Skocz do zawartości
Dragon

Ranking

Popularna zawartość

Zawartość, która uzyskała najwyższe oceny od 10.09.2024 uwzględniając wszystkie działy

  1. W zeszłym tygodniu biorę w ręce dwie wędki i nad wodę. Jedna to kij do 28g drugi to mój zestaw mocniejszy do 50g, którego używam przy łowieniu sumów (ale to i tak delikatnie w porównaniu do innych spotykanych nad wodą kilkuset gramowych). Patrzę na układ wody i dochodzę do wniosku, że spróbuję złowić jakiegoś bolenia. Mocniejszego kija nawet nie rozkładam. Na pierwsze rzuty wybieram cykadę, której praca podeszła mi ostatnimi czasy. Prowadzona dość szybko pod powierzchnią. Mniej niż 10 rzutów, branie i w podbieraku melduje się Boleń ok 50cm. Dobry początek. Łowimy dalej. Następne z 10 rzutów i mniej więcej w tym samym miejscu metr, dwa za plecionką która wchodzi do wody wyskakuje na powierzchnię sum, w całości od łba do ogona. Widok demoniczny. Jestem w szoku. Pierwsza myśl, "Atakował moją przynętę!" - sekundę później mam potwierdzenie z wędziska. Szacuję wyskakującą rybę na 170cm. Zaczynamy zabawę. Zestaw kij do 28g, plecionka 0.14, kotwice boleniowe... wniosek: jestem raczej bez szans. Myśl w głowie, może się wypnie to uratuję chociaż woblera. W tej miejscówce szanse przy dużej rybie maleją geometrycznie. Trzeba trochę inaczej podejść do holu. Początek nad wyraz spokojny, 2-3 fikołki, raz myślałem że spadł bo zrobił chyba przewrót w przód. Dalej jest "online" O dziwo ryba podziela mój sposób na hol i nie próbuje się za wszelką cenę dobić do dna. Ale za to płynie trochę z nurtem i muszę za nią iść. Spacer w perspektywie może być dość długi więc drugą wędkę biorę ze sobą co straszliwie komplikuje hol. Po drodze wrzucam ją w trawy i idę dalej już jak człowiek... Po 15 minutach agresywnych odjazdów nie do zatrzymania przechodzi mi przez myśl, że może to być więcej niż te 170, mogłem źle oszacować. Ryba się uspokaja i teraz chwilami mam wrażenie że holuję popowodziowy worek z piaskiem. Z tego przekonania wyprowadza mnie tylko to że ten "worek' płynie też pod prąd Ugięcie wędki wygląda niepokojąco, wiara w plecionkę 0.14 maleje, węzeł plecionki do fluocarbonu zrobiony na szybko nad wodą właśnie się testuje. Wycieczka ma już z 200m, w zasięgu wzroku widać, że dostępność brzegu się kończy i dalej już nie będę mógł iść. Jedyne wyjście to siłowa próba zatrzymania ryby, trudno, najwyżej strzeli sprzęt - od początku na to wyglądało... 20 min holu. Rybę opanowałem i jest w okolicach brzegu, tzn. jakieś 10m. Problem jest taki, że zeszła do dna i nie mogę jej podnieść do góry. Siły wkładam sporo a tu zero efektu, powoli przemieszcza się przy dnie. Mam coraz większe wątpliwości czy dam radę podnieść ją do góry, kotwiczki, plecionka, kij - ten ma w nazwie Power a to daje nadzieję Do tej pory wszystko wytrzymało to może wytrzyma dalej... Ryba pływa na dole w okolicach brzegu i co jakiś czas zrywa się i nerwowo odpływa w dół, a ja dreptam za nią. Nadchodzi chwila, że udaje mi się ją podnieść na długość przyponu (jakieś 70cm), ale wyżej już nie chce. Zobaczyłem wiry na wodzie od ogona... ło... są daleko od przyponu. Mijają następne minuty, a to ja go trochę do góry, a to on w dół i tak przeciągamy tą linę. Co chwilę po kilka kroków w dół rzeki. Ramię szczypie, dolnik wbity w pachwinę, pot na skroniach...Super! Nadchodzi ta chwila, udaje się podnieść rybę pod powierzchnię, pokazuje się głowa znaczy "GŁOWA" i daleko ogon. W tym momencie kolejne zwątpienie - jak ja go wyciągnę, sam samiuśki. Nie ma się co mazgaić, do roboty. Podciągam go pod sam brzeg lekko klepię w głowę, niby ma chęć uciekać ale jakoś bez przekonania. Wobler wystaje z pyska, ale jest spooooro miejsca na dłoń. Łapę go za szczękę i w tym momencie strzela pyskiem ściskając mi dłoń i szarpie w bok (wiem już jak będzie dłoń wyglądała). Ledwo utrzymałem się na brzegu, w drugiej ręce wędka. Tylko nie puścić w takim momencie, nie puścić! Nie puściłem Sum się poddał. Wyciągam go na brzeg, udało się tylko trochę i dalej nie mogę, nie mam siły, brzeg śliski, błoto... Leżąc krzyczę i macham do wędkarza, którego po drodze mijałem podczas holu. Dopiero we dwóch jesteśmy w stanie wyciągnąć go na płaską trawę... Hol ok. 35min. Wycieczka jakieś 300m. Miarka pokazała 224cm naprawdę grubej ryby. Fotki i trafił do wody, po kilku oddechach odpłyną majestatycznie.
    17 punktów
  2. Wracając do historii, to dopiero w marcu nieśmiało myślałem o łowieniu wzdręg. Mogę powiedzieć tak, w pewnym sensie jest to spowodowane bardzo słabymi wynikami ze spinningowymi okoniami. Okazuje się, że wzdręgi mogą doskonale wypełnić lukę i lekki spinning przedłuża takim jak ja sezon właśnie spinningowy. Sprzęt nie musi być bardzo specjalistyczny. U mnie doskonale sprawdza się okoniowy Dragon Finesse 0,5-0,7 g. Wielką zaletą tej wędki jest jej długość 245 cm. Jest to wklejka. Wszelkie wędki do łowienia białorybu w zasadzie nie przekraczają 200 cm. Łowiąc w miejscach o mocno zarośniętej linii brzegowej, długość Finesse dobrze się sprawdza. Bywa, że nachodzi mnie ochota na łowienie okoni, lub kleni i ona spełnia u mnie wszelkie cechy uniwersalności. To samo dotyczy plecionki. Berkley Whiplash 0,06 yellow z dodanym przyponem z fluorocarbonu całkowicie się sprawdza. Koniec lutego był przeplatany dobrymi i kiepskimi braniami. Czas na marzec. Zaczął się słabo. W niedzielę złowiłem jedną wzdręgę. Brania zaczęły się dopiero tuż przed zmierzchem. Wtorek mnie zaskoczył. Pojawiło się słońce. Znalazłem kawałek wody spokojnej od wiatru i z kawałkiem brzegu z trzcinami. To był bardzo ważny warunek. Przez kilkanaście minut nie miałem brań. Pomny poprzedniego sezonu zacząłem podrzucać silikonowe larwy pod same trzciny. Czasami przynęta niebezpiecznie wpadała między wystające z wody łodygi. To była konieczność, bo tam zaczynały się brania. Wystarczyło podać metr przed i ustawały. Zacząłem od małej Tanty na mikro główce. Złowiłem kilka wzdręg i po nich sięgnąłem po larwy od Lure Craft. Dostałem kilka blistrów do testów na okonie. Z nimi nie mogę sobie poradzić, to zdecydowałem trochę skrócić przynęty i spróbować łowić nimi wzdręgi. I się zaczęło. Widocznie kolor ciemnej wiśni i motor oil bardzo im pasował. Dopiero przed zmierzchem zaczęło to wszystko gasnąć. Wróciłem do sprawdzonej przynęty, czyli do kawałka Tanty w kolorze żółtym na haku bez obciążenia. Nie wygląda to ładnie, ale jest skuteczne. Tanta w bardzo wolnym tempie opada. Wręcz momentami "wisi"w toni nie mogąc przytopić linki leżącej na wodzie. Delikatny ruch kołowrotkiem powoduje przytapianie linki i penetrację w głębsze obszary. Brania są zauważalne dopiero po ruchu plecionki. Czasami są to delikatne szarpnięcia, lub uciekanie w bok. Każde takie zachowanie staram się zacinać delikatnie podnosząc wędkę. Nie trzeba energicznie tego robić. Czasami wiatr robi zmyłki i delikatna reakcja daje szansę, że jeszcze z takiego rzutu będzie branie. Gdy się zrobiło mocno szaro, to wzdręgi zrobiły się, jakby odważniejsze. Atakowały przynętę w dalszej odległości od trzcin. Bardzo udany dzień. pzdr., jaceen
    15 punktów
  3. Zacząłem sezon w sobotę. Pojechałem do Wrocławia na dwa kanały, ale w obu nie znalazłem szczęścia. Wracając do domu zatrzymałem się na chwilę na Widawie. W pół godziny trafiam dwa klenie i bolenia 60+, jedno atomowe branie nie wcięte. Wszystko na 1.5 calową tantę. W poniedziałek byłem tam ponownie ale bez kontaktu. Zacząłem więc szukać na mapie miejsc na Widawie gdzie mógłbym podjechać. Za 3 podejściem znajduję ciekawe miejsce i trafiam rybę sezonu? Na początku myślałem, że to boleń, ale jak zobaczyłem kropki to nogi zrobiły się miękkie.
