?” to się stanie. Dlatego zachęcam Cię do jak najczęstszej obecności nad rzeką i przeczytania tego tekstu. Uchylam w nim ostatniego rąbka tajemnicy i odpowiadam na pytanie: jak łowić klenie? Przed sobą masz rzekę, w niej leży powalone drzewo, a między plątaniną jego gałęzi żyją klenie ( w tym ten Twój!). Miejsce obserwowałeś już wcześniej, a dziś nadszedł TEN dzień. Majowy, a może czerwcowy i mający się ku końcowi, a więc dobry by złowić pierwsze ryby. Moja prośba zanim rzucisz: nie śpiesz się! Większość kleni, które udało mi się przechytrzyć podchodziłem „od głowy” czyli idąc w dół rzeki ( a więc nie tak jak mówi podręcznikowa wiedza). Robiłem tak nie dlatego, że lubię płynąć „pod prąd” – tak jak ryby, które stały (i zawsze stoją) pod prąd, a więc głową zwrócone były w moją stronę gdy je podchodziłem. Na tyle mogłem sobie po prostu zazwyczaj pozwolić, ponieważ pozwolić sobie trzeba na tyle na ile przyzwalają warunki na łowisku. Zawsze jednak gdy mam taką możliwość wędruję w górę rzeki – rób tak i Ty, a zajdziesz rybę od tyłu, zwiększając tym samy swoje szanse na udany połów. Gdy już dotrzesz do brzegu, nie dając się wcześniej zobaczyć i usłyszeć rybom, a więc idąc wzdłuż rzeki w odpowiedniej od niej odległości, nie zaniechaj a nawet zwiększ swoją ostrożność. Skryj się za zaroślami, stań za drzewem lub gdy nie masz takiej możliwości po prostu przykucnij na gołej ziemi . Zachowuj całkowitą ciszę i obserwuj. Bardzo dokładnie to co dzieje się w wodzie, tego co zostało za Twoimi plecami – wcale, bo jesteś tylko Ty i rzeka. Teraz nadszedł czas, w którym musisz wykorzystać całą zebraną dotąd wiedzę. Nie popuszczaj wodzy fantazji i nie zgaduj. Patrz realnie na możliwości jakie rybom i Tobie daje miejscówka. Gdzie się ukrywają? Jaką przynętą je skusisz? Którędy ją poprowadzisz? Lepszego terminu na zadanie tych pytań nie znajdziesz. Pomyśl też czy będziesz w stanie podebrać ryby. Nie zastanawiaj się tylko, w sytuacji gdy ich nie widzisz, czy w ogóle tu są. Nie możesz ani przez moment w to wątpić! Chwila dekoncentracji może Cię wiele kosztować! Nieraz zdarzyło mi się zbłądzić myślami na tyle dalece, by przyczajony kleń który okazał się być na tyle blisko by uderzyć w przynętę, zdążył uciec w największą rzeczną głębię. Oczywiście, dlatego że nie zdążyłem go zaciąć. Typowa wyprawa kleniowa to jedynie kilka godzina nad wodą, w trakcie których musisz zachować ciągłą czujność. Te kilka poświęconych przemyśleniom minut jest bardzo ważne. W ich trakcie może zauważysz klenie, ale - powtórzę to raz jeszcze - nie martw się jednak jeżeli tak się nie stanie. Nigdy nie złapałem „kluski”, którą wcześniej widziałem, a przynajmniej takiej nie pamiętam. Jeżeli Ty widzisz klenia, on na pewno widzi Ciebie, a wtedy prawdopodobnie jest po braniu. „Prawdopodobnie”, a więc do końca nie wiadomo, a skoro nie masz pewności, więc zakładaj przynętę – przypadek jest częścią wędkarskiego rzemiosła, a więc rzucaj nawet w sytuacji gdy spłoszyłeś ryby. Poza tym oprócz tych dziesięciu, z którymi z ciekawością się sobie nawzajem przypatrujecie, jest pewnie jeszcze drugie tyle schowanych głębiej. Jeżeli uważasz, że jesteś gotowy i wiesz gdzie może zaatakować ryba, sięgnij do pudełka i wykorzystując swoje obserwacje, wybierz przynętę: Pływającego woblera: możesz spuścić go z prądem by obłowić zwałkę położoną dużo poniżej miejsca, w którym się znajdujesz. Rzucić prostopadle do miejsca, w którym stoisz, szybkimi ruchami korbki zejść w głębsze rewiry rzeki po czym unosząc szczytówkę i kręcąc wolniej kołowrotkiem, przepłynąć nim nad pasem roślinności zanurzonej tuż nad głowami ukrytych tam kleni. Tonącego woblera: sprawdza się podczas łowienia pod prąd, ale szczególnie uwielbiam prowadzić go z nurtem. Wersją tonącą szybciej zejdziesz w takiej sytuacji na pożądaną głębokość. Smużaka: niech spływa swobodnie rzeką (najlepiej na napiętej żyłce nie dotykającej wody). W tym celu podnieś pionowo do góry wędkę. Odwijaj bądź zbieraj linkę w zależności od tego czy przynęta ma spłynąć dalej czy chcesz ją podciągnąć w swoją stronę, a może tylko na chwilę zatrzymać pod nawisami traw po czym znów puścić z prądem. Podszarpuj imitując ruchy owada, który wpadł do wody. Oczywiście możesz też użyć wirówki, blaszki, twistera czy cokolwiek innego. Nie bądź jednak natarczywy i „nie wchodź w butach do domu ryby”. Inaczej mówiąc nie rzucaj jej „na głowę”, a więc nie w miejsce które jest teoretycznym jej stanowiskiem. Przynajmniej nie w pierwszym rzucie. Możesz tak robić w sytuacji gdy klenie zbierają pokarm z powierzchni: poślij smużaka i miej się w pełnej gotowości gdyż ataki na takie przynęty są efektowne i błyskawiczne – bywają atakowane w chwili zetknięcia się z taflą wody. Nie widzisz takiego rodzaju żerowania – poślij przynetę powyżej miejsca, które Cię interesuje i ściągnij ją w interesujące Cię rewiry. Wybierzesz wariant jeden z wielu, możesz przetestować też wszystkie. Zawsze jednak rzucaj tyle razy ile według Ciebie wystarczy, pamiętając przy tym, że jeden raz to za mało. Klenie nie są rybami „pierwszego rzutu”. I żyją, nawet te największe, w stadach. Każdy rzut powtórz więc kilka razy, zwłaszcza w sytuacji gdy ryby przebywają pod drugim brzegiem, a więc w dużej odległości od Ciebie. Jeżeli jednak złapiesz klenia w pierwszym rzucie to świetnie! Złowisz następnego w ósmym, a trzeciego w dziesiąty – zdarzało mi się to niejednokrotnie. Jeżeli jednak nie złowiłeś nic, przejdź na kolejną miejscówkę: zakradnij się po cichu idąc z daleka od brzegu, przykucnij za drzewem, pomyśl, rzuć i zwijaj. Oczywiście nie wszystkie rzeki są na tyle gościnne byś mógł je bez problemów obłowić. W pewnych sytuacjach nie masz możliwości zarzucić z brzegu. Zrób wtedy to co wielu łowców kleni stanowczo odradza ze względu na płochliwość tych stworzeń: wejdź w woderach do wody. Lepiej obłowić ciekawe miejsce ryzykując spłoszenie ryb niż nie obłowić go wcale. Nie bój się tego ryzyka. Nie mówię tu oczywiście o brodzeniu po pachy w mulistym dnie – w takich sytuacjach odpuść kleniom choćby miały po metr długości (bez ogona!) każdy. Zarzuć stojąc do pasa w wodzie, spróbuj przejść na drugą stronę rzeki, a następnym razem idź po prostu przeciwległym jej brzegiem. To również są możliwości jakimi dysponujesz i na jakie pozwala Ci łowisko. Na wiele, a nawet dużo więcej niż Ty mogą sobie pozwolić natomiast ryby. Do dyspozycji mają kilka kilometrów rzeki i z tego przywileju z przyjemnością korzystają. Klenie są (nie)zatwardziałymi terytorialistami, a więc Ty musisz być ich konsekwentnym poszukiwaczem. To że dziś żyją w jakimś miejscu, pod określoną zwałką czy w konkretnej rynnie, nie oznacza że zastaniesz je tam jutro. Dlatego szukaj ich. Nad rzeką bądź, a nie bywaj – to najważniejsza zasada. Wędkarstwo to przygoda. Mam nadzieję, że dzięki moim radom otworzysz kolejny, piękny jej rozdział pt. „Łowienie kleni”. 1 4 Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
wasyl1968 Napisano 16 Lipca 2018 Share Napisano 16 Lipca 2018 Panie kolego bardzo fajnie piszesz , podobne teksty miał śp Jacek Jóźwiak na wcwi i rybie oko , klimaty rzeki przypominają wrocławską Widawa , graty za fajny tekst 😀 1 Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
DawidSokołowski Napisano 16 Lipca 2018 Autor Share Napisano 16 Lipca 2018 5 godzin temu, wasyl1968 napisał: Panie kolego bardzo fajnie piszesz , podobne teksty miał śp Jacek Jóźwiak na wcwi i rybie oko , klimaty rzeki przypominają wrocławską Widawa , graty za fajny tekst 😀 Nie znałem i nie kojarzę tekstów tej osoby, ale teraz z pewnością się im przyjrzę, o ile gdzieś jeszcze są. Fajnie, że się podoba😊 Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
wernicjusz Napisano 17 Lipca 2018 Share Napisano 17 Lipca 2018 11 godzin temu, DawidSokołowski napisał: Nie znałem i nie kojarzę tekstów tej osoby, ale teraz z pewnością się im przyjrzę, o ile gdzieś jeszcze są. Fajnie, że się podoba😊 Podoba podoba zwłaszcza jak ktoś nie ma czasu na ryby ... . Fajnie piszesz i oby weny nie brakło Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
DawidSokołowski Napisano 17 Lipca 2018 Autor Share Napisano 17 Lipca 2018 4 godziny temu, wernicjusz napisał: Podoba podoba zwłaszcza jak ktoś nie ma czasu na ryby ... . Fajnie piszesz i oby weny nie brakło Wena, weną. Z czasem słabo. Kto ma dzieci ten zrozumie😎 Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
