Po dłuuugiej przerwie od wędkowania udało mi się rano wyskoczyć na 2 godzinki. Tym razem z muchówką, którą ciągle uczę się łowić (mam za sobą ledwo 3 wypady z nią). I oczywiście własnoręcznie ukręconymi "muchami" albo przynajmniej czymś, co je przypomina Nad wodą byłem niestety dopiero po 8. Piszę niestety, bo gdy rozkładałem sprzęt to bardzo dużo ryb oczkowało i ogólnie widać było ich aktywność. Już po około godzinie, gdy słońce zaczęło mocniej grzać, aktywność ryb jakby zupełnie ustała i tym sposobem cokolwiek złowiłem tylko do ok. 9:30, a potem przez godzinę nie miałem nawet puknięcia. Łowiłem na no-killu.
A ogólnie piszę to dlatego, że prócz paru standardowych prądnikowych pstrążków trafił się też jeden rodzynek, który cieszy tym bardziej, że:
a) z no-killa, więc w przyszłym roku daje nadzieje na niezłe rybki (jeżeli ich ktoś nielegalnie nie zeżre)
b ) na muchę, w temacie której jestem ciągle zupełnie zielony
c) na własnoręcznie ukręconego potworka
d) ponieważ był "wychodzony" - pierwszy raz zauważyłem go jakieś 2 miesiące temu, ale dopiero dzisiaj udało mi się go skusić do brania. Szczerze mówiąc trochę się zawiodłem, bo wtedy w wodzie dawałem mu tę 40-stkę
Miał jakieś 36 - 37cm (mocno wierzgał) i był całkiem grubiutki, a hol już nawet takiej bądź co bądź stosunkowo niedużej (jak na ogólne standardy) ryby daje na muchowym kiju bardzo fajne wrażenia, w moim odczuciu znacząco odmienne od spina.