    15 punktów
  4. Do Wrocławia nadeszła fala powodziowa. Nie była ona groźna dla miasta, ale w końcu przyniosła dawno nie widziane stany wodowskazów. Przedwczoraj mieliśmy szybki przybór i szczyt fali, co wyraźnie ożywiło duże ryby. Z relacji kolegów słyszałem, że na wodzie "dzieje się". Na taką chwilę od dawna czekałem. Czułem, że to będzie to, że wysoka szybka woda ściągnie wszystkie sumy z miasta do kanału, na wyżerkę w zalanych trawach. Uznałem, że trzeba to wykorzystać i wczoraj wieczorem, przed 22:00, wybrałem się na kanał. Zastałem wodę, która już sporo opadła, pozostawiając szlam i błoto na brzegach, ale nadal była wysoka i bardzo szybka. Słychać było, że w wodzie trwa walka o przetrwanie. Drobnica nerwowo szukała schronienia w trawach, a co jakiś czas, przy brzegu, słychać było mocne chlupoty. Szedłem na upatrzony wcześniej odcinek, co jakiś czas oddając kontrolne rzuty woblerem pływającym. Mocno pracował w nurcie, który szybko spychał go do brzegu, ale właśnie na to liczyłem, czując że wzdłuż brzegu kręcą się sumy. W końcu o 22:30 dotarłem do odcinka, który chciałem obłowić dokładnie. Woda wyglądała na wystarczająco głęboką, aby spróbować woblera głębiej schodzącego. Zapaliłem sobie czołówkę, wybrałem woblera Dorado Invadera, założyłem na agrafkę i w świetle latarki chciałem zobaczyć, jak pracuje w tym bardzo szybkim nurcie. Pierwsze przeciągnięcie pod nogami - widzę, że dobrze wygryza się w nurt i się go trzyma. Jeszcze drugie przeciągnięcie pod nogami, mocniejsze, aby sprawdzić czy szybko schodzi w dół, patrzę jak znika szybko kolebiąc się na boki i nagle mam strzał spod szczytówki! Ryba od razu robi zwrot i z wizgiem hamulca jedzie z nurtem. Po pierwszym zaskoczeniu szybko się zebrałem i spróbowałem zatrzymać suma. Udało się to na chwilę zrobić, więc sprawdziłem czas i poprawiłem chwyt wędki. O sprzęt się nie bałem, Wędka Black Cat Black Passion do 200 gram oraz linka i osprzęt złożony na 40 kg wytrzymałości, wydawał mi się nieraz zbyt mocny, ale składałem go z myślą o właśnie takich, trudniejszych warunkach. Po chwili sum ruszył ponownie z nurtem, a ja jedynie co mogłem zrobić, to trzymałem najmocniej jak się dało wygiętą w pałąk wędkę i stopniowo dokręcałem hamulec. Sum robiąc sobie co jakiś czas przerwy, zjeżdżał konsekwentnie w dół. Mimo dokręconego prawie do oporu hamulca została mi już tylko połowa plecionki na szpuli. W końcu jakoś go zatrzymałem, ale przypominało to trzymanie twardego zaczepu. Postanowiłem wyjść w górę wału i pójść w jego kierunku odzyskując plecionkę. I tak sobie dreptałem, zapierając się przy każdym kroku, odzyskując po parę, paręnaście metrów i co jakiś czas, przy kolejnych zrywach, które były już jednak coraz krótsze, tracąc po kilka metrów. Zrobiłem w ten sposób co najmniej 70 metrów drogi, może więcej. W końcu gdy zobaczyłem że plecionka schodzi do wody już zdecydowanie bardziej prostopadle, i dotarłem w miejsce, które wyglądało w świetle latarki na dogodne do podjęcia próby zakończenia holu i wyjęcia suma z wody, zszedłem w dół i pompując, po trochu podciągnąłem go do siebie. Dopiero teraz go zobaczyłem. Tylny hak woblera był wbity w jego dolną szczękę, ale wyglądało, że siedzi mocno, mimo że prawie na samym brzegu paszczy. Miejscówka, mimo że śliska i ubłocona, dała możliwość zbliżenia się i uchwycenia ryby za paszczę. Mam na taką okazję przygotowaną gumowaną rękawicę na klipsie. Na szczęście sum już sobie odpuścił harce i mimo, że był bardzo gruby i ciężki, to jakoś go wywlokłem na brzeg. UFF. Ręka bolała od stałego napięcia. Spojrzałem na zegarek. Minęło trochę ponad 15 minut. Miarka pokazała 155 cm. Walka nie była może trudna technicznie, ale masa suma i bardzo szybki nurt na tym odcinku sprawiły, że dał mi popalić. Nie spodziewałem się, że hol może to być aż tak trudny przy tym nurcie. Gdybym nie miał możliwości za nim pójść, to zapewne straciłbym suma i całą plecionkę, która była zbyt mocna, żeby pod nim pęknąć. Wobler ucierpiał. Przedni hak znikł. Zapewne nie wytrzymało kółko łącznikowe, natomiast tylne oczko wyłamało się i wygięło. Hak za to spisał się doskonale. Morski Savage Gear, dodam, że z przygiętym zadziorem, bo tak zawsze łowię. Trochę się rozpisałem, ale to była mocna przygoda, mój nowy PB w sumie i w ogóle największa ryba, jaką kiedykolwiek złowiłem 😁 P.S. Pozdrowienia dla kolegi @MARCIN82, z którym ostatnio korespondowałem w sprawie łowienia sumów, i który życzył mi powodzenia i super wyników. Przydało się 👍
    13 punktów
  5. Cześć. Wypatruję na moich okolicznych odcinkach Odry sygnałów jesiennej aktywności drapieżników i nie wiele się dzieje. W piątek ruszyłem trochę dalej i zrobiłem parę kilometrów po odrzańskich kanałach. Podejście miałem pesymistyczne, ale koniec z końcem źle się nie skończyło. Spinning delikatniejszy, by ogarniał okonie i sandacze na lekko. Wziąłem też trochę żelastwa, wirujące ogonki, cykady i wahadłówki. Od wirującego zacząłem, bo to przynęta do szybkiego obławiania i dalekiego zasięgu. Przy niesprzyjającym bocznym wietrze lepiej było nimi łowić, niż gumkami. Minęło zaledwie kilka minut i siada coś, co się okazało boleniem. Całkiem przyzwoitym, bo miara pokazała 67 cm. Bardzo niski poziom wody sprawił, że pomijałem duże odcinki i dość szybko nabijałem dodatkowe metry. Zmiana kanału i na przyponie zawisła guma Westin ShadTeez Slim 7 cm z obciążeniem 4 g. Trafiam kilka okonków i tuż przed zmierzchem mam lekki "strzał". Lekki, bo na Spinningu Mikado Cristalline Travel ciężko o spektakularny efekt walnięcia w blank. Lubię tę wędkę. Mam do niej 4 wymienne szczytówki i w zasadzie mógłbym nią ogarnąć większość mojego spinningowego łowienia. Wędeczka miło się wygięła i na końcu zestawu pojawił się... sandacz 60 cm. Po zmroku wróciłem na poprzedni kanał i spróbowałem złowić nocnego jazia. Przeszedłem kolejny kilometr na upatrzone miejsce i zacząłem dokładnie przeczesywać płytkimi woblerami miejscówki. Woda nie dawała żadnych oznak życia. Dopiero na skrajnym odcinku, gdzie już miałem kończyć, wypłoszyłem coś przy brzegu. I tam się skoncentrowałem, zostając jeszcze na chwilę. Skończyło się na pięciu braniach. Dwa zepsułem, a złowiłem dwa klenie i szczupaka. To był mój ostatni raz w tym sezonie na tych odcinkach Odry. Następne dopiero wiosną. A i to nic pewnego, bo teraz mam wiele dalej. Woda, którą darzę sympatią, była mocno w odstawce. 👊
    13 punktów
  6. W tym roku celowałem w brzanki kilka razy - udało sie poczuć na wędce (nimfa) te ryby (max68 i 73 cm) - walczą wytrwale ale brania rozczarowały mnie - praktycznie ich nie ma - ryba zapewne stoi w nurcie - chwyta mała przynętę i nadal stoi w tym samym miejscu stad branie to zatrzymanie przynęty takie samo jakich są dziesiątki - tak jakby nimfa zatrzymała sie na kamieniu czy patyku (woblerka pewno brzana atakuje agresywnie bo wie że aby pochwycić rybkę musi sie wysilić - nie to co chwycić bezradnego chruścika)
    12 punktów
  7. Z jednej strony finezja, a z drugiej szukam wszelkich dziur, zakamarków, stref "beznadziejnych". I ta finezja nie bardzo do tych miejsc pasuje. Kiedyś omijałem podobne z daleka. Gdy zacząłem poznawać obyczaje wzdręg, to znowu mój świat wędkarski przewrócił się do góry nogami. Znowu trzeba przewidywać, jak przynęta ma pracować. Czy w opadzie, czy prowadzona jednostajnie, a może kombinacje różnych technik. Aptekarska dokładność w doborze obciążenia, kolorze i wielkości przynęt czasami decydowała, czy wracałem na tzw. zero. W sprzęcie przewiduję jeszcze zmiany. Jestem świadomy, że mogę sobie pozwolić odchudzić zestaw. Jednak nie będę przesadzał. Jedno, co sobie ustaliłem, to nie będę szedł w kierunku wędek bez dolników z uchwytem pod nadgarstek. To są bardzo specyficzne wędki. Praktycznie wszystkie poniżej 200 cm i z minimalistycznym cw. Uważam, że łowiąc wyłącznie z brzegu i w większości z utrudnionym dostępem do holu, byłoby to nieporozumienie. Stąd linka jest też trochę mocniejsza, by zwiększyć szansę i szybciej doprowadzić ryby do podbieraka minimalizując ryzyko. Zdaję sobie sprawę, że mogę tracić na ilości brań. Jednak coś trzeba było postanowić. Drżeć przy każdym braniu, albo mieć pewność, że dam radę wyjść z najtrudniejszej sytuacji. Ostatnio pochwaliłem sam siebie, że wytrwałem w swoim postanowieniu i nie przekroczyłem swoich ustalonych granic. Dzięki temu spełniło się moje marzenie. W końcu przechytrzyłem taką, która może okazać się jedyną w swojej karierze. Miara wskazała 41 cm. I nieśmiało twierdzę, że to był samotnik. Wzdręga wyskoczyła z miejsca, gdzie niby nic się nie działo. A pozostałe brania były w sporej odległości od stanowiska i rybki brały, jakby z jednego rocznika. Zdecydowanie innego rocznika. Przynętą była Tanta 25 mm na bezzadziorowym muchowym haku dociążonym koralikiem 2,5 mm. Sprzęt jakim łowię: - Dragon Finesse 245/0,5-7g - Ryobi Ecusima 1000 - Sunline Siglon 0,06 - fluorocarbon Azura Sawada 0,20 pzdr., jaceen