DawidSokołowski Napisano 23 Lipca 2018 Autor Share Napisano 23 Lipca 2018 Witam w ten lipcowy, ciepły dzień. Dzisiejszy wpis zamieszczam o nieco wcześniejszej porze niż zazwyczaj - takie uroki urlopingu (przypadkiem napisałem najpierw UROLOpingu - to byłby wypoczynek😀). Końcówka lipca jest piękna, ale właśnie - ten sprzyjający wędkarskiej przygodzie miesiąc dobiega końca. Przed nami jednak sierpień, który również daje nam całą gamę wędkarskich możliwości. W tym roku ósmy z kolei w kalendarzu miesiąc będzie dla mnie całkiem inny niż te w minionych latach. Stawiam na ryby, na które się w mojej wędkarskiej karierze raczej do tej pory nie nastawiałem. Liny i szczupaki bójcie się!😁 W związku z tym, żegnam się również do stycznia z pstrągami i moją kochaną Pasłęką. Spędziłem nad nią wiele pięknych chwil i nieźle połowiłem. Na 17 wyjazdów 4 razy wróciłem o kiju (w lutym i marcu). Łącznie złowiłem 22 pstrągi, 4 szczupaki, 5 kleni i jednego okonia. Był to mój trzeci sezon nad "moją" rzeką i jak wynika ze statystyk - najlepszy. Jestem więc zadowolony.😎 Wędkowałem na odcinku klubowym "Passarii" jak i ogólnodostępnym. Większością ryb, które złowiłem, obdarowało mnie łowisko klubowe. Czy to przypadek? Myślę, że nie, bo choć duże i fajne ryby łowione są zarówno tu i tu, to jednak wiem, że więcej większych ryb pada jednak tam, gdzie porządku pilnuje TMP Passaria. I o nich właśnie, łowiskach klubów wędkarskich, jest zamieszczony dziś przeze mnie wpis. Czy są potrzebne i dlaczego często budzą niechęć innych wędkarzy? Zapraszam do czytania i dyskusji😉 Łowiska klubowe są zjawiskiem coraz częściej występującym w Polsce. Dobrze gospodarowane, opatrzone bardziej rygorystycznymi niż inne akweny przepisami, stają się enklawami dla ryb i wędkarzy. Dlaczego więc, pomimo że posiadają niekwestionowane walory, dzięki którym zbliżają nas do wędkarskich standardów Europy, wciąż budzą liczne kontrowersje? Żyjemy w Polsce: Krainie Wielkich Jezior Mazurskich, spowitego tajemniczą mgłą nadgranicznego Bugu, bystro płynących rzek górskich i rozsianych setkami - po lasach - oczek wodnych. Większość ze znajdujących się u nas wód udostępniona jest do wędkowania, a tylko nieliczny z nich odsetek stanowią łowiska, nad którymi pieczę sprawują stowarzyszenia i kluby wędkarskie. Chcemy łowić duże ryby lecz przy całym swym bogactwie naturalnym Polska posiada jednocześnie niewspółmiernie mały potencjał wędkarski, więc nie jest to takie proste. Mamy wiele łowiska słabych, sporo średnich, mało dobrych i bardzo dobrych. Taki stan rzeczywistości sprawia, że największa presja wędkarska – wywierana na akweny proporcjonalnie do ich stanu zarybienia – spada przede wszystkim na łowiska najlepsze. Nic więc dziwnego, że rodzą się antagonizmy związane z istnieniem odcinków klubowych. Pierwszym problemem jest fakt, że uważane za wody z ogromnym potencjałem, ograniczają się jedynie (jak już wspominałem) do niewielkiego odsetka wszystkich łowisk – jest popyt, nie ma podaży. Stają się więc obiektem pożądania większości wędkarzy, aż do momentu gdy dowiadują się, że aby korzystać z ich zasobów nie wystarczy tylko opłacić składki (wówczas pożądanie zamienia się w niesmak, niechęć, a znam również przypadki, że wręcz nienawiść do stowarzyszeń, klubów i ich członków) – oto i drugi problem. Słucham?! Proszę pana, zawłaszczyliście sobie rzekę! Wędkarz chce łowić i ma do tego prawo określone regulaminem amatorskiego połowu ryb i kilkoma innymi aktami prawnymi. Dlatego też czuje się oszukany. Choć bowiem łowisko, na którym chciał wędkować znajduje się pod jurysdykcją PZW, którego składki notabene opłacił, nie może tego zrobić z winy kilku zapaleńców, którzy postanowili sobie, że akurat w tym miejscu (najbardziej rybnym z całej rzeki) utworzą odcinek specjalny. Tak mniej więcej wyglądały odpowiedzi 70% ludzi, z którymi rozmawiałem na temat Towarzystwa Miłośników Pasłęki „Passaria” i odcinka rzeki, na którego wykorzystanie w celach wędkarskich ma ono wyłączne pozwolenie. Taki bywał początek długiej spirali niezrozumienia i podejrzewam, że tak bywa również w przypadku innych stowarzyszeń. Zapłaciłem 200 zł za PZW! Mi się należy! Człowiek ma prawo czuć się oszukany, nie odbieram mu tego przywileju. Sam chciałbym również wędkować gdzie chcę i kiedy chcę, tak jak to ma być może miejsce w innych krajach. Niestety możliwość tą odbierają NAM regulaminy wewnętrzne odcinków klubowych – choć wcale nie bezwarunkowo. Po przeczytaniu go potencjalny zainteresowany zaczyna kalkulować czy wędkowanie mu się opłaci. Wpisowe, składka roczna, opłaty za każdy pojedynczy dzień wędkowania, odrabianie „dniówek” na rzecz rzeki – jest tego trochę, ale dla wahającego się jeszcze wędkarza jest to zazwyczaj zbyt dużo poświęconej gotówki i czasu. Nie mówię tego z ironią, gdyż sam się wahałem. Praca za niezbyt duże pieniądze, nieźle oprocentowany kredyt w banku, dziecko w planach. W głowie człowieka zaczyna rodzić się wówczas opinia o elitarności stowarzyszenia, do którego chce wstąpić – w najgorszym znaczeniu słowa „elitarność” Panie! Taaakie ryby biorą! Ponoć! Członkowie stowarzyszeń raczej niechętnie chwalą się swoimi wynikami. Do tego mają grubą kasę, której nie ma potencjalny niegdyś członek stowarzyszenia, a teraz już coraz bardziej jego przeciwnik. Z tych błędnych przemyśleń rodzą się w jego głowie jeszcze gorsze, bo bardzo złe myśli. Klub zaczyna obrastać w mity, ryby których nikt nie widział urastają do nieosiągalnych na innych łowiskach rozmiarów, sami ludzie stają się jakoś nienaturalnie nieprzyjaźni i wrogo nastawieni do nowych (pomimo, że potencjalny klubowicz nawet ich nie zna) – ja widziałem ich jako nowobogackich z przedmieścia którzy zapragnęli, a w końcu zawładnęli niezłym kawałkiem rzeki. W końcu hermetyczność klubu staje się murem nie do przebicia, a więc wstąpienie w jego szeregi przejawia się w głowie antagonisty jako całkowicie nieosiągalny cel. Oprócz prawa do wędkowania, o którym mówiłem kilka wersów wcześniej, każdy wędkarz ma też prawo do wyrażania swoich poglądów – nadane mu przez Boga w dniu urodzenia – oraz sięgania po informację do różnych źródeł – polecana przeze mnie forma w dobie ogólnej dezinformacji. Osobiście skorzystałem z tego prawa i nim bezpowrotnie zbłądziłem (jak przedstawiony wędkarz – postać fikcyjna, której tok myślowy zainspirowały prawdziwe rozmowy) postanowiłem poznać zasady działania TMP „Passaria” od wewnątrz. Odrzucając internetowe „newsy” i opinie ludzi, którzy szli drogą opisaną przeze mnie wyżej. Dzięki temu dziś, zamiast popadać w niemoc i frustrację, cieszę się radosnym wędkowaniem. Poznałem ludzi serdecznych i otwartych, gotowych przyjąć w swoje szeregi każdego pasjonata, podzielić się z nim wiedzą i doświadczeniem. Wizjonerów, którzy wcale nie władają rzeką, za to znaleźli sposób aby pasję swoją, moją i Waszą, móc uskuteczniać w miejscach pięknych. Wydaje mi się jednak, że ideę i sens istnienia odcinków z ograniczoną możliwością wędkowania, można zrozumieć szybciej i samodzielnie. Wędkarze – potencjalni członkowie jakiegokolwiek stowarzyszenia, które posiada prawo do wędkowania na jakimkolwiek akwenie – przed próbą wstąpienia do niego winni zadać sobie pytanie, które brzmi nie: „dlaczego chciałbym wędkować na odcinku klubowym?” lecz „dlaczego nie chcę wędkować na odcinku ogólnodostępnym?” Piękny kropek z "klubowej" Pasłęki. Ryby nie znają granic wytyczonych przez ludzi (oprócz infrastruktury budowanej przez nas na wodzie). Krańce odcinków klubowych są czysto teoretyczne. Nie odgradza ich krata i nie pilnuje wynajęta ochrona. Zaznaczono je jedynie na mapie. To wszystko. Mimo to są rzeki, na których po przekroczeniu tych granic ryby „zapadają się pod ziemię” pomimo, że jeszcze kilka metrów w górę czy dół były niemal pod każdym kamieniem. Daje to nam pewien podgląd na sytuację, którą mamy w Polsce. Nie chcę tu jednak rozprawiać o wędkarskiej moralności będącej spuścizną słusznie minionej epoki. Powiem tylko tyle, że mamy z nią problem. Nie mam też zamiaru rozkładać na czynniki struktur „Passarii” czy innych działających w Polsce klubów, ani szczegółowo przedstawić sposobów ich WALKI O TO, ABY RYBY PRZETRWAŁY DLA NAS I KOLEJNYCH POKOLEŃ: od zarybień, przez patrole ekologiczne, po akcje ochrony tarlisk. Poproszę za to NAS – WĘDKARZY, abyśmy zanim pomówimy kogokolwiek o „kradzież rzeki”, zastanowili się dlaczego odcinki klubowe powstały i co by było gdyby otworzyły się od jutra dla wszystkich. Dopuścili myśl, że być może pewna grupa zapaleńców wcale nie odbiera nam możliwości wędkowania na pięknym odcinku rzeki, ale ją daje: jak w przypadku „Passarii”, której odcinek dziś klubowy był wcześniej całkowicie z wędkowania wyłączony. 6 Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
DawidSokołowski Napisano 6 Sierpnia 2018 Autor Share Napisano 6 Sierpnia 2018 Po wędkarskim weekendzie nadszedł czas na wędkarski poniedziałek ze zwędkowani.pl Wróciłem wczoraj z Wersminii - zmęczony, ale zadowolony. Spędziłem dużo czasu z rodziną, trochę mniej z rybami. Dla ryby-symbolu tego łowiska - szczupaka - poświęcić mogłem jedynie trzy poranne godziny jednego dnia. Jak się okazało, trzy godziny, w trakcie których uczepiło się jedynie kilka okoni. Nic to! - jak mawiał Michaś Wołodyjowski. Inni też spłynęli wtedy o kiju. Połapali dopiero w południe, kiedy to ja pluskałem się z synem na plaży, a żona zażywała słonecznych kąpieli. Udało mi się za to wyrwać na noc. Zastawiliśmy z kolegą cztery gruntówki. Rybska brały na nocce... do nocy, to jest w godzinach od 18 do 21. Później ani "be", ani "me". Do zmierzchu połowiliśmy trochę leszczaków i płoci, zerwaliśmy dwie największe ryby - zwłaszcza kolega miał konkretny hol. Jak parowóz poszedł w głębinę - porwawszy najpierw zestaw - tak skończyły się brania. Większość ludzi też na nockach nie połapało. Efekty mieli tylko, tak jak my, w dzień. No oprócz jednego fajnego karpia, który gdzieś tam komuś się uczepił. Naprawdę ładna sztuka Wróciłem więc bez okazów na koncie, za to z planem na wrześniowy powrót na Wersminię. Tym razem bez rodziny. Poświęcę czas tylko na ryby i mam nadzieję, że wstrzelę się w okres ich żerowania. Potencjał woda na pewno ma. Tak wyglądał mój tegoroczny, rodzinny wypad nad wodę, a że do końca wakacji jeszcze trochę czasu, więc wrzucam coś w letnim