    12 punktów
  8. Nieśmiało postanowiłem otworzyć sezon spinningowy. Miałem to zrobić wczoraj, ale żonka miała inny pomysł na wspólną sobotę, więc przełożyłem na dziś. Pogoda jednak bardzo się zmieniła. Wczoraj ciepło i słonecznie, dziś pochmurno, wietrznie i o wiele zimniej. Nie oszukujmy się jednak, czy dla chłopaka z Podlasia zła pogoda może stanowić jakikolwiek problem? Pojechałem na odkrytą rok temu odrzańską prostkę. Wtedy dała mi kilka wiosennych jazi, więc po cichu liczyłem, że i teraz się do mnie uśmiechnie. Czwarty, może piąty rzut i jest przytrzymanie. Po dłuższym holu zdziwienie - w podbierak wjeżdża ładny leszcz. Zassał woblerka tak, że tylko ster było widać. Łowiłem już na Odrze z premedytacją leszcze na spinning, ale to było conajmniej 2-3 tygodnie później. Przesuwam się kilkadziesiąt metrów w górę rzeki i tu po którymś wypuszczeniu woblerka wreszcie mam takie walnięcie, jakie zapamiętałem z poprzedniej wiosny. Agresja i złość - tak bym je podsumował, a w podbieraku ląduje piękny, odrzański Jaź. Kilka zmian miejsc nic nie daje, więc zaczynam kombinować z woblerami. Na agrafce musiał zawisnąć "żółtobrzeżek", bym znowu poczuł to fajne kopnięcie. Tym razem jazik mniejszy, ale równie piękny. Wracam w stronę samochodu i zatrzymuję sie jeszcze w miejscu od którego zacząłem. Tu w ciągu kwadransa doławiam dwa podobne leszcze. Zrobiło się chłodno, zaczęło mżyć, śpiąca obok psinka zaczęła dygotać czym dała mi dobrą wymówkę, by się zawinąć, bo przecież Podlasiak przed chłodem nie ucieka, ale psa szkoda Siedem brań, pięć ryb w podbieraku - tak to ja mogę zaczynać każdy sezon
    12 punktów
  9. Nie potrafię znaleźć jakiegoś motywu przewodniego dla swojego sezonu '24, bo i jakichś ambitnych planów do zrealizowania nad wodą nie miałem. Żadnych notatek, plików ze zdjęciami... wszystko co się wydarzyło, co złowiłem i fotki, które pstryknąłem są już na tym Forum. Starałem się brać czynny udział w każdej z zaproponowanych tu rywalizacji, więc najłatwiej będzie mi podsumować sezon na tej podstawie. U mnie 43 i wpisywałem wszystko, bo chyba za stary już jestem, by chcieć odpocząć nad wodą i jednocześnie mieć w głowie, że nie zrobiłem wpisu Do tego 14 dni urlopów wędkarskich, czyli łącznie 57 dni nad wodą w czasie których udało mi się przechytrzyć 65 ryb spełniających normy GP. Z tymi dniami to też duże słowa, bo o ile te dwa tygodnie na urlopach były rzeczywiście wędkarskim maratonem, o tyle tu na miejscu przeważnie były to 2-3 godzinne przebieżki. Zacząłem jak co roku od płoci, ale tym razem było słabo. Chyba się przeniosły, a nie miałem zbytnio czasu, by szukać ich gdzie indziej, tym bardziej, że od dwóch lat tę moją przedwiosenną przepływankę zaczyna wypierać feederek ze skórką chleba, choć i on w tym roku nie był jakiś spektakularny. Wiosna zaczęła się lepiej. Do tej pory, żeby złowić jakiegoś wiosennego jazia i otworzyć tym samym sezon spinningowy jeździłem regularnie na Opolszczyznę. Tym razem trochę przypadkiem znalazłem jazie i nawet kilka złowiłem na lokalnej Odrze. Mam nadzieję, że to nie był przypadek, ale już niedługo będę mógł to sprawdzić. Majówka od lat mnie nie zawodzi i nie mówię tu o rybach, bo one nie są najważniejsze. Mogę wskoczyć na ponton, a nawet wyłączyć telefon (od kilku lat praktykuję taki rytuał, że przed wyjazdem komunikuję wszystkim mogącym chcieć zadzwonić do mnie w czasie urlopu, że będę w polu zasięgu białoruskiego, a tam każde połączenie jest koszmarnie drogie i o dziwo okazuje się, że taka informacja sprawia, że tematy, które kiedyś były niecierpiącymi zwłoki, teraz przestają takimi być). Oczywiście tak nie jest. Owszem, wchodziłem w białoruski zasięg będąc nad granicznym Bugiem. Odkąd jednak trwa wojna i związane z nią obostrzenia w poruszaniu się przy granicy coraz rzadziej zaglądam na ten odcinek, ale pretekst do wyłączenia telefonu pozostał Pływam więc gdzie chcę, łowię co chcę (zawsze mam dwa spinningi i spławikówkę), a przede wszystkim jestem blisko natury. Staram się nie używać silnika, by jak najmniej ingerować w otoczenie. Poza tym lubię wiosłowanie. Dzięki temu mogę podglądać ryby pode mną, ptaki w trzcinowiskach, a nawet ważki i inne owady lądujące na burcie mojego pontonu. Kiedyś kompletnie nie zwracałem uwagi na takie rzeczy, a od pewnego czasu z każdym rokiem coraz bardziej. Majówka '24 oprócz tych wszystkich wymienionych wyżej atrakcji pozwoliła mi jeszcze otworzyć i zamknąć tabelę okoniową, a wisienką na torcie był szczupaczek bodajże 83cm złowiony na okoniówkę, który przez kilka minut robił u mnie za silnik do pontonu. Hol, którego prędko nie zapomnę. Kolejny etap, o którym warto wspomnieć to sierpień. Do tej pory ten miesiąc nie był w moim wydaniu jakimś godnym uwagi. Teraz, trochę za sprawą odkurzonego feedera stał się jednym z lepszych, jeśli nie najlepszym. Oprócz feedera był oczywiście spinning i jedyne chyba w tamtym roku wymiarowe bolenie. Wracając jednak do feedera i w ogóle do metod gruntowych - widzę, że coraz chętniej do nich wracam. W 2023 miałem epizod z przystawką, trochę ryb połowiłem, ale najbardziej cieszyły mnie karasie z Odry, które były pierwszymi złowionymi na Dolnym Śląsku. W 2024 znowu złowiłem karasia w Odrze, co ciekawe - wszystkie dotychczas złowione były rybami 40+ - czyżby mniejsze tu nie pływały? Żeby jednak je złowić musiałem wytypować i przygotować miejsce, co w moim przypadku oznacza kilkudniowe sypanie kukurydzą z puszki, "końskim zębem" i mieszanką kilku innych mniej lub bardziej oczywistych ziaren, a to oznacza, że robię dokładnie to samo co ćwierć wieku temu robiłem nad Bugiem i mimo tego, że wędkarstwo jak każda inna dziedzina przez ten czas poszła mocno do przodu, że ryby dostają teraz jakieś kulki, pellety i inne smakołyki, których nazw nawet nie powtórzę, to jednak stare sposoby również zdają egzamin i są skuteczne i własnie to najbardziej mnie w tym kręci! Gdy dodam do tego fakt, że na jeden i ten sam zestaw z tą samą zanętą w koszyku, wstawiany codziennie w tym samym miejscu łowiłem na zmianę karasie, leszcze, płocie, klenie, jazie i brzany to ja się pytam - czego chcieć więcej do pełni wędkarskiego szczęścia. Kilka dni temu czekając w kolejce do zrobienia opłat w moim Kole słuchałem standardowego narzekania na wysokość opłat, na brak ryb, na chęć przeniesienia się na komercję.... i pomyślałem wtedy o tym sierpniu i o tym łowieniu. Nie znam się na łowiskach komercyjnych, bo nigdy na nich nie łowiłem, nie będę więc powtarzał frazesów krążących po sieci, że gdzieś jest łatwiej, gdzieś trudniej, gdzieś ryb więcej, a gdzieś mniej... Policzyłem jednak tak na szybko, że skoro mam 43 wpisy w rejestrze i zapłaciłem za to 440zł to dzień łowienia kosztował mnie dychę. Nie wiem i nie sprawdzałem ile kosztuje dzień na komercji, ale nie wyobrażam sobie, by mogła być taka, na której będę mógł łowić brzany, jazie, klenie... i inne rodzime ryby z jednego miejsca i to wszystko w dodatku za dychę! W konsekwencji nawet mi powieka nie drgnęła, gdy nadeszła moja kolej do wykupienia znaczków Późnojesienny urlop znowu na pontonie. To już jednak zupełnie inna bajka. Nie ma ptaków, nie ma ważek, jest buro, ponuro, a przede wszystkim na tyle zimno, że nawet gdyby były, nie miałbym ochoty, by się na nich skupiać. Złowiłem kilka fajnych wzdręg i to chyba moje pierwsze złowione o tak późnej porze. Nie będę udawał, że sam na to wpadłem. To wpisy @jaceen mnie zmotywowały i za to mu dziękuję. Złowiłem też kilka fajnych okoni. W pierwszej chwili to byłem przekonany że te dwie niemal czterdziestki to moje najlepsze ryby z wód stojących (bo wszystkie 40+ pochodzą z rzek), a właśnie pisząc ten post przypomniałem sobie, że mam na koncie jednego okonia 40+ z jeziora złowionego spod lodu. Niemniej to najfajniejsze okonie z tej wody, wody na której łowię praktycznie od dziecka. Szczupaki o dziwo nie odpaliły. Złowiłem honorowo jednego wymiarka. Po powrocie wyskoczyłem na Odrę raz, czy dwa, zajrzałem też nad wrocławską zatokę, ale ryby mnie omijały, więc wyjątkowo skończyłem sezon 20 listopada. Poprawiłem jedną życiówkę - brzana chyba 68,5 cm (nie chcę mi się sprawdzać, żeby mi te wypociny nie zniknęły nagle). Złowiona na Bzyka. Nie dość że woblerek malutki, to jeszcze kotwiczki oryginalne, czyli wiadomo jakie są w Siekach. Grot przegięty do kąta prostego poddał się w podbieraku - fart w wędkarstwie też jest potrzebny Plany na 2025? Boże, chcę mieć czas na ryby, chcę móc wyłączyć telefon nad rzeką, chcę żeby ważki znowu lądowały na moim pontonie, chcę znów poczuć się częścią tego wszystkiego co nas nad wodą otacza. Niby niewiele, a jednak tak wiele.
    12 punktów
  10. Gdy rano wyprowadzałem psa poczułem powiew jesieni. Dosyć silny i stosunkowo chłodny wiatr zapalił pod czaszką światełko zwane spinniniem. Prawdę mówiąc to od jakiegoś czasu myślałem o porzuceniu feederów i spławików na rzecz spinningu, ale wciąż czekałem na jakiś impuls. Dziś go dostałem. Sierpień ma swoje smaczki. Dla mnie taką wisienką na torcie spinnigowego lata, a może i całego sezonu jest … . Nie chciałem nawet głośno o niej myśleć, żeby nie zapeszyć, ale profilaktycznie wziąłem nieco mocniejszy kij. Plecionki nie zmieniałem, ale z fluorocarbonem poszedłem grubo. Siła tej ryby w połączeniu z kamieniami wśród których jej szukam wymaga czegoś więcej niż 0,20. Jak co roku o tej porze i z takim nastawieniem pojechałem na starą opaskę. Zacząłem od obrotówki, bo jest uniwersalna i potrafi szybko zweryfikować łowisko. Weryfikacja skończyła się dwoma okonkami. Zauważyłem jednak białoryb spławiający się na granicy nurtu – no to może wiosenna gąsieniczka, ale w wersji XL. Słabo wyglądała na grubym i sztywnym fluorocarbonie, ale kolejnego okonka oszukała. Doszedłem do końca opaski. Pora wracać. Chowam do plecaka pudełeczka z robakami i obrotówkami, a do kieszeni wkładam to z woblerkami i wracam opaską w stronę auta. Rzucam prostopadle, lub lekko pod prąd i sprowadzam przynętę po łuku. Czuję jak wobler obija sterem kamienie – tak jest idealnie. Gdy dochodzę niemal do końca opaski czuję potężny strzał. Nawet nie muszę się zastanawiać co to. Takiego walnięcia i błyskawicznego odjazdu na hamulcu nia da się pomylić z niczym innym. Holu opisywać nie będę, bo każdy go zna – jeśli nie z autopsji to z literatury. Tak czy owak – zdążyłem zmierzyć rybę, zrobić zdjęcia i wypuścić ją, a ręce wciąż mi drżały, podobnie uśmiech, który nijak nie chciał zejść z twarzy. Mam więc swoją wisienkę na torcie. Mogę spokojnie czekać na listopadowe szczupaki. 😄
    11 punktów
  11. Wróciłem w końcu do nocnych kleni. Tzn wcześniej coś tam próbowałem, ale ewidetnie obierałem złe kierunki. Ostatnio trzy wypady i całkiem przyzwoite wyniki. Wrzucam tylko te największe. Nietrafionych, niewciętych brań sporo. Ogólnie super zabawa. Najlepiej sprawdzały się Imago Monster oraz Lil Bug, czyli smużenie po, albo delikatnie pod powierzchnią. Ryby w większości stały przy brzegu w kamieniach.
    11 punktów
  12. Cześć. Lipiec minął i w zasadzie nie będę go wspominał, bo nie ma czego. Sierpień zaczął się w miarę ciekawie. Odpuściłem miejskie bulwary i udałem się w granice miasta. Dawno nie byłem. Okazało się, że presja wcale nie jest mniejsza, niż w centrum. Cóż, trzeba było spróbować na starych miejscówkach coś ugrać. Pierwszym razem miałem trzy brania i je wykorzystałem. Odra była trochę trącona, to guma Westin Slim Shad Teez Fire Perch 10 cm z główką 5 g w tych warunkach dawała mi poczucie dobrego wyboru. I tak właśnie było. Złowiłem dwa krótkie sandacze, a trzeci był już całkiem przyzwoity. Jak na 65 cm był niezwykle waleczny. W czasie walki obstawiałem większą rybę. Na drugiej wyprawie wykorzystałem jedyne branie, jakie miałem. Przerzuciłem kilka gum z różnym obciążeniem i w końcu zdecydowałem się na biało-perłowego twistera Relaxa na czeburaszce 9 g. Branie było z taką dłuższą akcją. Podbijając, zbliżałem się z twisterem do brzegu. W pewnym momencie poczułem lekkie bujniecie na wędce. Guma opadła, podbiłem i sytuacja się powtórzyła. Byłem już zbyt blisko kamienistej i zdradliwej w zaczepy opaski i zacząłem zwijać bez pauz. I w tym momencie nastąpiło branie. Miejsce mam dobrze rozpoznane. Dawałem prawie 100% szans, że to szczupak. I okazało się, że niczego sobie, bo 83 cm. Woda się klaruje, to czas wrócić do okoni. 👊
    11 punktów
  13. W ogóle nie myślałem dziś o rybach, ani dziś, ani tym bardziej jutro. Dla mnie za gorąco. Po obiedzie żonka rzuciła hasło - może pojedziemy nad rzekę? Cały mój misterny plan weekendowego byczenia się w fotelu posypał się. Długo zastanawiałem się czy brać w ogóle jakąś wędkę, bo ostatnio słabo było na każdym polu, ostatecznie wziąłem feeder. Jakież było moje zdziwienie, gdy wczesnym popołudniem, w pełnym słońcu co chwila coś targało szczytówką. Były to krąpiki, których złowiłem kilkanaście, (największy 39,5cm) Między nimi udało się złowić cztery leszczynki (największy 45cm), a jedna ryba porwała przypon. Muszę sobie wbić do głowy, że jak z żoną nad rzekę to koniecznie z wędką, bo ona zawsze przynosi mi szczęście Łowiłem na pęczak.
    11 punktów
  14. Cześć. Za nami długi weekend majowy i początek sezonu szczupakowego. Szczęśliwie udało się w każdy dzień tego weekendu być na rybkach i chociaż szczególnych rewelacji nie było, to było sympatycznie i dwa nowe PB wpadły 😉 1 maja Długo wyczekiwane rozpoczęcie sezonu na prawdziwe drapieżniki. Kompletowany już od dwóch miesięcy sprzęt, nowe przynęty i duże nadzieje. Do tego zapowiadana dobra pogoda. Mimo, że tego dnia miałem w perspektywie rodzinny wyjazd na majówkę, postanowiłem z rana pojechać poza Wrocław, na upatrzoną pod szczupaki, stojącą wodę PZW. Nad wodą sporo ludzi, choć głównie stacjonarni, ale znalazłem dla siebie trochę miejsca. Już w pierwszym rzucie miałem okazję rozpocząć godnie sezon. Szczupak, na oko sześćdziesiątak, wyskoczył spod trzcin w momencie, gdy już wyciągałem z wody woblera. Narobił chlupotu, ale nie trafił. No to będzie eldorado, pomyślałem 😁 No, ale nie było. Udało mi się wypracować dwa szczupaczki poniżej czterdziestu i okonia. Na deser zaliczyłem PB. Takiej dużej i ciężkiej jeszcze nigdy nie wyciągnąłem, a kilka już się zdarzyło. Chwyciła za kotwicę i mocno trzymała. Co ciekawe trzymała też kawałek przyponu od zestawu karpiowego. Bardzo drapieżna 😁 2 maja Szybki wieczorny wypad na Zalew Wrzeszczyński, w miejsce gdzie wpływa do niego rzeka Bóbr. Celem miały być bolenie na przynęty powierzchniowe. Nie widziałem aktywności boleni i nic nie złowiłem, jednak miałem chwilę dużych emocji. Animowałem właśnie woblerka WTD, ściągając go w miarę szybko do siebie, gdy zauważyłem, że w ślad za woblerem podąża i wciąż wzbiera fala generowana przez dużą rybę. Im bliżej był woblerek, tym fala rosła, lecz gdy zostały już ostatnie dwa metry ryba zrezygnowała i zawinęła z powrotem. Został po niej tylko duży wir i trzęsące się ręce... 3 maja Zaplanowana od dawna wyprawa z moim ojcem i braćmi na pstrąga do Spindlerovego Mlyna. Pojechaliśmy typowo rekreacyjnie, aby uczcić urodziny mojego taty. W planie mieliśmy cztery godzinki łowienia na spinningi, a później jakiś dobry obiad w czeskiej knajpie. Na samym początku zaliczyliśmy potężną, ale krótką, burzę z ulewą. Na szczęście jeszcze nie zaczęliśmy wtedy łowić i przeczekaliśmy ją pod daszkiem. Później pięknie się wypogodziło i nad wodą zrobiło się wprost gorąco. Sporo ludzi tego dnia pływało na belly boat'ach, łowiąc na muchę i widzieliśmy, że co i rusz targali jakieś pstrągi. My z brzegu, na spinningi, mieliśmy problem żeby sięgnąć do ryb i skłonić je do brania. Ogólnie złowiliśmy trzy pstrągi i kilka spięliśmy, a do tego wpadło kilka okoni. Ja zaliczyłem cztery całkiem przyzwoite okonie. 4 maja Po powrocie do Wrocławia postanowiłem podsumować majówkę szybkim wypadem o zmierzchu nad Odrę. W planie miałem przetestowanie kilku zakupionych niedawno przynęt na bolenia. Znowu nie było widać żadnej boleniowej aktywności. Nic się nie działo, jednak dosłownie w ostatnim rzucie przydzwonił, tuż przy brzegu, niezły kabanik. Ale nie boleń 😉 Miarka pokazała 52 cm. Moje nowe PB 💪 To była dobra majówka. Było trochę przygód, było trochę emocji, będzie co wspominać 👊