klimacie: pomost, płocie i piw... zimne napoje gazowane 😉 PŁOĆ - KRÓLOWA LETNIEGO POMOSTU Lubię łowić na spławik z pomostu. Zwłaszcza latem. Jest to dla mnie czas relaksu i odskoczni od codziennych problemów. Nie muszę sobie nic udowadniać – szczególnie wędkarsko – i to jest w tym rodzaju wędkowania najfajniejsze. Po prostu jestem nad wodą. Łowię wtedy różne gatunki ryb, ale zdecydowanie najczęściej moją zdobyczą jest ona – płoć – królowa letniego pomostu. Siedzę na kładce. Ptaszki sobie ćwierkają, a słoneczko dopinguje mi z nieba. Ciszę zakłóca – pssst – dźwięk otwieranego pi… (znaczy zimnego napoju orzeźwiającego). Słyszę „plumknięcie” i kolista falka rozchodzi się po tafli wody. – Spławik wylądował w jeziorze. Cyk. – Jest branko. Kołowrotek radośnie terkocze, a rybka ląduje w siatce. Robię łyk napoju. Spławik wraca do wody. Do tak finezyjnego wędkowania, dokonującego się w iście relaksacyjnym stylu, potrzebny jest równie subtelne podejście. Główna zasada brzmi: łowimy na lekko. Elementy zestawu dobieramy tak aby dawały nam maksimum wygody nad wodą i jak najwięcej frajdy z łowienia. Zasada druga: jeżeli chcemy łowić duże płocie, musimy przygotować sobie łowisko. Bez tego złowimy tylko płotki. Zasada ostatnia: musimy wiedzieć gdzie szukać ryb. Gdzie szukać dużych płoci? Duże i głębokie jeziora to duże płocie. Ryby mają w nich idealne warunki do życia. Nie znajdziesz ich jednak w głębinach, ale w strefie przybrzeżnej zwanej litoralem, ponieważ tam warunki do osiągania dużych przyrostów są najlepsze. Nie mogą to być jednak miejsca zbyt płytkie. Dlatego okolice trzcinowisko to raczej kiepski pomysł. Głębokość łowiska powinna oscylować w granicach 3-7 m. Najlepsze będą płaskie blaty lub lekkie stoki sąsiadujące z miejscami porośniętymi roślinnością zanurzoną. Łowić należy na styku obu tych stref i o ile głębokość wody jest odpowiednia, próbować szukać ryb aż do wysokości pomostu. Często miejsca takie znajdują się w sporej odległości od brzegu, dlatego drewniana kładka jest tak dobrym wyborem przy połowie grubych płoci. Zdecydowanym moim faworytem, jeżeli chodzi o sposób połowu, jest metoda spławikowa. Spławik. Płoć potrafi od razu wciągnąć go pod wodę. Lubi też podenerwować wędkarzy skubiąc sobie przynętę. Abyś zauważył delikatnie brania, spławik powinien mieć wyporność maksymalnie kilku gram i kształt wrzecionowaty. Dobrze sprawdzają się wagglery. Warto jednak mieć przy sobie także coś większego na wypadek, gdyby jezioro pokryło się dużymi falami – wtedy brania na „pióro" bywają niewidoczne. Spławik mocujemy na stałe, za pomocą dwóch stoperów, umieszczonych na żyłce po obu jego stronach. Dzięki temu możemy (jeżeli np. zajdzie potrzeba zarzucić dalej) zwiększyć lotność zestawu (przesuwam dolny stoper maksymalnie do dołu). Jest on wtedy zamocowany przelotowo. Gdy łowię z gruntu, drugą śrucinę zaciskam na przyponie. Żyłka, hak, śruciny. Żyłka główna grubości 0,16 i przypon 0,14 o długość mniej więcej 40 cm, to rozwiązanie bezpieczne dla ryby (żyłki takiej raczej nawet największa płoć nie urwie, więc nie zostawimy w jej pysku haczyka) i komfortowe dla wędkarza (wytrzymałość jest wystarczająca). Obciążenie mocujemy w dwóch punktach. Pierwszą śrucinę stanowiącą 70% obciążenia montujemy tuż pod spławikiem, drugą w okolicach krętlika (dzięki temu zestaw jest mniej narażony na splątanie gdyż pierwszy do wody wpada spławik, a dopiero potem cała reszta). Wielkość haczyków uzależniamy od przynęty, na którą łowimy. Jeżeli na kukurydzę, to stosujemy haki z szerokim kolankiem, rozmiar dobieramy do wielkości ziarna. Osobiście używam zazwyczaj 10 lub 12. Gdy łowimy na białe lub czerwone robaki, zejść możemy nawet do 16. Wędka. Wielu wędkarzy z powodzeniem używa bata, ale ten nie sprawdzi się w przypadku, gdy łowić będziemy w sporej odległości od pomostu (strefa litoralu sięga bowiem nieraz dość daleko w głąb jeziora). Dlatego proponuję postawić na tradycyjne wędzisko. Jego długość uzależniamy od odległości na jakiej będziemy wędkować, a także od masy zestawu jaki zastosujemy. Uniwersalnym wyborem będzie wędka o długości 4-5 m i ciężarze wyrzutowy 20-30 g. Co do akcji to wybierz taką, która da Ci frajdę z łowienia nawet małych płotek. Szczytowa, paraboliczna? - to już kwestia Twoich upodobań. Odradzam jedynie inwestować w kije toporne, „pałowate”, gdyż wtedy zniknie cała frajda z łowienia. Kołowrotek. Nic tak nie irytuje nad wodą jak plącząca się żyłka. No może oprócz hałaśliwych wczasowiczów. Zakładam jednak, że na swoją przygodę ze spławikiem i pomostem wybierzesz (tak jak robię to ja) miejsce od nich stroniące. Ciche łowisko to dobrze wybrane łowisko. Zaś kołowrotek jest dobry, gdy nie plącze żyłki. Ważne jest, dla naszej wygody, aby młynek dobrze ją nawijał. Cienkie linki potrafią zaplatać się na wszelkie możliwe, a nieraz niemożliwe sposoby. Nie bez znaczenia jest też fakt, że łowimy na dużych jeziorach. Hulające po nich wiatry tylko potęgują problem supłów na żyłce. Łowimy bardzo lekko i raczej nie zdarzy się nam zarzucać zestawem dalej niż 20 m, dlatego kołowrotek ze szpulą wielkości 3000 będzie w sam raz. Rodzaj hamulca nie gra wielkiej roli, gdyż – nie oszukujmy się – płoć to nie lin czy leszcz, które potrafią zrobić dalekie odjazdy. Mimo to musi być odpowiednio ustawiony, tak na wszelki wypadek. Wędka Mikado Hirameki Match i kołowrotek Mikado Golden Bay. Dodatkowy sprzęt. Krzesełko dla wygody, podpórki na wędki, podbierak (czasem pomosty są na tyle wysokie, że nie damy rady podebrać ryby ręką, a uniesienie większej płoci na wędce grozi jej złamaniem). Płoć? Nęcić? Przecież tego całe jezioro pełne! - słyszę to często. A ja Wam mówię: róbcie to! Nęcenie płoci to nie przymus – to przyjemność. Płoci bowiem nie płoszą wrzucane do wody zestawy czy kule zanętowe – nęćmy je więc, na kilka dni przed planowaną "główną" zasiadką, łącząc to z wędkowaniem. Po 3-4 takich sesjach będziemy mieli grube sztuki w łowisku. Jeżeli jednak nie posiadamy tego luksusu i nie możemy poświęcić aż tyle czasu, uczyńmy to w sposób tradycyjny. Wsiądźmy w samochód, uklepmy kilka kulek, wrzućmy je do wody i wróćmy do domu. Płocie nęcą nieliczni i dlatego ryby 30 + dość rzadko są w siatkach widywane. Płoć jest jedynym gatunkiem, który wabię sklepową zanętą. Dodatkiem jest kukurydza. Czasem ją gotuję, czasem używam tej z puszki. Czemu? Bo i tak nigdy nie udaje mi się wyselekcjonować dużych sztuk. Zawsze biorą i małe i duże. Konia z rzędem temu, kto to uczyni. Co do zapachów, to mi sprawdza się piernik. Dobra też jest truskawka czy uniwersalna zanęta firmy Traper. Czas by płoć - królowa letniego pomostu - zawitała na haczyku. Na dwie czy jedną wędkę? Oto jest pytanie. I o ile łatwa jest na nie odpowiedź gdy zaczynamy zasiadkę – rozkładamy dwie wędki – o tyle w trakcie wędkowania liczba używanych wędzisk może ulec zmianie. Gdy ryby nie biorą, albo biorą na tyle spokojnie, że nadążam z ich wyciąganiem, stosuję dwa zestawy. Gdy jednak zaczyna się szał żerowania i „brakuje mi rąk”, jedną składam. Często na jeden zestaw łowiłem więcej ryb niż kolega, który używał dwóch. Dwie wędki to jednak większa szansa na branie – zawsze. Jedna to większa skuteczność zacięć – podczas intensywnego żerowania. Szybkie ręce wskazane. Przynęta. Łowienie zaczynamy od wyboru przynęty. Płocie żywią się zarówno pokarmem zwierzęcym jak i roślinnym. Dla mnie jednak przynętą numer jeden na lato jest kukurydza z puszki. Złapałem na nią zdecydowanie najwięcej dużych ryb. Miejsce drugie zajmują, wijąc się i skręcając ze złości, czerwone robaki. Miejsca trzeciego brak. Kukurydzę czasem podrasowuję obtaczając ją w zanęcie. Zawsze jednak warto na początku wędkowania spróbować kilku przynęt. Robaka założyć na jeden zestaw, a kukurydzę na drugi. Czy nęcić w trakcie łowienia? Nęcić – nie. Donęcać – tak. Nigdy nie nęcę na początku zasiadki. Płoć, jeżeli weszła wcześniej w łowisko, będzie się go przez kilka dni trzymała. Donęcam dopiero, gdy pół godziny wędkowania nie przynosi efektów. Wrzucam wówczas dwie skromne kule zanętowe z dodatkiem kukurydzy do wody. Brak efektów? Dorzucam po tym samym czasie dwie kolejne. I tak dalej. Gdy ryby żerują donęcam w jeszcze mniejszym stopniu. Jaki grunt i odległość od brzegu - tfu! - pomostu. Z moich obserwacji wynika, że duże płocie bytują w miejscach głębokich na przynajmniej 3m. Dodatkowo lubią one mieć nad sobą trochę wody – dwa metry to minimum. Najefektywniej jest więc wędkować na gruncie ustawionym nie mniej niż dwa metry, a dochodzącym aż do głębokości dna. Analogicznie: gdy łowisko ma 7 m, łowimy na gruncie od 2m do 7m – z położeniem przynęty na dnie włącznie. Zatem do obłowienia mamy nieraz pokaźnej wielkości obszar. Głębokość 3 m to niekiedy okolice pomostu, a 7 m to niejednokrotnie 20 metrów od brzegu. Dwie wędki przyspieszą etap poszukiwania odpowiedniego miejsca i głębokości, ale i tak musimy posłużyć się metodą prób i błędów. Na szczęście, dla nas - miłośników pomostowych zasiadek - płocie nie są przywiązane ani do dna, ani do toni. Potrafią jednocześnie zagryzać położonego na gruncie robaka jak i kolebiącą się w wodzie kukurydzę. Metr w jedną czy drugą stronę nie robi wielkiej różnicy. Warto jednak sprawdzić "co w jakiej warstwie wody piszczy". Kiedy najlepiej bierze płoć? Ano bierze często - bywa, że przez cały dzień, ale z przerwami. Gdy odpowiednio zanęcimy miejscówkę, ryba w niej będzie i od czasu do czasu coś sobie podje. Dlatego, jeżeli chodzi o ten konkretnie gatunek, tak wielkiego wpływu na intensywność jego żerowania nie ma pogoda. Mam jednak kilka wniosków wynikających z doświadczenia w połowie płoci. Zarywajmy ciepłe noce by być na łowisku z samego rana. W te chłodniejsze pośpijmy dłużej, żeby mieć siłę na wędkowanie trwające od godzin południowych aż do wieczornych. Mamy pewną informację, że zdrowo powieje? Przygotujmy się na całodzienną zasiadkę - pofalowana powierzchnia jeziora to prognostyk dobrych brań. A gwałtowne zmiany pogodowe? - jak w przypadku większości gatunków ryb, nie rokują zbyt dobrze. Ja jednak jeżdżę na płocie niezależnie od tego. Są wszędobylskie, liczne i, trywializując, pazerne na żarcie. Wiem, że te cholery mogą wziąć przy najmniej sprzyjających warunkach. A gdy już płoć weźmie... Nie, o tym nie będę pisał, bo to przecież proste: kołowrotek radośnie terkocze, a kolejna rybka ląduje w siatce. Teraz wszystko w Twoich rękach! A więc miłej zabawy! Baw się, bo łowienie płoci to prawdziwa frajda. Niech ptaszki ćwierkają wesoło, a słonko przyświeca Ci z nieba. Otwórz sobie pi... tfu!... napój gazowany i niech moc... tfu! tfu! ... niech rybki będą z Tobą! 2 Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
DawidSokołowski Napisano 20 Sierpnia 2018 Autor Share Napisano 20 Sierpnia 2018 Jakoś tak już mam, że jeszcze jeden miesiąc nie minie, a ja już myślę o kolejnym - oczywiście pod względem wędkarskim. Sierpień leci mi naprawdę fajnie. Łowię świadomie ryby, których nigdy nie łowiłem, a więc liny. I już myślę: co dalej? A no na wrzesień planuję ciągle ganiać moje liniska, ale i zacząć poszukiwań jesiennych szczupaków. Tak, tak - jesiennych. Dla mnie wrzesień, nawet jeżeli jest ciepły, letnim okresem - jeżeli chodzi o wędkarstwo - nie jest. Oczywiście ciągle też pracuję nad blogiem. Niebawem nabędę "trochę" lepszy sprzęt fotograficzny, a więc obiecuję lepsze zdjęcia. Staram się też pisać na coraz wyższym poziomie - jak to wychodzi? Ocenicie sami. Zapraszam wszystkich do odwiedzenia fanpage'a zwędkowanych, na którym informuję na bieżąco o tym i o tamtym: https://www.facebook.com/zwedkowany/ I to tyle z autoreklamy Aha, wpisy mogą pojawiać się o coraz późniejszych porach, bo syn mim dorasta i zaczyna chodzić spać nie z kurami, a z dorosłymi 😀 A teraz coś dla spinningistów. Coś co przyda się również przy połowie szczupaków, na które przyjdzie niedługo doskonałą pora. Miłej lektury! DRAGON CHEST PACK - DOBRY TOWARZYSZ WĘDKARZA Lubię wędkować w dobrym towarzystwie. Fajnie jest mieć przy sobie kogoś, kto poda butelkę wody – gdy jestem spragniony. Kiedy aura się ociepla – niesie moją kurtkę, a gdy nic nie bierze – podsuwa mi odpowiednią przynętę. I wiecie co? Mam takiego towarzysza! No dobra, może nie poda, nie poniesie i nie podsunie, ale pomieści: termos, dodatkową odzież, kilka pudełek przynęt i sporo innych gadżetów. Któż to taki? Dragon Chest Pack – dobry towarzysz wędkarza. Dragon Chest Pack to nic innego jak kamizelka i plecak w jednym. Banalne? Ja bym raczej powiedział: banalnie proste i genialne rozwiązanie, które coraz częściej stosują firmy produkujące sprzęt wędkarski. I chętniej z roku na rok przez wędkarzy wykorzystywane. Kamizelka To co wędkarz powinien mieć „pod ręką”, kamizelka pomieści. Posiada ona trzy kieszenie. Przednia to typowy schowek na przynęty. Wyłożona jest specjalny materiałem, w który można wbić haki przynęt. Druga jest na tyle obszerna, by zmieścić pudełko, telefon i cokolwiek innego co może się przydać, a czego nie zmieścimy w kieszonce trzeciej – małej i tak jak dwie poprzednie, zamykanej na zamek. Tu znajdziemy kolejne miejsce na 2/3 ulubione przynęty – przyczepić je możemy do gąbki przyszytej na zewnątrz. Niestety jeżeli chodzi o zamki, to jeden „poszedł” w kilka tygodni po zakupie. Mimo to kamizelkę oceniam bardzo pozytywnie i daję jej mocną piąteczkę. Firma dragon postarała się abyśmy od frontu mogli być uzbrojeni „po zęby”. Przejdźmy teraz na tyły – zobaczmy co tam się dzieje. Plecak Im plecak więcej pomieści, tym lepiej – w zasadzie tyle się od tej części wędkarskiego wyposażenia wymaga. Co udało się projektantom Dragona osiągnąć w tym zakresie? Jakbym pochłaniał więcej pokarmów i trunków niż robię to normalnie – choć nie oszukując siebie i Was, muszę przyznać, że do jadających skromnie nie należę – byłbym raczej średnio zadowolony. W główną kieszeń schowam co prawda butelkę litrowej wody, kilka kanapek czy aparat, ale już włożenie każdej innej, dodatkowej rzeczy, wymaga nieco kombinacji. Jednak nawet one nie zawsze sprawią, że jestem w stanie upchnąć do plecaka to wszystko co zabrać ze sobą chcę. Drugą przestrzenią do wykorzystania jest kolejna, mniejsza kieszeń, na zewnątrz której znajduje się siatkowana „a’la kieszonusia”. Pozwolenia i inne szpargały mają tu wystarczająco dużo miejsca. Bardzo fajnym i przydatnym rozwiązaniem jest natomiast pusta przestrzeń między główną komorą plecaka, a kieszenią. Nie posiada ona zamka, a jedynie zapinana jest na zatrzask. Przydaje się, gdy potrzebuję zdjąć z siebie trochę odzieży lub gdy spodziewam się drastycznych zmian pogodowych – włożona do środka i spięta zatrzaskiem kurtka czy bluza, na pewno z niej nie wypadną. Za małą pojemność komory głównej dałbym tylko czwórkę, ale za całość i to co napiszę jeszcze za chwilę o plecaku, muszę dodać mu jeszcze plus. Dodatkowe atuty Plecak posiada jeden dodatkowy atut – jest płaski, nie odstaje mocno od ciała, a to zdecydowanie ułatwia przedzieranie się przez gęste zarośla. Na jego ramiączkach znajdziemy miejsce do podczepienia miarki czy podbieraka – mógłbym tym zakończyć i powiedzieć, że mówiąc o jednym atucie się pomyliłem, bo posiada je dwa – ale nie. Ma jeszcze trzeci: plecak można odpiąć od kamizelki i używać go jako integralną część. Przydało mi się to podczas spacerów po naszych pięknych polskich górach. Podsumowanie Dragon Chest Packa to połączenie kamizelki i plecaka – dwóch bardzo przydatnych wędkarzowi rzeczy. Używam go przede wszystkim podczas trwających kilka godzin wędrówek brzegami Pasłęki. Dlaczego właśnie wtedy? Bo pokonuję wówczas trudne kilometry zakrzaczonych brzegów mojej rzeki i potrzebuję być mobilnym. Za cały bagaż wystarczyć musi mi podbierak, dodatkowa bluza, coś „na ząb” dla mnie i dla ryb. To wszystko Dragon Chest Pack z całą pewnością pomieści. Jest on wykonany z dobrej jakości materiału, którego pomimo kilku lat użytkowania, nie zniszczyły ostre gałązki nadpasłęckich krzaczków, krzaków i haszczy. Plecak mógłby być co prawda nieco bardziej pojemny – jestem też ciekaw czy wadliwy zamek to problem seryjny czy jednostkowy. Pomimo to polecam go tym, którzy cenią sobie wygodne spinningowanie. Dragon Chest Pack jest fajny, zgrabnie skrojony i zaprojektowany kolorystycznie zgodnie z panującą od lat wędkarską modą czyli ma kolor zielony. Jest też bardzo praktyczny i wytrzymały. No i za to wszystko daję… hmmm… a niech tam, za to wszystko niech będzie piąteczka z minusem! Minusem od głodomora! 2 Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
Booryss Napisano 20 Sierpnia 2018 Share Napisano 20 Sierpnia 2018 Dobrze się czyta co piszesz, masz jakieś profity od Dragona za reklamę? Ego, Fishpoind i inni też takie mają 😝 Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
DawidSokołowski Napisano 20 Sierpnia 2018 Autor Share Napisano 20 Sierpnia 2018 12 minut temu, Booryss napisał: Dobrze się czyta co piszesz, masz jakieś profity od Dragona za reklamę? Ego, Fishpoind i inni też takie mają 😝 Jako człowiek z krwi i kości (taki co kasy potrzebuje) i wędkarz z zamiłowania - chciałbym mieć! Założyłem niedawno na blogu nowy dział, w którym opisuję te "gadżety", które gdzieś tam w mojej karierze moczykija się przydały i sprawdziły. Ten plecaczek jest jedną z nich. To wszystko. Ale panowie z firmy Dragon, jeżeli to czytacie, to napiszcie do mnie - jestem do wzięcia 2 Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
Booryss Napisano 20 Sierpnia 2018 Share Napisano 20 Sierpnia 2018 1 godzinę temu, DawidSokołowski napisał: Jako człowiek z krwi i kości (taki co kasy potrzebuje) i wędkarz z zamiłowania - chciałbym mieć! Założyłem niedawno na blogu nowy dział, w którym opisuję te "gadżety", które gdzieś tam w mojej karierze moczykija się przydały i sprawdziły. Ten plecaczek jest jedną z nich. To wszystko. Ale panowie z firmy Dragon, jeżeli to czytacie, to napiszcie do mnie - jestem do wzięcia Taki żarcik nie bierz tego do siebie. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
DawidSokołowski Napisano 21 Sierpnia 2018 Autor Share Napisano 21 Sierpnia 2018 7 godzin temu, Booryss napisał: Taki żarcik nie bierz tego do siebie. Tak też to przyjąłem Dobrego dnia ! Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