    11 punktów
  15. Prima Aprilis - poniekąd dzień dla mnie szczególny. Wiele lat temu właśnie pierwszego kwietnia przyjechałem do Wrocławia mówiąc dziewczynie, którą odwiedzałem, że się tu przeprowadzam. Oczywiście data nie była przypadkowa. Żart na tyle mi się spodobał, że się nie udał - Wciąż tu jestem . Ten dzień i ta rocznica to kolejny pretekst, by coś celebrować - najlepiej nad wodą. Pojechałem prosto z roboty, a biorąc do serca radę @Fido Angellus - zacząłem od końca. Pierszy rzut, przytrzymanie woblerka i ciach. W podbieraku ląduje jazik. No zna facet miejscówkę jak mało kto, trzeba mu to przyznać - myślałem uwalniając rybkę. Chwilę potem drugie ciach i jest leszczyk. Kolejny raz wyobraźnia kreśliła scenariusz wg którego rozbijam wędkarski bank i kolejny raz mnie zwiodła. Przez kolejne trzy godziny nie działo się kompletnie nic. Wyjąłem nawet obrotówki, z którymi zwykle czekam kilka tygodni dłużej, ale to nic. Podejrzałem wędkarza, który mnie minął i łowił na silikonowe robaki (tak mi się przynajmniej wydawało). Też ich ostatnio nakupiłem z myślą co prawda o majowych wzdręgach na płytkiej wodzie stojącej, bo tam to jakoś ogarniam i nie muszę się zastanawiać, czy poprowadzić przynętę 30, czy 60 cm pod wodą, która ma maksymalnie metr. Wzdręga jak będzie chciała to i tak ją zobaczy i zassie. Natomiast na rzece i to sporej póki co kompletnie tego nie czuję. Dzisiaj też nie poczułem, choć miałem wrażenie, że jedno dosyć wyraźne pstryknięcie było. Gdy obrotówki i robaki nic nie dały, wyciągnąłem pudełko z mniejszymi woblerkami, których praktycznie nie używam poza latem. Te ani nie chciały latać, ani głębiej schodzić... no dramat, ale kombinować trzeba do skutku. Na dnie plecaka miałem jeszcze jedno pudełeczko, które jest tam zawsze, a w nim woblerki, których nie czuję i te, które wciąż czekają na swój chrzest. W sumie to jedno nie wyklucza tu drugiego Miedzy nimi był malutki "krąpik". Tak się przynajmniej nazywa. Mam ich kilka i są skuteczne, ale ten z uwagi na malowanie, które kompletnie niczego nie przypomina jakoś mi nigdy nie pasował. W akcie desperacji doczekał się swojej szansy. Woblerek jest wolnotonący więc wypuściłem go daleko licząc, że w końcu dosięgnie dna, a gdy uznałem, że już to zrobił, przytrzymałem go na jak się okazało bardzo długim "dyszlu" i wtedy nastąpił taki strzał, jakie już tu wielokrotnie opisywałem. Gdy chwilę później ryba chlapnęła na powierzchni byłem pewien, że to jaź, a gdy później zamiast grzecznie iść w moją stronę poszła w swoją pokazując że nie toleruje sprzeciwu - pomyślałem, że ten jaź to będzie moje nowe PB. Hol trwał pewnie z pięć minut i przez ten czas ryba nie pokazała mi sie choćby na chwilę. Gdy w końcu oboje porządnie poczuliśmy ten hol wyszła na powierzchnię dopiero pod moimi nogami. To był leszcz i choć nawet w tym roku złowiłem już dłuższego to ten był nieporównywalnie silniejszy, a gdy go oglądałem w podbieraku sprawiał wrażenie także o wiele masywniejszego. Tym sposobem uświetniłem rocznicę przyjazdu do Wrocławia, a niechciany "krąpik" awansował do pudełka "pierwszego wyboru"
    11 punktów
  16. Po godzinie pierwsze branie na woblerka i jazdaaa. Nieoczekiwanie złowiłem zbója, który jest w okresie ochronnym, więc przyzwoitość nie pozwala go pokazywać. Pokażę za to co zrobił z woblerkiem. O ile od zawsze wiedziałem, że w Siekach trzeba zmieniać oryginalne kotwiczki, o tyle do tej pory nie wiedziałem, że w Kenartach trzeba zmieniać i kotwiczki i kółeczka. To była jedyna ryba na woblerka, więc chcąc nie chcąc znów zacząłem się bawić robakami. Zabawa poskutkowała trzema braniami na silikonową imitację larwy ważki (chyba) Wszystkie wcięte, ale jedna ryba spadła.
    11 punktów
  17. Zabawy ciąg dalszy Dziś mocny wiatr w poprzek stanowiska, aby cokolwiek zdziałać trzeba było przeciążyć zestaw, sporo strat z tego powodu bo plecionka chińska ale z porównań kolegów wychodzi, że #02 więc włosek. Pierwsze branie, mocne i zdecydowane, kijek do 3g i tyci plecioneczka a w podbieraku ląduje leszcz 49cm Później jeszcze trzy jazie, największy 46cm Trochę nudna ta zabawa ale ładne sztuki wpadają to nie jest źle, już ma być ładna pogoda więc trzeba będzie się zająć jakimiś innymi rybkami, wzdręgi a zwłaszcza karpie na gliniankach powinny się ruszyć już ładnie. Pozdrówki.
    11 punktów
  18. Dzisiaj kolejny raz z rzędu zawitałem na tej samej zatoce co @jaceen. Ostatnio złowiłem kilka niedużych wzdręg, dzisiaj też złowiłem kilka mniejszych i na kiju miałem 3 ładne wzdręgi,dwie niestety wygrały walkę i po krótkim holu spadają, jedną na szczęście udało się podebrać, miała 34 cm. Jest to mój PB wzdręgi na spining. Cała akcja rozegrała się pod okiem Jacka 🙂 Dziękuję za zrobienie zdjęć @jaceen Łowiłem na blue bird do 1,5 g wyrzutu, plecionka ygk 0,3 oraz przypon 0,13 z żyłki muchowej, która dodatkowo wolniej tonie. Najwięcej brań miałem dzisiaj na micro tantę z główką 2 mm wraz z dorobioną jeżynką która również dawała spowolniony opad przynęty.
    11 punktów
  19. Tego dnia zostawiłem kilka kilometrów za sobą i odwiedziłem pięć odrzańskich zatok. Dzień dość wietrzny i z mikro gumkami większość odwiedzanych miejsc nie nadawała się do łowienia. Połowę zajęło przemieszczanie się, a w pozostałym czasie zaliczyłem, tylko dwa brania. Ale one wynagrodziły cały trud. Dwie piękne wzdręgi (30 i 36 cm) zassały Tantę 25 mm. Trwaj chwilo, jakże jesteś piękna:)
    11 punktów
  20. Kurcze, jakie piekne fotki robicie a ja mimo, że niby już inny sprzęt a fotki dalej do ......jeśli wogóle zrobię bo w zasadzie nie robię, ale.... Wychodzę z paskudnej grypy, siły powoli wracają więc dziś bum, nad wodę Odra, spokojna, majestatyczna... Spotkałem Budka @Budek , pogadalim chwilkę, nie bardzo dobrze to wyglądało ale spokojnie dłubię, zmieniam przynety, obciążenia. Łuska na haku, ha, są leszcze to się będziemy bawić Pierwsze branie i siedzi, nawet zgrabny jazik, zmierzyłem, 40cm, choć dwie szramy na boku to żwawy. Kolejna zmiana, 06g+tanta2", spływa toto leciutko z nurtem i bum, jazik, ale ten już silny, podebrany ,zmierzony, fotka, 42cm Bawimy się dalej, zmiana tanty na taką "żółtobrzeżkową", przytrzymanie w czasie dryfu i bum, siedzi piekne 49cm. Kolejny, któryś rzut, strzał, siedzi piękna płotka. No i już dobrze ciemnawo było jak leciutkie przytrzymanie tanty w pół wody uruchomiło hamulec a po chwili piękny lechol z tantą w pysku ląduje w podbieraku. Całkiem, całkiem ten wyjazd nad rzekę, wszystkie rybki zdjąłem z rzecznej rafki, na granicy nurtów.
    11 punktów
  21. Okres ochronny miętusa się skończył więc ponownie spróbowałem z nim sił na Bobrze. Byłem do tej pory 3 razy. Na hak lądowały kawałki krąpia lub śledzika (z marketu) i czerwone robaki (w kilku sklepach nie mogłem dostać rosówek). Dopiero 3 wyjazd z sukcesem. Gagatek 28.5 cm wyciągnięty . Jak jechałem wczoraj, to myślałem, że już ostatni raz chyba, bo po kilkanaście stopni ciepła w ciągu dnia. Ale o 22giej nad wodą byko 0 stopni. Woda zimna. I teraz dylemat, czy następny wyjazd jeszcze za miętusem, czy może już za nocnym kleniem... E: Liczyłem na wpis do GP. A tu widzę, że się nie łapie. Klenie chyba jednak poczekają...
    11 punktów
  22. Sezon na pickera rozpoczęty. Poszukiwany kleń. Przynętą były kostki pieczywa. Gramaturę oliwki ustaliłem na 10 g. Łowiłem od godz. 14:30 do 17:30 na miejskim odcinku Odry. Z trzech brań wykorzystałem tylko pierwsze. W podbieraku wylądował kleń pod 50 cm.