DawidSokołowski Napisano 3 Września 2018 Autor Share Napisano 3 Września 2018 Witam w te piękne wrześniowe popołudnie Dziś wszystko odbywa się tak jak ma być. Była praca, po pracy runda po placu zabaw - poprzedzona kursem do żłobka. Teraz czas na obiad, a po nim nastaną próby zrozumienia pierwszych słów syna (dumny jest tata!😊) i znoszenie jego humorów - to niesamowite, że tak mały człowieczek potrafi tak dużo nabroić 😉 Później sen Kajtka połączony z nieobecnością żony - czas dla mnie i pracę nad kolejnym tekstem. No i na moją ukochaną kawę!👍 Lawiruję więc tak przez cały dzień, od zadania do zadania, ale pamiętam też o moim ulubionym forum wędkarskim - mówię oczywiście o haczyku! I wrzucam kolejny tekst z bloga zatytułowany: AKCJA: "SIERPNIOWY LIN 2018" Czyli krótkie podsumowanie minionego miesiąca, który w 100% poświęciłem prosiaczkom😎 Z wędkarskim pozdrowieniem! Czy to była jakaś zorganizowana akcja? Taka akcja żeby złowić lina! “Sierpniowy lin 2018” się zwała, a teraz przechodzi do historii. I melduję, że zakończyła się totalnym powodzeniem! A zaczęło się dawno, dawno temu… Czyli jakieś trzy lata wstecz.Wtedy to stwierdziłem, że złowię lina. Postanawiam! - powiedziałem pewnego dnia. I tyle. Spośród 730 i jeszcze kilkudziesięciu dni, jakie minęły od chwili złożenia tego świętego przyrzeczenia, na nęcenie linów poświęciłem chyba “aż” ze trzy. Łowiłem (strzelam) z pięć razy, na łowiskach gdzie liny co prawda były, ale że szukałem ich w czerwcu czyli wtedy kiedy zapewne miały tarło, no to co miałem złowić jak nic nie złowiłem? Biorę się za Ciebie! Zliczyłem w tym czasie multum kropek pasłęckich pstrągów i łusek łyńskich kleni, ale ciągle ukradkiem zerkałem na nie.Patrzyły na mnie przez cały ten czas swoimi czerwonym ślepkami - dorodne, internetowe liny. Łypały w moją stronę mięsistymi pyszczkami, aż w końcu uległem ich czarowi. Omamiły mnie i wiedziałem, że muszę! Musiałem poczuć lina na wędce. Tak więc w sierpniu tego roku wziąłem się za prosiaczki - pierwszy raz w życiu na poważnie. Wybór łowiska. Warmia to kraina lina. Kogo nie spytasz każdy go złowił: tu lub tam. Teoretycznie więc szansa na wybór dobrego łowiska był duża, ale jeszcze większa na kompromitację. No bo jeżeli lin jest wszędzie, to siara jak go nie złowisz, chłopie… zwłaszcza, żeś jest autor poradnika: "Jak wybrać łowisko?" Tak więc, na litość boską, szukaj! Szukałem więc, a czy znalazłem? No jak nie jak tak! A teraz zdradzę Wam pewien sekret. Tylko ciii... Wiecie jakie jezioro jest dobre na lina? Nierówne (hę?) To znaczy, takie tego... nooo, krzywe (co on bredzi?) Krzywe, ale z nazwy. Inaczej mówiąc jezioro Ukiel - to tak dla informacji, jakby ktoś chciał połowić liny w Olsztynie. Osobiście na te właśnie jezioro postawiłem, a czy słusznie? No ja zabawę przednią miałem! Klucz do sukcesu akcji "Sierpniowy lin 2018". Na pusty hak to tylko pstrągi w Szwaderkach biorą (najlepiej na złoty). Olsztyńskie liny to inna liga, ale też nie mogę powiedzieć żeby były aż tak strasznie wybredne - na moje szczęście, bo mistrzem kuchni to ja nie jestem. Chociaż kukurydzę umiem jeszcze ugotować! Gotowałem więc i słodziłem: kukurydzę cukrem i żonie słowami (żeby za kradzież garów i wątpliwe nieraz zapachy krzywo na mnie nie patrzyła). Kilka razy trochę mi się "kuku" ukisiło i w zastępstwie ryb zjadły ją pewnie olsztyńskie dziki, które w osiedlowych śmietnikach czują się jak... liny w wodzie. Za to nie rozgotował mi się żaden ziemniak, ha! - też je czasem do jeziora wrzucałem. No i to tyle jeżeli chodzi o kulinarne moje dokonania. Jeżeli zaś o przynęty chodzi, to bezapelacyjnym numerem jeden została "puszkowa" do spółki z "dzikunami". Taka "kanapka" mięsno-warzywna wygrała zarówno z rosówkami jak i ziemniakami (nie wiem dlaczego, bo przecież tak świetnie kartofelki gotowałem - przypominam)! Takiemu rarytasowi, podanemu na zestawie spławikowym przegruntowanym, położonemu na głębokości ok. półtora metra trudno było się oprzeć linom. Wystarczyło zarzucić i czekać, bo cierpliwość linami jezioro Krzywe wynagradza. No i ostatni element układanki - godziny wędkowania. Lin to ranny ptaszek i wstaje o świcie - jak normalny... człowiek. Wędkarz (czyli ja) normalny nie jest i gdy inni śpią, on siedzi i patrzy w dwa jasne punkciki tkwiące martwo w jeziorze. Zarwałem sporo nocek zanim zrozumiałem, że zielona rybka wstaje razem z kurami. Czyli mniej więcej wtedy kiedy się słonko na horyzoncie pojawi - no może godzinę wcześniej. I taki oto był klucz do sukcesu w sierpniowych moich zmaganiach z linami. Była sobie taka zorganizowana akcja, żeby złowić lina. Zaczęła się w sierpniu i w sierpniu roku 2018 zakończyła. Weszły leszcze w łowisko i linów ni ma - żeby ładnie i rymem tę historię zakończyć. 7 Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
DawidSokołowski Napisano 17 Września 2018 Autor Share Napisano 17 Września 2018 Hej Panowie i Panie! Wrzucam tekst do poniedziałkowego obiadu. Tym razem na moim blogu http://zwedkowani.pl poruszam kwestię niełatwą. Ideologia Catch and release budzi kontrowersje. Rodzi spory - w tym rodzinne (pozdrawiam, Cię Tato ) Jedni ryby wypuszczają, inni zabierają, bo "karta musi zwrócić" albo po prostu lubią rybkę zjeść. Swoim tekstem chciałem zwrócić uwagę nas wszystkich - wędkarzy - na inną stronę C&R. Nie etyczną i nie finansową. Dyskusji na tej płaszczyźnie mam powyżej... nosa. Są jałowe, bo każdy upiera się przy swoim zdaniu. A czemu? Różnimy się wiekiem, jesteśmy wychowani w różnych czasach, mamy na pewne sprawy całkiem inne poglądy. Tego raczej nie zmienimy. No, ale w końcu wszystkim nam chodzi o to samo - łowienie jak największej liczby, jak największych ryb, prawda? Dlatego może kiedy zastanowimy się czy C&R przynosi wymierne korzyści (w postaci większej ilości ryb, które mamy szansę złowić) to może jakoś się w końcu dogadamy. A przynajmniej przestaniemy sobie skakać do gardeł (z Tatą nie dyskutuje aż tak mocno jak co niektórzy w internecie, ale też bywa nieźle ) Może ktoś, po przeczytaniu tego co mam do powiedzenia, zacznie ryby wypuszczać. Ale czy warto? Czy catch and release działa? Przeczytajcie! Link do tekstu oryginalnego: https://zwedkowani.pl/index.php/2018/09/09/catch-and-release/ Chciałbym tym tekstem obalić mit ,,Catch and release”. Jego zbawiennego wpływu na rybostan naszych wód – ryb wcale przecież nam nie przybywa. Nie mam przy tym zamiaru bronić stwierdzenia, że C&R nie przynosi efektów – widzę je, pomimo że ryb jest coraz mniej. Paradoks? Żaden paradoks. Posłuchajcie co mam do powiedzenia w tej sprawie. W Polsce źle się dzieje. Za komuny ryby były. W latach 90. jeszcze też. Im bliżej teraźniejszości tym bywało gorzej. Prawda jest taka, że polscy wędkarze przez kilkadziesiąt lat łowili, waląc przy tym (sorry za określenie) w łeb wszystko to co złapali, a ryb i tak nie brakowało. Do czasu. Dziś, kiedy wielu z nas wyznaje ideologię ,,złów i wypuść”, ryby oczywiście są, ale jest ich mało. Nieporównywalnie mniej niż kiedyś. Czy na tej podstawie możemy pokazać ideologii C&R czerwone światło? Dla niektórych jest to główny argument ku temu. Mamy w Polsce cholerny problem z gospodarowaniem zasobami wodnymi – ja natomiast tylko taki wniosek mogę wyciągnąć z owej spadkowej tendencji, z którą C&R nie ma nic wspólnego. Gospodarka niegospodarności. W roku 2014 NIK sporządził raport o sposobie prowadzenia ,,gospodarki” rybackiej na jeziorach mazurskich. W cudzysłowie, bo to o czym się czyta, z gospodarką – a więc racjonalnym zarządzaniem powierzonym dobrem – nie ma nic wspólnego. ,,Z roku na rok spada wydajność rybacka jezior” – taki wyciągnięto wniosek z kontroli – a więc i wydajność wędkarska również leci na łeb na szyję. Jako przyczyny wymienia się: rozrost populacji kormoranów, nieprzestrzeganie limitów odłowów rybackich i połowów wędkarskich oraz ogólną niegospodarność (z całkowitym brakiem zarybień włącznie)! Taką oto ,,gospodarkę” rybacką prowadzi się obecnie w Polsce. Gorszą nawet od tej, która była centralnie sterowana. I dlatego złowione ryby możemy sobie wypuszczać – ile komu dusza zapragnie. Sto na rok, dwadzieścia pięć na godzinę, pięćset w miesiącu, a nawet wszystkie – zawsze i wszędzie. Ale i tak przy panujących realiach nie sprawimy, że będzie ich więcej. Smutne, prawda? Ale nie smućcie się za bardzo, bo jednak COŚ tam zdziałać możemy. ,,Catch and release” daje radę nawet w polskich warunkach! Tak jak mówiłem, choćbyśmy wypuszczali 100% złowionych ryb, nie zatrzymamy toczącej naszych wód choroby. Żeby tak się stało potrzebnych jest nam kilka ustawodawczych zmian, setki kontroli i idących w dziesiątki tysięcy złotych kar – jestem tego aż nadto świadomy. Wiem też, że możemy czekać na czas ich nadejścia na dwa sposoby: z założonymi rękoma, lub z rękoma… wypuszczającymi złowione ryby. I ja wybieram tę drugą opcją, bo… Wypuszczając jedną rybę świata co prawda nie zbawimy. Sprawimy jednak, że ryb z danego akwenu ubędzie mniej. Czysta matematyka? No nie do końca, ponieważ nie ratujemy w ten sposób tylko tego jednego życia. Zwracając wolność, ofiarujemy rybie również możliwość przystąpienia do tarła, z którego przyjdzie na świat liczony w setkach, a nawet tysiącach narybek. I o te nienarodzone jeszcze zwierzątka, dzięki naszej postawie, polskie jeziora, rzeki i stawy również nie ubożeją. Post scriptum 3 marca 2018 roku, w świetlicy Instytutu Rybactwa Śródlądowego Uniwersytetu Warmińsko Mazurskiego w Olsztynie odbyło się coroczne, Walne Zgromadzenie członków Towarzystwa Miłośników Pasłęki “Passaria”. Spośród przemówień wielu moich kolegów w pamięci zapadło mi szczególnie jedno. Rzutnik zaświecił, a na ścianie pojawił się wykres. Czerwona (jak dobrze pamiętam) linia szła po skosie, wysoko, wysoko, aż do samej góry – …rok 2014, 2015,2016, 2017… Od kiedy klubowy odcinek Pasłęki stał się odcinkiem ,,no kill” liczba łowionych ryb zaczęła lawinowo rosnąć – tak podsumował to, co widzieliśmy nasz klubowy kolega. Jaki z tego wniosek? Catch and release działa! Inaczej na wodach takich jak ,,moja” Pasłęka, gdzie kłusownika widać z rzadka, a rybaka wcale. Tu efekt jest namacalny i przekłada się wprost na zwiększenie liczby pstrągów – tych pływających w rzece no i tych łowionych. Inne skutki przyniesie tam, gdzie presja na rybie mięso jest duża – w takich przypadkach wyniki wędkarskie mogą być nawet coraz słabsze. C&R działa jednak również i tu, mimo że tego nie widzimy. I na koniec ,,wisienka na torcie”. Na Pasłęce wędkarze łowią te same ryby, spod tego samego kamienia przez kilka lat. Cholera, jakie to piękne! 3 Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