    11 punktów
  23. U mnie też ciężko o zmiany. Sandaczy jak na lekarstwo i na domiar sama młodzież. Szczupaki i owszem, dziabią, ale część z nich to cwaniaki i potrafią wytrzepać przynętę. Dzień wcześniej jeden dwukrotnie masakrował mi gumę. Dzisiaj zdążyłem przed deszczem i w końcu dostał w nos:) Po chwili powtórzył jego młodszy koleś. Niestety, przegrałem z deszczem i wiatrem. Wysuszę sprzęt i przed zmierzchem idę po magiczne "pstryki";)
    11 punktów
  24. Podlasie urokliwe jest, ale wrocławskie zatoki darzą pięknymi wzdręgami. We wtorek wypatrzyłem je, takie duże, że postanowiłem w środę po nie wrócić. Tak się motałem, tak kombinowałem, że śpiesząc się na autobus, który większość dnia jeździ w godzinnych odstępach, złapałem nie za tą wędkę. Zorientowałem się, dopiero gdy wsiadałem. Aż się we mnie zagotowało. Jak mogłem tego nie zauważyć. Jednak wędeczka, moja ulubiona zresztą, (może w tym momencie mniej:), powinna się odwdzięczyć podczas holu wypasionych rybek. Bo przecież na takie się nastawiłem. Przewidywałem problemy podczas zarzucania, ale dalsza część łowienia powinna być w porządku. Okazało się, że nie do końca tak było. Plecionka praktycznie nie tonęła i na całej długości długo leżała na powierzchni. Wydłużyłem przypon z żyłki i z takim zestawem wziąłem się za łowienie. Przystanąłem w pierwszym miejscu, gdzie zaobserwowałem sporo drobnicy. Pierwsze rzuty i jest problem. Dalej nie sięgnę niż 4-5 metrów. Przykleiłem się do wodnych traw i trzcin, by w jakiś sposób nie dać się zauważyć. Pierwsze dwa brania psuję. Później łowię trzy wzdręgi około 20 cm. Ze szpuli ręcznie wysnułem więcej plecionki, by uwolnić część linki z zaciśniętych zwojów. Pomogło na jakiś metr dalszych rzutów. Całe szczęście, że w tych miejscach jest bezwietrznie. Dużo czasu nie zostało, to zawinąłem się i poszedłem już w konkretne miejsce. Przez piętnaście minut nic się nie działo. Przeleciało przez myśl, że popełniłem błąd, zmieniając miejscówkę. Nagle linka przesuwa się w bok i po zacięciu czuję fajny ciężar. I spadła. Pech. Kolejne branie po kilku minutach i podobna sytuacja. Oglądam hak i nic niepokojącego nie zauważyłem. Po prostu pech. W końcu jest i to całkiem ładna. Łowię na kawałek Tanty na offsetowym haku z wkrętką. Przynęta przypomina jakiś makaron, a nie żyjątko. I na taki kawałek gumki mam najwięcej brań. Zmieniałem też na imitację larwy ważki i larwy muchy. Na każdą z nich coś złowiłem. Pod koniec wróciłem do "makaronu" i do zmroku wzdręgi zdołały go zmasakrować. Powiem szczerze, że takiej wyprawy na białoryb jeszcze nie miałem. Przed samym zmierzchem takie kabany podeszły, że pomyłkę z wędką uznałem za szczęśliwą. Jej pełne i głębokie ugięcie pod dużymi wzdręgami ładnie amortyzowało odjazdy i większość ryb szczęśliwie dojechała do podbieraka. Rybek było kilkanaście. Trochę brań zepsułem. Po każdym takim zdarzeniu trzeba było odczekać kilka minut. Jak w najbliższym czasie pogoda pozwoli, to wiem gdzie się wybiorę;)
    11 punktów
  25. Podsumowując wrzesień. Pozazdrościłem Marcinowi tego sumka 180. Co prawda w tym roku udało mi się złowić 188, ale chętki narobił... Chodziłem trochę później w poszukiwaniu, trafiły się nieco mniejsze. Coś mnie kusiło, że może coś się wydarzy. Zjadły mi w międzyczasie dwie drogie przynęty (jacyś specjaliści od znajdowania ostrych kamieni). Jeszcze w pierwszej połowie miesiąca próba w dzień przed południem. Nic się nie działo więc doszedłem do wniosku, że może skusi się jakiś boleń na 7cm cykadę boleniową. Trochę rzutów, zwątpienie... W pewnym momencie niespodziewane uderzenie i luźno się zrobiło… ajajaj pudło, pomyślałem… jeden może dwa obroty korbką żeby wybrać powstały luz a tu jednak coś jest. Z sekundy na sekundę rośnie, i przyspiesza… niewiele myśląc i ja przyspieszam po brzegu w dół. Masa, której nie mogę specjalnie zatrzymać, muszę się poddawać i grzecznie przebierać nogami jednocześnie kontrolując odjazd… Widząc co się święci dzwonię po pomoc, wiem że nie będzie łatwo. Nadziei wielkich nie ma, bo sprzęt to kij do 50g (ale sprawdzony w bojach). Więcej obaw budzi przynęta uzbrojona w kotwiczki nr 8 chińskiej marki. Parabola mojego kija wygląda niepokojąco przy próbach zatrzymania a później przy próbach oderwania ryby od dna. Kolega dojeżdża w międzyczasie. Hol sobie trwa. Siły więcej nie da się do zestawu przyłożyć bo coś w końcu nie wytrzyma. Nadzieje chwilami rosną a po kolejnych odjazdach maleją. W końcu coś strzeli, wędka, plecionka, fluorocarbon, kotwice albo kółeczka. Sił coraz mniej i nadzieja, że po drugiej stronie też ich ubywa. Udaje się rybę podciągnąć bliżej brzegu, lecz do góry nie sposób jej podnieść. Hol trwa już ponad godzinę, może godzinę dziesięć. Udaje się w końcu trochę podnieść rybę do góry i na chwilę pojawia się ogon. Ogon całkiem daleko od fluorocarbonu wchodzącego do wody. Sum. (to lepiej niż jakaś tołpyga za ogon ) W kolejnych minutach widać, że traci siły i budzi nadzieję że przynajmniej go zobaczymy, ba może dotkniemy, ba tli się nadzieja, że może wyciągniemy… Po kolejnych 10 min udaje się podciągnąć pod wierzch. No niemały sum. Dał się zobaczyć. Widać przynętę, nie wystaje z pyska lecz jest wpięta w skórę koło płetwy piersiowej. Miejsce przedziwne jak na prowadzenie płytko cykady ekspresem. Dziwne bo był strzał, luźno i dopiero opór, prawdopodobnie nie trafił przy ataku, ale nie sądzę żeby się przyznał (lub legendarne już przepinanie się sumów podczas holu). Wniosek, będzie jeszcze trudniej z podebraniem. Cóż trzeba będzie troszkę wejść do wody żeby mieć jakąkolwiek szansę. Z asystą Rafała, udaje mi się chwycić suma za szczękę, jedna ręka to mało, chwytam dwoma. Kłapnięcie i już mam pamiątkę na kilka dni. Ryba na brzegu. Fotki, miarka i szybko ponownie do wody. Też jak ja musiał być zmęczony. Odpływa od razu w dobrej kondycji. Miarka pokazała 227cm.
    11 punktów
  26. Wielka woda sprawiła, że pomyślałem o weekendowej wycieczce poza miasto, gdzieś gdzie być może woda już zeszła, albo wcale nie było jej za dużo. Piękna pogoda zachęciła mnie do poszukania jakiegoś nowego miejsca, gdzie jeszcze nie byłem, tak żeby zrobić sobie wyprawę - wędkarską przygodę, tak jak lubię chyba najbardziej. Mój wybór padł na rzekę Krynkę i jej rozlewiska. Jest to dopływ rzeki Oławy płynący u podnóży Wzgórz Strzelińskich. Są na niej dwa zbiorniki z wodą stojącą i jest sama rzeczka do sprawdzenia. W internecie ktoś kiedyś napisał o złowieniu tam pstrągów i kleni, więc liczyłem, że pewnie nadaje się do łowienia mimo swoich mikrych rozmiarów. Na początek zajechałem na rozlewiska rzeki Krynki. Czytałem, że lokalne koło wędkarskie dba o tę wodę i że są tam porobione stanowiska wędkarskie, mimo że większość lustra wody jest zarośnięta sitowiem. Po drodze widać było wszędzie ślady powodzi. Na polach są jeszcze ogromne rozlewiska, a przy każdym strumieniu i mostku widać zdewastowane brzegi. Nie nastrajało to optymistycznie. Nie wiedząc co mnie czeka, zostawiłem auto jeszcze spory kawałek od wody i poszedłem pieszo. Okazało się, że słusznie się obawiałem. Woda była wylana na drogę, tak do połowy gumowców, ale mimo to poszedłem dalej szukając dojścia do wody. Dotarłem do pierwszego pomostu. Był zalany, ale dało się wejść. Był jednak tak śliski, że po oddaniu kilku rzutów, postanowiłem się wycofać i pojechać na drugi zbiornik. Myślę jednak, że woda rozlewiska rzeki Krynki mają potencjał i dobrze byłoby jeszcze tam kiedyś wrócić przy lepszych warunkach. Zaraz za rozlewiskami znajduje się zbiornik Przeworno. Zbudowany kilkanaście lat temu, przez wiele lat stał prawie pusty, bo okazał się nieszczelny. Dopiero dwa lata temu uszczelniono go i napełniono wodą do końca. Ponoć jest zarybiany. Tu również woda była trochę podniesiona. Jednak płaski brzeg umożliwiał brodzenie w gumowcach, więc porzucałem trochę na płytko chodzące przynęty w miejscach gdzie były stanowiska wędkarskie i dojście do wody. Zbiornik, mimo że rozległy, jest bardzo płytki. Spinnigiści mogą się wykazać właściwie tylko ze sprzętów pływających. Były zresztą na wodzie dwa pontony z wędkarzami. Przy zalanych brzegach były ogromne ilości drobnicy, więc myślę że za jakiś czas będzie to fajna, choć trudna woda. Na koniec zostawiłem sobie rzekę Krynkę. Właściwie to większy strumień, trochę przypominający naszą Ślęzę na odcinku przed miejskim. Tu również woda była zapewne trochę wyższa, jednak dla takiej rzeczki to dobrodziejstwo. Ta powódź na pewno da wytchnienie małym rzeczkom, powoli umierającym wśród zarastającego je zielska. Po przejściu wielkiej wody nurt był czysty, a chaszcze na brzegach poprzygniatane lub zmyte, tak że łowiło się fajnie. Przeszedłem odcinek jakiś 600 metrów, od tamy zbiornika do zarośli, które bardzo już utrudniały dalsze przemieszczanie się. Na tym odcinku miałem około dziesięciu uderzeń, złowiłem dwa szczupaczki i trzy kleniki. Bardzo ciekawe i przyjemne łowienie. Mam nadzieję, że po przejściu fali powodziowej i na naszych wrocławskich rzeczkach zrobi się trochę przyjemniej. Na tym zakończyłem swoje łowienie, choć myślałem jeszcze o podjechaniu na stawy w Białym Kościele, które są po drugiej stronie Wzgórz Strzelińskich. Zostawię to sobie jednak na kolejną wędkarską wyprawę poza miasto.
    11 punktów
  27. Wspominałem po lipcowych połowach karpi na Odrze, że czekam na wieści o np. Amurach. Niestety nie dotarły do mnie żadne Postanowiłem coś pokombinować i spróbować zmierzyć się z tematem. Wytypowana miejscówka i pierwsze wyjścia skończyły się złowieniem trzech karpi. Dwa wylądowały na miarce a trzeci podobny tuż przed pomiarem rozerwał podbierak z pięknie po trawie pojechał do wody - w trosce o zdrowie jego i swoje postanowiłem go nie gonić Ryby 88 i 90cm Ten lustrzeń ważył prawie 16kg! Grubachny... Ale planem miał być przecież amur. Po tygodniowej przerwie wróciłem na to samo miejsce i w dwa wyjścia złowiłem to co miałem w planie - ale prawdę mówiąc to była bardziej kwestia wiary i marzeń. Trzy Amury. Największy 92cm lekko ponad 10kg, pozostałe 86 i 82 cm Pewno kończyć będzie trzeba z takimi rybami i zabrać się porządnie za spinning Choć pokusa jest jeszcze spróbować bo ryby zacne gabarytowo...
    10 punktów
  28. Cześć. Za mną dwutygodniowy urlop na Kaszubach. Byłem z rodziną nad Jeziorem Sianowskim. Przyjemne jezioro, chociaż dostępna była dla mnie do łowienia tylko jego płytsza część. Wyobrażałem sobie, że będą tam pomosty i będę łowił z nich szczupaki, jednak rzeczywistość okazała się inna. Pomostów właściwie nie było, tylko kilka prywatnych. Brzeg był średnio dostępny, a ja niestety nie zabrałem spodniobutów. Nie miałem też do dyspozycji łódki. Napotkani spinningiści twierdzili, że z drapieżnikiem jest bardzo słabo i tak też było rzeczywiście. Szczupaka nie było widać w ogóle. Okoń zdarzał się rzadko i to mały. Na znalezioną w wodzie obrotówkę trafiłem okonia pod 30, ale spadł mi pod nogami. Dopiero gdy zamówiłem sobie do paczkomatu obrotówki (bo na urlop zabrałem jedynie przynęty szczupakowe), udało mi się dołowić jeszcze jednego takiego okonia. 29 cm - ryba wyjazdu.
    10 punktów
  29. Jak tu nie lubić poniedziałków?:) Około 16:00 jestem nad wodą i na samym początku zaobserwowałem stado kilkunastu pięknych wzdręg. Rozmiarowo, jakby jedna w jedną. Obszedłem je od ogona i podrzuciłem Larvę Multi z boku stada. Jedna z nich majestatycznie odbiła i skierowała się w stronę larwy. Na moment gumka zniknęła mi z oczu. Lekko zareagowałem. I zaczęła się walka. Jeszcze takiej przygody nie miałem. Szybko namierzone piękne stado, błyskawiczne branie, emocje i lądowanie super złotej rybki w podbieraku. Wszystko widoczne i w pełni zamierzone. Po tych emocjach uznałem, że dzień mam już zaliczony. Mogłem sobie pofolgować i zrobić luzacki obchód rewirów. Zrobiłem może ze dwa kilometry i w trakcie wydłubałem 3 wzdręgi. Przed zmierzchem wróciłem na sprawdzone miejscówki i emocji było jeszcze więcej. Pierwszy rzut i ładne branie. Niestety nie dowiozłem ryby. Po kilku chwilach jest kolejne. Wydłużający opad larwy zadziałał. Branie nastąpiło trochę głębiej niż zazwyczaj. Ale już tak jest, że te duże potrafią głębiej patrolować i jak młodzież przepuści smakołyk, to na koniec czeka duża sztuka i czasami daje się oszukać. Walka konkretna. Hamulec terkocze, ja mielę korbą jałowo, bo przez chwilę nie skracam dystansu. Dokręcam i powoli wjeżdża druga mega wzdręga. Złota i czerwona. Piękna. Jest większa od poprzedniczki i oceniam ją pod 38 cm. Doławiam jeszcze jedną, mniejszą i przenoszę się na kolejne miejsca. Czasu do zmierzchu nie ma dużo, ale o tej porze potrafią jeszcze duże nieźle namieszać. I tak się stało. Mam dwa brania i je psuję. Kolejne już trafione. Znowu hamulec "jęczy" i byłem przekonany po tych silnych odjazdach, że zaciągnął larwę duży leszcz. Jak dobrze, że się pomyliłem. Po chwili wynurza się kolejna, trzecia już tego dnia, wielka krasnopióra. Przy tych dwóch ostatnich miałem kibiców i ryby zrobiły na nich wrażenie. Nie dziwię się, bo to naprawdę wielkie okazy. Myślałem, że poprzedniego sezonu już nic nie przebije, ale dobrze czasami się mylić:) Flagman BlackFire 213cm/0,5-5g Ryobi Ecusima 1000 Seaguar PEx4/0,3 (0,090mm/2,9 kg)
    10 punktów
  30. Nie byłem na rybkach prawie dwa tygodnie. Właściwie to czekam już na maj i na otwarcie sezonu na drapieżniki. Jednak dziś wzięło mnie jeszcze, aby wybrać się wieczorkiem na klenia. Bardzo zachęcił mnie dzisiejszy deszcz. Pomyślałem, że może lekko wzbierająca po opadach woda ożywi ryby. Plan był prosty. Godzinka nad wodą, kilka pięciocentymetrowych wobków, i wędka, którą ostatnio cały czas używam wieczorami, biała Abu Garcia Venerate, 2,74m, 5-20 gr. Pomyślałem, że wybiorę się do Parku Wschodniego nad Oławkę. Było to niegdyś moje ulubione kleniowe łowisko, ale zrobiło się zbyt popularne wśród biegaczy i spacerowiczów z psami i właściwie nie można tam już znaleźć spokoju. Miałem nadzieję, że deszcz wypłoszył to towarzystwo i chociaż raz w tym roku tam połowię. Niestety, gdy tylko zajechałem na parking przy parku, od razu zawróciłem. Parking był pełny i zauważyłem ludzi z dwoma dużymi psami. Szkoda. Miałem jeszcze plan B. Odcinek Odry, na którym jeszcze w tym roku nie byłem. Po dotarciu nad wodę pomyślałem, że zmiana miejscówki wyjdzie mi na dobre. Woda żyła. Wszędzie co i rusz spławiały się ryby. Przyszło mi do głowy, że zapewne to leszcze i inne krąpie, ale przynajmniej coś się działo. Chcąc sprawdzić teorię o krąpiach, przejrzałem pudełko z przynętami. Oprócz wspomnianych pięciocentymetrowych wobków były tam jedynie dwa mniejsze. Jaxon Pixel i Dorado Alaska 2,5cm. Resztę zawiozłem ostatnio do Wlenia na pstrągi i tam zostawiłem. Złożyłem pixela i prawie od razu, niedaleko od brzegu, mam fajną rybę na haku, która po chwili ostrej walki się spina. Myślę sobie - jest nieźle. Nie bardzo podobała mi się praca pixela więc zmieniłem go na Dorado. Kiedyś bardzo lubiłem te wobki, ale został mi już ostatni i to w malowaniu firetiger, którego nie lubię przy takich małych przynętach. Kupiłem go jednak, bo był w promocji. Dotąd jednak nic na niego chyba nie złowiłem. Do tego był uzbrojony pod pstrąga, w pojedynczy bezzadziorowy haczyk. Parę rzutów i znowu bęc. Tym razem siedzi. Ładny krąp. A więc jednak w to będziemy grać. Skoro nie ma się co się lubi... Znowu kilka rzutów, jakieś potrącenia, skubnięcia... Pomyślałem, że pora wydłużyć rzuty. Woblerek poleciał ile się dało wyrzucić z tej wędki i się zaczęło. Ale nie krąpie, tylko klenie. Co kilka rzutów branie, przeważnie takie mocne skubnięcia lub wręcz walnięcia. Właściwie więcej niż połowę ataków na wobka było od razu po wpadnięciu przynęty do wody. I to takie z gejzerami. Starałem się zamknąć kabłąk i zacząć kręcić jak najszybciej po dotknięciu powierzchni. To niesamowite uczucie, jak od pierwszego obrotu korbką czuje się ciężar ryby na wędce. Niestety, sporą ilość brań spartoliłem. Dość szybko postanowiłem zwiększyć swoje szanse na udane zacięcie, zmieniając pojedynczy haczyk na kotwiczkę (też bezzadziorową) ściągniętą z innego wobka i chyba trochę pomogło. Mam wrażenie, że wędka była trochę za mocna pod takie łowienie i chyba nie pomagała rybom dobrze zassać przynętę. Do tego trudno było nią dorzucić w obszar z braniami. Po dwóch godzinach musiałem już się zbierać i kiedy zawadziłem żyłką o płynącego bobra, a ten narobił okropnego hałasu na wodzie, potraktowałem to jako sygnał do odwrotu. W trakcie łowienia próbowałem też większych woblerów, ale były ignorowane. Ogółem doliczyłem się 27 konkretnych brań i było sporo drobniejszych skubnięć, potrąceń i nietrafionych ataków. Oprócz krąpia, złowiłem siedem kleni. Jeden był poniżej trzydziestki, a pozostałe to: 37, 39, 40, 41, 41 i 45 centymetrów. Do tego cztery konkretne rybki spieły mi się podczas holu. Wszystko na tego samego Dorado, który tak długo kazał na siebie czekać Wszystko z jednego miejsca, w godzinach od 20:30 do 22:30. Połowiłem sobie, lecz mam wrażenie, że musiałem chyba trafić na jakieś tarłowe zgromadzenie kleni. Lub rzeczywiście to ten deszcz je tak ożywił.