DawidSokołowski Napisano 1 Października 2018 Autor Share Napisano 1 Października 2018 Witam tych, którzy czekali na wpis. Siemka nieoczekującym i mającym mnie dość - cześć Wam wszystkim Ostatnio sporo się u mnie dzieje. Mało mam czasu na pisanie, ale sporo wędkuję - na nowych łowiskach - dlatego trudno o jakieś spektakularne efekty moich podchodów. Coś tam się jednak co jakiś czas uwiesi 😊 Jak wspomniałem, czasu aby zasiąść do klawiatury mam niewiele, ale staram się nie zwalniać tempa. Na blogu http://zwedkowani.pl pojawiło się kilka nowych artykułów. W tym te, które zostały napisane dla firmy Dragon, z którą nawiązałem współpracę. Dziać się to zaczęło czas niedługi po tym, gdy wrzuciłem tu swój wpis o plecaku Dragon Chest Pack. PRZYPADEK? 😜 A może magia haczyka? 😊 Czytajcie jeśli macie ochotę No... i tak jakoś mi się fajnie wszystko kręci. A na dziś przygotowałem dla Was wpis dotyczący produktu innego producenta. Wobler Horn 4 Andrzeja Lipińskiego - mój kleniowy i nie tylko ulubieniec. Może i Pan Andrzej się odezwie 😉 A tak już na serio, mam nadzieję, że u Was też wszystko się układa 😊 Link do tekstu oryginalnego: https://zwedkowani.pl/index.php/2018/09/16/wobler-horn-andrzej-lipinski-hunter/ Moje wędkarstwo to wciągająca opowieść, a ten wobler to bohater najbardziej w niej tragiczny! Szuka, ciąąągle szuka (swojej wybranki), a gdy już ją znajdzie, ona odchodzi (odpływa raczej) dostając wcześniej całusa (dobra, nie robię tego, ale fajnie to brzmi). Wtedy on do poszukiwań swych wraca. I tak w kółko panie Macieju, to znaczy Panie Andrzeju Lipiński - bo do Pana kieruję te słowa. Odkąd kupiłem woblera “Horn 4” moje wędkarstwo stało się pasmem takich właśnie wydarzeń tragicznych! Akcja Akcja jak na Titanicu. Okręt płynie sobie spokojnie, kolebie się na boki, aż tu nagle łupnie go coś z prawej burty i tonie - tak to zazwyczaj bywa, gdy Horn wisi na agrafce. Wobler Horn 4 Andrzeja Lipińskiego pracuje nieszablonowo i dlatego pracy jego nie chcę jednoznacznie określać (choć sam jego twórca pisze o niej jako o subtelnej pracy X). Ja natomiast o woblerach tego typu mówię, że są przynętami płynącymi. Dobrze czytacie, nie pomyliłem się. Nie chodzi mi o to, że jest to wobler pływający (chociaż do pływających też się zalicza). Horn 4 płynie: z nurtem lub pod nurt. Na pełnym luzie. Poddaje się działaniu prądów wodnych, potrafi o mało co się nie wywrócić, ale wraca - zawsze - do swojej pozycji, by ponownie kolebać się: z boku na bok, z boku na bok. W rytmie jaki narzuca mu rzeka, ale też... Pokaże pazur, gdy wędka szarpnięta szybkim ruchem nadgarstka wymusi na nim migotliwe, prędkie ruchy: raz, raz, raz! Po czym wraca do naturalnego rytmu i płynie dalej. Ale nie za głęboko… No właśnie, Panie Andrzeju, czemu Pan ograniczył, skutecznego co prawda i w tej wersji woblera, tylko do modelu pływającego? To tragedia - dla mnie jako wędkarza! Tonący Horn jest równie skuteczny! Wyrzucony leci dalej, prowadzony schodzi głębiej. I wcale nie teoretyzuję. Dostało mi się parę lat temu kilka takich właśnie sztuk, obarczonych “błędem w produkcji” - tak to producent wówczas wytłumaczył. Po kilku wyjściach nad wodę poprosiłem o jeszcze kilka taki “wadliwych” woblerów. Usterki zostały jednak naprawione, produkcja wróciła na właściwe tory. Wszystkie moje woblery zabrała z czasem rzeka... Szkoda, szkoda, szkoda. Ciągle jednak ich używam. Dlaczego? Bo są łowne! I to jak! Dały mi całą masę ryb: boleni, szczupaków, okonia - jako przyłowy. I kleni - dla nich właśnie Horna 4 na agrafkę zakładam. Najczęściej w kolorze BL. Zdarzają się miłe przyłowy! Jednak to właśnie opisywana przeze mnie, specyficzna praca woblera sprawiła, że Horn 4 stał się moją przynęta numer 1 na wiosenno letnie kleniska. Polecam ją wszystkim łowiącym na rzece Łynie. Chapeau bas, Panie Andrzeju! Trudno jest napisać dobrą, wędkarską opowieść - zwłaszcza gdy chodzi o “kluski”. Czyli, już bez metafor, ciężko złowić dorodnego klenia. Chapeau bas, Panie Andrzeju, za kreację głównego bohatera moich opowieści - czapki z głów za Horna 4! Jest skurczybyk skuteczny - to też żadna przenośnia. PS o wersję tonącą jednak bym prosił Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
DawidSokołowski Napisano 15 Października 2018 Autor Share Napisano 15 Października 2018 Cześć i czołem! Na blogu http://zwedkowani.pl sporo się dzieje. Oprócz wpisu, w którym podpowiadam w jaki sposób uwolnić przynętę z zaczepu i drugiego artykułu, w którym opisuję swoje doświadczenia z łowiskiem Wersminia, pojawił się też ten, który będziecie mogli za chwilę przeczytać. Tym razem piszę o roli podbieraka - roli bardzo, bardzo ważnej podczas wędkarskich wypraw. Zbyt wiele czasu poświęcamy doborowi przynęt, sporo dla wędzisk, żyłek i kołowrotków, a zdecydowanie za mało podbierakom - a przecież rybka, której nie podbierzemy, nie jest rybą złowioną. Dlatego warto inwestować w podbierak odpowiedni. Czyli jaki? A no, taki! Pozdrawiam i życzę miłej lektury Link do tekstu oryginalnego: https://zwedkowani.pl/index.php/2018/09/30/podbierak-wedkarski/ Podbierak wędkarski - gadżet na rybach nie(d)oceniony Moment złowienia ryby poprzedzają trzy etapy: zacięcie, hol i podebranie: ręką, z pomocą nogi (widziałem taki wyczyn), ale też przydatny może okazać się podbierak wędkarski - gadżet na rybach nie(d)ocenionym. Podbierak jest sprzętem niedocenionym przez wielu - tak właśnie uważam - posiadającym za to nieocenioną użyteczność. Zdecydowanie za mało uwagi przykładamy do kwestii podbierania ryb, dlatego zdarza się nam tracić te, których stracić nie mieliśmy prawa. Przypominasz sobie te chwile? Nowy “personal best” był tuż, tuż... A przecież wystarczyło mieć odpowiedni podbierak... Odpowiedni czyli jaki? Taki, który da Ci największe szanse wyjęcia ryby z rzeki czy jeziora. Akwenu o brzegach zarośniętych lub całkowicie wolnych od roślinności. Z dnem pozwalającym brodzić, bądź zamulonym tak, że aż strach zrobić krok. Ważne jest abyś wiedział w jakich warunkach będziesz wędkował - i to jest pierwsza potrzebna informacja, od której uzależnić powinieneś wybór modelu podbieraka. Jakiej wielkości ryby masz szansę “ustrzelić”? - to drugie i z grubsza ostatnie co powinieneś wiedzieć. Nie za dużo tego, ale tyle wystarczy. Gdy już posiądziesz tę wiedzę, idź do sklepu. A tam - podbieraków ci u nas dostatek - przywita sprzedawca. A Ty - parafrazując dalej - kup któryś jako wróżbę przyszłego zwycięstwa - nad kleniem, boleniem, szczupakiem… Który? Na to pytanie tylko jedna osoba zna odpowiedź. Ty sam, bo tylko Ty wiesz gdzie będziesz łowił, na jakie ryby polował. Ode mnie otrzymasz tylko jedną radę: lepiej kup podbierak za duży niż za mały. Z rączką nazbyt długa niż przykrótką, bo lepiej jest sięgnąć podbierakiem za daleko niż zbyt blisko. Lepiej niech się ryba w nim swobodnie pluska, niż ma z niego wypaść lub w ogóle się do niego się nie zmieścić. Podbierak wędkarski - inne parametry. Te dwa parametry są najistotniejsze: długość rączki, wielkość “kosza”. Ja tak przynajmniej uważam. Ryba bowiem równie "ochoczo" wpłynie do każdego podbieraka. Nieważne drewnianego czy plastikowego. Nie chcę jednak powiedzieć aby rodzaj materiału z jakiego jest on zrobiony, jakość wykonania czy ciężar nie miały w ogóle znaczenia. Otóż mają je, ale... ….tylko dla Ciebie! Wpływają na komfort łowienia, lekkość brodzenia, no i… kurcze. Fajne zdjęcia się przy drewnianym podbieraczku robi! Dobrze jest gdy podbierak ma zaczep, za pomocą którego przymocujesz go do kamizelki. Gumową siatkę, która niweluje problem występujący przy siatkach tradycyjnych - wczepiających się w nie kotwic. To wszystko są niezaprzeczalne plusy. Dlatego szukaj podbieraka, który je wszystkie posiada, a gdy już go znajdziesz - kup. Jeżeli jednak masz wybierać pomiędzy sprzętem o odpowiednich parametrach technicznych, a takim, który ładnie wygląda, jest lekki, fajny i “cacy”, ale jest za mały czy zbyt krótki - wybierz ten pierwszy. Jeżeli wymaga tego łowisko, weź podbierak karpiowy. Nad pstrągowa rzekę na przykład. Nie świruję, zrób to - gdy naprawdę musisz. Gdy w rzece pływają 80 cm kropki, a dostępu do do nich broni 1,5 metrowy pas trzcin. Nigdy nie przekładaj mody i lansu nad użyteczność. Jeżeli ktoś chce to zrobić, to ogłaszam, że mam w kuchni sitko w niezłym designie. Z chęcią pożyczę… na metrowe szczupaki. Podsumowanie. Wędkarstwo to sztuka. Ale bez szczęśliwie zakończonego holu, uczestniczymy nie w spektaklu zwieńczony sceną złowienia pięknej ryby, ale stąpamy po deskach “Teatru dramaturgii i frustracji wędkarskiej”. Najbardziej “bolą” te ryby, które czmychają nam spod rąk. Możemy najcelniej na świecie podawać im przynęty. Z gracją prowadzić je na żyłce. Możemy zrobić wiele, ale ryba która nie trafia nam do ręki będzie zawsze, ale to zawsze, rybą której nie złowiliśmy. Przez podbierak do ręki idzie sobie rybka i obdarowuje nas pełnią wędkarskiego szczęścia. Nie zapomnijcie o tym. Nie zapomnijcie następnym razem zabrać na ryby podbieraka! 2 Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
DawidSokołowski Napisano 29 Października 2018 Autor Share Napisano 29 Października 2018 Cześć koledzy Jesień to czas drapieżników: małych, dużych i tych największych. Szukamy najlepszych łowisk licząc na ogromne wędkarskie emocje. Emocje towarzyszą też debatom na temat samych łowisk. Które są dobre, a które nie? Gdzie warto się na zębate wybrać? Aby pomóc Wam podjąć decyzję, wrzuciłem na mojego bloga http://zwedkowani.pl opis jeziora Wersminia. Myślę, że zawarłem w nim trochę cennych, z logistycznego punktu widzenia, informacji. Zapraszam do czytania artykułu i mojego bloga, na którym oprócz niniejszego wpisu pojawiły się też inne Pozdrawiam! Link do tekstu oryginalnego https://zwedkowani.pl/index.php/2018/10/14/lowisko-wersminia/ Łowisko Wersminia - jedni upatrują w nim kawałka Szwecji. Inni dementują: skandynawskie są tam tylko ceny! Osobiście, zamiast serii uniesień, zahaczyłem tam o wędkarskie dno - w dosłownym znaczeniu czyli z całkowitym brakiem brań włącznie (podczas jednej z wypraw). A zatem: czy to Szwecja już? Kto czytał “Potop” ten wie, że nie wszystko co szwedzkie nam służy. A że choć Wielkopolska padła (i to do Trylogii animozja) to nie wszystko stracone - pomimo że dwa razy spłynąłem z łowiska o kiju to naprawdę nie ośmielę się stwierdzić, że ryb tam nie ma. Do oceny rybności akwenu nie czuję się wciąż upoważniony. A czemu? Ano dlatego, że to jednak Polska właśnie. Mazury. Wieś Martiany. Wjeżdżamy na łowisko przez bramę - nie zaliczyliście nigdy dwóch zer po rząd? - dojeżdżamy pod chatkę Jurka. Witam, Panie Jurku! - na starcie otrzymasz upomnienie i wzbogacisz się o cenną wiedzę: “na Pana trzeba mieć wygląd i gadkę”. Wsadzi jobów jak trzeba, wszystko dla Ciebie zrobi - jak zrezygnujesz z nocki to pozwolenie na dzień następny przesunie. Łódkę swoją prywatną “kopsnie”, dobre miejsca na jeziorze wskaże. Jurek, Jurek, Jurek. Poczciwy Juruś. Rozmawiasz z nim 20 minut, a jakbyś go całe życie znał. Łowisko Wersminia - na kwaterze. Na salonach zarządza Kasia. Mieszkanko bez szczególnych wygód. Ugotować ugotujesz, wykąpać już się nie wykąpiesz, ale weźmiesz prysznic. Przepaloną żarówkę jakby coś Jurek wymieni. Ułożysz na wersalce zmęczone po ciężkiej podróży członki, albo ruszysz “cztery litery” i pójdziesz po to, po co żeś tam przyjechał - prostą ścieżką nad jeziora brzegi. Koszty Z przyswojoną wcześniej porcją wiedzy, z portfelem uszczuplonym o koszta noclegu (ceny jego nie pamiętam, ale chyba była przystępna, bo i żebym na nią narzekał tego też w pamięci nie zachowałem) sięgniesz znów do portfela. Koszty stricte wędkarskie rzeczywiście niskie nie są. Pięć dych za nockę, trzy za dzień, za łódkę kolejne trzy ( ale nie od łebka) czyli we dwóch lepiej się wynająć opłaca, a i we trzech można spinningować z pokładu jednej z ok 20 dostępnych kryp. Silne ręce starczą za silnik - jezioro duże nie jest. I wiesz co? Łódkę warto wziąć. Bez łódki, kolego, nie powędkujesz nawet z brzegu. Lądem dotrzesz co prawda, ale jedynie do kilku kładek leżących od strony ośrodka. Dla mnie to za mało. Dla Ciebie? - sam zdecyduj. A zatem, kotwica w górę! Płyniemy na łowy! No. I co teraz o wędkowaniu, a więc o rybach, ma powiedzieć gość, który może nie tyle, że nie złowił nic - bo coś tam z wody wyciągnął - ale było tego bardzo niewiele? No i, niestety, żadnych szczupaków - a o nie przede wszystkich na Wersminii chodzi. Spróbuję coś wydusić. A więc tak. Zębatych wyciągnąłem (łącznie) zero: na jednej trzygodzinnej i drugiej, całodniowej, wyprawie łajbą po jeziorze - słabo, oj słabo mi to wyszło. Białoryb za to kąsał - w trakcie pewnej nocy. Łowisko Wersminia i moje ryby Nocki, która... zakończyła się wraz z nadejściem nocy. Leszcze, płocie, krąpie (jeden połakomił się na kulkę 12mm - szalony) brały od 18 do 21. Trafiliśmy wraz z kolegą na okres naprawdę dobrego żerowania. Rzut za rzutem, branie za braniem i ryba za rybą - tak mijał nam wieczór (ciepły, bo sierpniowy). Tak zaczęła się wędkarska zabawa, zakończona wraz z zachodem słońca lub... spowodowana holem czegoś. Czego? Czegoś potężnego. Wędka karpiowa trzeszczała, ale nie pękła. Przypon za to strzelił (na zestawie kolegi) i po ptakach (po rybie). W sumie to po rybach, bo po zaciętym boju, woda pogrążyła się w mroku, a sygnalizatory brań zamilkły na dobre... Do dziś zastanawiamy się cóż to był za zwierz, ale ciągle nie znamy odpowiedzi. Pewni jesteśmy tylko jednego: nie mogła to być ryba mała. I wspominamy ten moment, gdy tylko o Wersminii debatujemy: wrócić tam, czy nie wrócić? Łowisko Wersminia: warto czy nie warto? Jedno z moich najlepszych łowisk odkrywałem rok - rok schodziłem z niego o kiju. Jak dobrze, że wtedy miałem w sobie tyle zacięcia: dziś łowię tam przepiękne klenie! Dlatego, jeżeli pytasz mnie, czy warto jechać na Wersminię - odpowiem następująco. Naprawdę trudno mi ocenić to jezioro pod względem wędkarskim. Zbyt mało czasu na nim spędziłem. Chociaż... hol grubej ryby, na pierwszej wizycie… Chociaż, zero brań szczupaka... Z drugiej strony, wydaje mi się, że o łowisku tym mówi się na tyle dużo, że długo jeszcze będzie na ustach wielu. W świadomości całej rzeszy wędkarzy funkcjonować będzie jeszcze ogromny szmat czasu jako “polska szwecja”. Może nią jest, a może nie - nie wiem tego. Ale samo to już sprawia, że dla “spokoju wędkarskiej duszy” lepiej chyba tam być - chociaż ten jeden raz w życiu. Żeby potem nie żałować, że się tam nie było - po prostu. I może, też tak po prostu, warto sprawdzić co w wodach Wersminii piszczy? 1 Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
DawidSokołowski Napisano 8 Listopada 2018 Autor Share Napisano 8 Listopada 2018 Panie i Panowie, dziś nie poniedziałek, ale i nie o rybach! Trzeba pomóc pewnemu dzielnemu człowiekowi. Dwuletniemu wojownikowi z Olsztyna, który walczy z siatkówczakiem - cholera zagnieździła się w obu oczkach tego malucha! Zachęcam do zapoznania się z historią chłopca, do licytacji oraz wpłacania pieniędzy (wylicytować można m.in dzień z przewodnikiem na bardzo dobrym łowisku "Ardung")! Do zebrania duża bańka! https://www.siepomaga.pl/oczka-wojtka https://www.facebook.com/wzrokdlawojtka/ https://www.facebook.com/groups/2292318681003186/ #wzrokdlawojtka 1 Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
DawidSokołowski Napisano 10 Listopada 2018 Autor Share Napisano 10 Listopada 2018 Dzięki pomocy tysięcy dobrych ludzi maluch już jutro wylatuje do USA na leczenie Fajnie, że temat zbiórki uznać możemy już za nieaktualny Dzięki! Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
DawidSokołowski Napisano 15 Listopada 2018 Autor Share Napisano 15 Listopada 2018 Hej raz jeszcze! Jak się okazało, pieniążki na dalsze leczenie Wojtka zbierane są dalej. Dorzuciłem swoją cegiełkę i wystawiłem do licytacji kilka woblerów (Dorado, Salmo, Sławka Kurzyńskiego, Andrzeja Lipińskiego oraz jeden mojej produckji) i ekstra podbierak (Ego). Licytacja trwa do jutra, do godziny 22. Pieniążki przelać będzie trzeba na konto fundacji pomagającej Wojtusiowi (co i jak dokładnie zostanie ustalone po wygraniu licytacji ze zwycięzcą). Link do licytacji. https://www.facebook.com/groups/2292318681003186/permalink/2298583523710035/ I tak na szybko jak wygląda sytuacja: dziś Wojtuś dostanie pierwszą dawkę chemii do oczkaa, drugie oczko wymaga niestety usunięcia... ale rodzice się nie poddają, więc pomóżmy im na tyle, na ile nas stać! Sory, że znów nie o rybach, ale... kurcze... są rzeczy ważniejsze! Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
DawidSokołowski Napisano 26 Listopada 2018 Autor Share Napisano 26 Listopada 2018 Siemka wszystkim zwędkowanym ludziom! Dziś mam Wam do przekazania garść moich spostrzeżeń dotyczących bezpieczeństwa podczas wędkowania. Bezpieczeństwa rozumianego jednak nie poprzez pryzmat wędkarstwa podlodowego czy odbywającego się z pokłady łajby (bo w takich właśnie przypadkach o zagrożeniach zazwyczaj rozmawiamy). Posłuchajcie pogawędki o pieszych wędrówkach z wędką w ręku - wtedy również wiele niespodziewanych rzeczy może się wydarzyć! BEZPIECZEŃSTWO PODCZAS WĘDKOWANIA (LINK DO TEKSTU ORYGINALNEGO: https://zwedkowani.pl/index.php/2018/10/21/bezpieczenstwo-podczas-wedkowania/ ) Założę się, że czytając tytuł niniejszego artykułu byłeś pewien, że oto przed Tobą kolejny wykład o tym jak: niemądrze jest nie mieć kamizelki na łódce i że niebezpiecznie jest stąpać po cienkim lodzie. A jeżeli tak nie pomyślałeś, to teraz się dziwisz dlaczego, bo to przecież oczywiste: co innego w wędkarstwie niesie ze sobą potencjalne zagrożenie? No nie? Ale ja nie o tym. Ani o wędkarstwie podlodowym, ani odbywającym się z pokładu łajby, nie chcę Ci truć. Tego cały Internet pełen. O czymś innym pogadać chciałem. Kuriozalną dla mnie jest sytuacja, w której słysząc “niebezpieczne zdarzenie podczas wędkowania” na myśl przychodzi nam tylko: lód, łódka. Nam, wędkującym rzadziej z łodzi niż z brzegu, częściej z lądu niż spod lodu. I nie muszę prowadzić statystyk, aby założyć się również i o to, że tak właśnie jest. I o tym będę mówił. O zagrożeniach na jakie jesteśmy narażeni podczas, wydawałoby się, całkowicie bezpiecznych wycieczek z wędką w ręku. Bezpieczeństwo podczas wędkowania. Pewna ilość wypadków w takich sytuacjach się zdarza. Musi się zdarzać, wszak woda to żywioł. W starciu człowieka z naturą tak to już po prostu jest. Nie są one tak spektakularne jak załamanie się lodu pod wędkarzem, dlatego o nich się w telewizji nie mówi. Nikt o nich statystyk nie prowadzi. Ich skutkami są złamania, skręcenie, rany, starty materialne lecz raczej nie śmierć. Chociaż... wypadki śmiertelne się zdarzają - jeden taki przykład podam później. Są niemiłe, bywają groźne mniej lub bardziej, ale zdarzają się - wypadki- bo nad wodą, nawet nad tą najspokojniejszą, sytuacji potencjalnie niebezpiecznych jest sporo… sporo więcej niż dużo. Dlaczego do wypadków dochodzi? Do dużego odsetka wypadków drogowych dochodzi wówczas gdy na drodze panują najbardziej sprzyjające jeździe warunki. Prosta droga, słońce na niebie, do przejechania ostatnie 10 z 1000 kilometrów, które mamy pokonać. Relaks + brak koncentracji + zbytnia wiara we własne umiejętności = wypadek. Analogiczna sytuacja ma miejsce nad rzeką. Gubi nas zbytnia ufność w łagodne oblicze natury. Nazbyt zawierzamy własnej wiedzy na temat terenu, na którym łowimy. Zapominamy, że łowisko - choćby była nim najbardziej na świecie uregulowana rzeka, czy najspokojniej stojące jezioro w “całej gminie” - to ciągle miejsce dzikie. Otoczone lasem, polem, bagnem - bo łowisko to nie tylko woda, ale i to co obok niej, nad nią. To ziemia po której stąpamy, trzcina przez którą się przedzieramy. To Bóbr w którego jamę wpadamy. Ekosystem, który żyje i podlega ciągłym zmianom. Miejsce, w którym owy wspomniany zwierz może wykopać dziurę gdzie chce i kiedy chce. Choćby w miejscu, które niegroźne jeszcze godzinę temu, teraz ci zagraża: i tkwisz w nim jak rzodkiewka na grządce - do pasa w ziemi. Brakuje tylko aby przyszedł bóbr i Cię zjadł… No dobra , trywializuje trochę, i wprowadzam nieco humoru do poważnego skądinąd tematu. Ale zwierzęta też mogą być niebezpieczne. Zagrożenia i sposoby ich unikania. Zagrożeń jest znacznie więcej. Czyhają na nas z każdej strony. Oprócz tego czorta - bobra - występują też inne. Atmosfera na łowisku bywa gęsta. Żar lejący się z nieba potrafi przyprawić o udar lub choćby ból głowy - w większym stopniu niż olewające nas ryby, za którymi gotowi jesteśmy iść, brodzić w wodzie i mule. Po kolana, pas, niektórzy po szyję. Wędkowanie wciąga nie mniej niż niestabilne dno czy grząskie brzegi. Bez szczegółów i nazwisk, ale w moim rodzinnym mieście doszło niedawno do tragedii. Mężczyzna ugrzązł, zadzwonił do żony, telefon padł. Mężczyznę znaleziono, po dwóch dniach. Nie żył. Nie był wedkarzem. Mimo to uważajmy. Uważajmy przedzierając się przez zarośla. Chrońmy oczy za pomocą okularów. Idziemy na ryby. W las, nie na disco. Zamiast perfum wylejmy na siebie flakon specyfiku przeciw komarom, muchom i kleszczom - niech po wyprawie pozostaną nam dobre wspomnienia, nie zaś nieprzyjemny świąd, ugryzienia i borelioza. A jak już na ryby pójdziemy, niby prawdziwy samiec na polowanie, to... Miejmy przy sobie telefony, poinformujmy przed wyjściem nasze matki, żony czy kochanki o tym z kim i gdzie jedziemy (pomimo iż nam wypomną, że tyle znów na ryby wydaliśmy, a tu nic - ani jednej ryby nie złowiliśmy!) Miejmy włączone te diabelskie urządzenia z funkcją lokalizacji GPS, która może się przydać nie tylko do oznaczania fajnych miejsc na rzece. I tak mógłbym wymieniać. Zagrożeń jest wiele, wiele więcej. Wszystkich nie znam, wielu nie jestem pewnie świadomy. Apeluję. Nie apeluję jednak o przesadę. Sugeruję zachowanie rozsądku w miarę… zdrowego rozsądku. Wypadki częściej - na szczęście - nie zdarzają się niż zdarzają. I na ten właśnie wszelki wypadek spójrzmy niekiedy pod nogi. Ostrożniej podchodźmy do kwestii wędkowania. Niech chwile spędzone nad wodą będą czasem relaksu - czasem bezpiecznie spędzonym. Bezpieczeństwo podczas wędkowania - o tym nie zapominajmy! 2 Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
DawidSokołowski Napisano 6 Stycznia 2019 Autor Share Napisano 6 Stycznia 2019 Siemka wszystkim w tę piękną niedzielę... niedzielę? No tak! - jutro nie będzie czasu na wpis niestety. Witam Was w kolejnym odcinku z cyklu: Wędkarskie poniedziałki ze zwedkowani.pl ! Trochę mnie tu nie było. Grudzień to rozjazdy, święta, mało wędkowania, dużo pracy związanej niekoniecznie z blogiem i wędkarstwem. Czasu tego będzie coraz mniej, jeżeli chodzi o blog, dlatego pewnie wpisów pojawiać się w tym dziale będzie odtąd również nieco mniej. No, ale awans na Redaktora haczyk.pl zobowiązuje mnie do "szrajbnięcia" od czasu do czasu czegoś specjalnie na portal. Tak więc myślę, że jakoś to wszystko Wam zrekompensuję Zaglądajcie na http://zwedkowani.pl bo kilka nowych wpisów oczywiście, mimo wszystko jest. No i łapcie jeden z nich. Coś o pościgu za pstrągami:) Pozdro Link do tekstu oryginalnego: https://zwedkowani.pl/index.php/2018/12/25/idziemy-na-zimowe-pstragi/ Idziemy na zimowe pstrągi. Niby wszyscy po to samo: po emocje, piękne widoki (bo zimowa rzeka to doznanie ascetyczne!), po ryby. Idziemy razem, na “urrrra!” w styczniu, każdy jednak inaczej: jedni w górę, drudzy (z tego co widzę i słyszę to chyba większość) w dół rzeki. Kto dojdzie dalej w wyścigu o zimowe pstrągi? Dlaczego nie w górę? O skuteczności tego wariantu wie każdy pstrągarz – w końcu zachodzimy rybę od ogona, jesteśmy więc dla niej niewidoczni. Natomiast większość z nas stosuje go wiosną czy latem, ale nie zimą. Dlaczego? Bo, teoretycznie, zimowy pstrąg, którego metabolizm o tej porze roku zdecydowanie zwalnia, nie za bardzo ma chęć fatygować się za przemykającą mu z dużą prędkością przed nosem przynętą. A takiego jej, szybkiego prowadzenia z nurtem, wymaga przemieszczanie się w górę rzeki. Dlaczego w dół? Przynętę prowadzimy w tym przypadku pod prąd i możemy to robić bardzo powoli, z dłuższymi przytrzymaniami włącznie. Taka metoda prezentacji wabika jest bliższy temu co dzieje się teraz w rzece: życie toczy się tu bardzo powoli. I, teoretycznie, jest to jedyna słuszna opcja, ale… Dostarczyć organizmowi jak największej porcji kalorii przy jednoczesnym minimalnym jej zużyciu na polowanie – tak to, tak z grubsza, z pstrągami w zimie jest. Ryba ta nie ma raczej teraz w zwyczaju, jak to robić będzie wiosną czy latem, gonić przynęty. Zdecydowanie bardziej woli poczekać, aż kąsek sam podpłynie. Dlatego precyzja rzutów, wykonywanych pod sam pysk ryby, może być kluczem do sukcesu. Warto więc zadbać sobie pytanie czy idąc w dół rzeki damy radę obłowić wszystkie miejsca (te które zimowe pstrągi preferują) i podać wabik możliwe najbliżej ich stanowiska? Moim zdaniem, nie! Fizycznie jest to po prostu niemożliwe. Dlaczego? W okresie zimowym ryby wybierają na swoje stanowiska wodę spokojniejszą. W tym, między innymi, stoją za przeszkodami (tu nurt jest powolny, woda czasem jest niemal stojąca). Aby poprowadzić przynętę bezpośrednio w ten rejon, musimy ustawić się albo prostopadle do ów miejsca, albo stanąć niżej. I w takim wypadku, marsz w kierunku ujścia (w dół) jest, według mnie, ostatnim co powinniśmy zrobić. Podchodząc do pozycji rzutowej po prostu spłoszymy rybę. Zaś zwałki od strony zapływu (tam potencjalnie odpoczywa sobie pstrąg) nie obłowimy przecież skutecznie z kierunku, z którego nadchodzimy, a więc tego samego, z którego napiera na przeszkodę szybki nurt (jak mówiłem, pstrągi akurat teraz wolą ten wolniejszy). Nie oznacza to jednak, że proponuję Wam iść w górę rzeki Przykład, który podałem świadczy tylko o jednym: nad wodą trzeba być elastycznym. Niekiedy sprawdza się prowadzenie przynęty “z prądem”, innym razem na odwrót. Czasem idę kilkaset metrów “w dół”, następnie obchodzę kilkanaście metrów w dużej odległości od rzeki (tak, aby nie płoszyć ryb) i zawracam. Idąc “w górę” obławiam pominięty odcinek wody: ze zwałką czy kamieniem powalonym w nurt. A że zimą, jak w żadnej innej porze roku, ważne jest precyzyjne podanie przynęty, to jeszcze bardziej potwierdza moją tezę, że trzeba przede wszystkim dostosować się do warunków i możliwości jakie daje nam łowisko. Nie zaś postępować według sztywnych reguł podążania: czy to w kierunku źródła czy ujścia rzeki. 2 1 Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
DawidSokołowski Napisano 25 Stycznia 2019 Autor Share Napisano 25 Stycznia 2019 https://m.facebook.com/groups/518849681855387?view=permalink&id=519027825170906&ref=bookmarks Zachęcam wszystkich do dołączenia do grupy oraz licytacji na rzecz brata mojego kolegi, Adama. Adam mam17 lat i jest sparaliżowany od głowy w dół. Zbieramy na turnus rehabilitacyjny po wyjściu ze szpitala, który kosztuje 100 tys zł. Licytujemy tylko na grupie! Pomoc możemy również wpłacając pieniądze bezpośrednio na http://pomagam.pl/adamobrycki W linku powyżej kilka moich ulubionych przynęt do zgarnięcia! Zachęcam do licytacji ! Kolego Daniel Luxis dorzucił kilka fajnych woblerów do pakietu. Zdjęcia w komentarzach 🙂 Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
Rekomendowane odpowiedzi
Dołącz do dyskusji
Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.