    10 punktów
  31. Cześć. W środę byłem bardzo krótko. W niecałe dwie godziny miałem cztery brania i trzy ryby na brzegu. Dzień wcześniej złowiłem krąpia, leszcza, płoć i wzdręgę. A w środę trzy piękne wzdręgi. Nimfa Baffi Fly FishUP w kolorze jasnej oliwki zrobiła robotę. Chociaż na chwilę, ale musiałem zaglądnąć nad wodę, by je sprawdzić. I cóż, świetnie się sprawdziły na najlżejszej główce, w bardzo wolnym opadzie. Ta akurat jest dwukrotnie większa od nimfy Libry, ale widocznie rybom to nie przeszkadzało. Materiał jest na tyle miękki, że znikała w pyszczkach głęboko. Bez peana nie było szans je wydostać. Największą zmierzyłem (37 cm). Czwarta niestety wygrała, zrywając plecionkę. Gdy zrezygnowałem z Siglon Sunline, to zaczęły dziać się niedobre rzeczy. Mocno się zastanawiam, by do niej wrócić. I na deser skróciłem sobie spinning o szczytową przelotkę. 👊
    10 punktów
  32. Mimo podobnych warunków trzymałem się swojego planu:) 34 cm Lekko i tuż pod powierzchnią. Miały być wzdręgi i były. Momentami balon z plecionki robił się przeokropny i trzeba było ustawiać się do rzutów po skosie. Prowadzenie w jednostajnym tempie z krótkimi pauzami na niewielki opad. Tego dnia królowała imitacja larwy ważki w kolorze brązu. Rybki wpadły też na larwę Libra Multi i na malutkiego jiga z kawałka Tanty. Doliczyłem się siedem wzdręg i jednego krąpia. Trzy wzdręgi powyżej 30 cm. Przez ostatnie ochłodzenie trudniej było łowić na upatrzonego. Fala też nie pomagała. I ten wiatr;)
    10 punktów
  33. Chyba kątem oka obserwowałem ten kijek - raz nawet w akcji. Wyglądało to kozacko. Gdzie mi do Ciebie z moim Team Dragonikiem 3-14, a jednak w końcu i ja się przełamałem i tym "kijem od szczotki" (w porównaniu z cytowanym, bo w rzeczywistości to piękny parabolik) oszukałem pierwszą odrzańską rybkę na imitację... nawet nie wiem czego. Wygląda jak biały robak, ale jest ze 2 razy większy, więc może gąsieniczka? Wiatr mi też nie pomagał. Z tyłu głowy miałem jakieś koraliki muchowe, które przez Forumiaków są stosowane, a w dzisiejszych okolicznościach gramowa główka leciała chwilę do przodu i wracała prosto pod nogi. Założyłem 2g i dopiero mogłem tym jakoś sensownie rzucić, a nawet naśladować to o czym wcześniej pisałeś i chyba nawet "turlać" ją po dnie. Zauważyłem, a właściwie bardziej poczułem trzy brania - jedno wykorzystałem. Bawiłem się tak pewnie z godzinę i pękłem. Woblerki bardziej mnie kusiły. Okazało się, że te skuteczne jeszcze tydzień temu, dziś w ogóle nie miały wzięcia. Zacząłem kombinować z mniejszymi, płycej schodzącymi i trafiłem. Dzisiaj moim kluczem okazał się Siek Bzyk 3,5cm. Brań miałem może z pięć - zaciąłem dwa. Ostatnią rybą dnia i chyba pierwszą moją woblerkową był wyrośnięty krąp. Wcześniej trafił się jeszcze fajny jazik. Dlatego wytrzymałem tylko godzinę Woblerek to jednak inna bajka, która się nie nudzi (przynajmniej mi). Dlatego chętnie przypilnuję miejscówki, gdy Ty będziesz się uganiał za karpiami
    10 punktów
  34. Moim sprzętem nie więcej niż 5-7 m. Jeżeli jest potrzeba sięgnąć dalej, to zwiększam masę samej przynęty. I wtedy zakładam "tłuściejszą" tantę, a przeważnie wystarczy Larwa Libry Multi. Na tym samym haku i z tą samą główką leci prawie drugie tyle. Opad tej larwy jest chyba wolniejszy od tej mikro tanty. Larwa jest pływająca. Dopowiem, że łowię przeważnie w miejscach, gdzie głębokość jest w granicach 0,5-1 m. Ostatnie ładniejsze 35 i 37.
    10 punktów
  35. Ja też pokuszę się o krótkie podsumowanie 2024. Plan był taki, żeby złowić wymiarową brzanę, wymiarową certę oraz wymiarową świnkę. Plan udało się wykonać zaledwie w ~33%, czyli złowiłem wymiarową brzanę 😅. Z certą było by łatwiej gdybym pojechał pod Wrocław, gdzie występuje w większej ilości. Pozytywy 2024: - nowy rekord leszcza 68cm (i to na nocce 15 marca, było wtedy w nocy ok 13oC) - nowy, skromny rekord jazia 45cm (na spinning) - nowy, bardzo skromny rekord wzdręgi 31cm - >40 wypadów na ryby – tyle miałem wpisów w rejestrze PZW. Byłem więcej razy ale nie zawsze się wpisywałem. W 2025 będę wpisywał każde wędkowanie. Negatywy 2024 : - nie złowiłem wymiarowego sandacza - przez cały rok złowiłem ledwie jednego wymiarowego bolenia - bardzo słaby kleniowo rok, ostatnia ryba do jesiennego kompletu w GP ledwie wymęczona. Jakie plany na 2025? Te same. Złowić jeszcze większą brzanę, wymiarową certę oraz wymiarową świnkę. Będzie ciężej ponieważ komplikuje się moja sytuacja życiowa (ale pozytywnie), i przynajmniej w pierwszym półroczu będę miał mniej czasu na ryby. Mocnego przygięcia!
    10 punktów
  36. Chociaż wyprawy krótkie, to pisać można by bez końca. Tyle się dzieje. Nie koniecznie o samych wędkarskich emocjach bym pisał, ale o tym, że pogoda gorsza, niż dla miętusowych wielbicieli;), albo o tym, że nie ma do kogo pyska otworzyć nad wodą, bo twardziele chyba w kołach gospodyń czas spędzają:) Ostatnio narzekałem, że gdzieś się klenie zapodziały. Może zatraciłem kleniowy instynkt? Nie wiem, w jakim stopniu zdało się moje dokładniejsze przyłożenie do sprawy i w dwa dni mam razem siedem brań i trzy ryby na brzegu. W pamięci prowadzę taki swoisty ranking kleniowy i nie przypominam sobie, bym w grudniu złowił nocnego klenia powyżej pięćdziesiątki. Pierwszy, na otwarcie sezonu, trafił się 13 lutego. Ostatni w sezonie, będzie datowany 10 grudnia. Poprawić będzie trudno. A to z powodu, że zimno, ciemno i mokro. A i nie mam żadnego koła gospodyń w pobliżu, a to by mogło pomóc:))) Branie 19:30 na woblera HMS 7,5 cm/7 g/F. Szukałem saaandaaacza:), ale takiego kleniozaura (52 cm) mogę łowić co wyprawę;)
    10 punktów
  37. Trzy przedpołudnia poświęciłem wzdręgom. Pierwszy dzień rozpoznanie w boju. Przerwa od nich była dość długa. Minęło pięć miesięcy, jak się za nimi jeszcze uganiałem. I okazało się, że wzdręgi na przedwiosennych miejscach mają się całkiem dobrze. Nie wszędzie, ale wychodziłem kilka miejsc i część z nich teraz jest przez nie zamieszkana. Gdy słońce przyświeci, to łatwo je zlokalizować. Inna sprawa złowić. Trochę odchudziłem obciążenie. W tych dniach mocno wiało. Znaczy się pod taki sprzęt zbyt mocno. Przynajmniej 30% łowienia, to była walka z warunkami. Kolejne 30%, to dobieranie tempa i koloru przynęty. Wielkość też nie była bez znaczenia. Wszystkie brania miałem z opadu i powolnego prowadzenia w toni. Z dna, to tylko okonki dziabały. Pierwszy dzień ilościowo całkiem dobrze, około 30 szt. W drugi trochę więcej, ale też dłużej bawiłem nad wodą. Trzeci dzień około 10 szt. W sobotę jednak byłem najkrócej, między godz. 9:00-12:30. Z tej dziesiątki wpadła jedna ładna 31 cm. 👊
    10 punktów
  38. Uf, ale miła niespodzianka. Mieliście tak, że nie bardzo się chciało, trochę jakby na siłę pojechałem. Nad wodą też jakoś się męczyłem. Wszystko mi przeszkadzało. Nurt zbyt szybki, zimno i mało wiary. Czterdzieści minut pukania gumisiami jeszcze za dnia. Po zmroku wobler HMS i metr po metrze wachlarz aż do burty. Już siebie namawiałem, by kończyć. Lista podpisana, to można wrócić na kawę i zastanawiać się, czy jeszcze w tym sezonie coś solidnie puknie w blank. Puknęło:) I to wyraźnie. Od razu ulżyło, bo w piątek zdążył kurier dowieźć podbierak o większym koszu. Ostatnio z tej miejscówki nie dałem rady zapakować kabana (może to ten sam). Nowy jest na styk, bo jednak zwracam uwagę na wymiar transportowy po złożeniu. Trochę narzekałem, bo uchwyt obija się o kolana, ale po tej akcji dostał rozgrzeszenie i na przyszłość nie będę grymasił. W tabeli przesunąłem siebie wyżej. Sandacz miejski, bulwarowy, całe 82 cm. 1. Budek 86s + 80s + 84s = 250 2 pkt (s) 2. Konrado 70sz + 75s + 101sz = 246 2 pkt (sz) 3. Tymon 83s + 75sz + 71s = 229 1 pkt 4. jaceen 82s + 75s + 87sz = 244 1 pkt 5. Kierownik 82s + 79sz +79sz = 240 1 pkt 6. Fido 64s. + 63s + 68sz = 195 1 pkt 7. RafalWR 57sz + 62 sz + 58 sz = 177 1 pkt 8. andrutone 62sz + 54sz + 50sz = 166 1 pkt 9. SebaZG 74sz + 64sz = 138 10. moczykij 56sz + 68sz = 124 11. Larry_blanka 66sz + 0 + 0 = 66 12. Marienty 64sz 13. Zbynek1111 - Elast93 - Messi ... a nie, czekaj, Jamnick
    10 punktów
  39. Nie byłem na rybach od jedenastego. Dziś coś mi mówiło, że muszę wyskoczyć. W sumie nad wodą 2.5 godziny. A i tak zmarzłem okrutnie. Jakoś wiaterek centralnie mnie atakował w twarz. W sumie 4 brania. Jeden maluch, drugi całkiem całkiem. Tradycyjnie mój woblerek po przeróbkach. 75cm 1. jaceen 75sz + 75s + 87sz = 237 2. SebaZG 74sz + 64sz = 138 3. moczykij 56sz + 68sz = 124 4. Zbynek1111 5. Marienty 64sz 6. andrutone 62sz. + 54sz. + 50sz. = 166 7. Fido 64s. + 63s + 62s = 189 8. RafalWR 57sz + 62 sz + 58 sz = 177 9. Elast93 10. Messi ... a nie, czekaj, Jamnick 11. Kierownik 82s + 79sz +79sz = 240 12. Larry_blanka 66sz + 0 + 0 = 66 13. Budek 86s + 80s + 84s = 250 14. Tymon 83s + 75sz + 71s = 229 15. Konrado 70sz + 75s + 101sz = 246
    10 punktów
  40. Powtórka dnia wczorajszego. Cały dzień mocne słońce z lekkim wiaterkiem i cały dzień nie działo się nic. Pomny wczorajszej wzdręgi kilkukrotnie w ciągu dnia zaglądałem w miejsce, gdzie je namierzyłem. Niestety to słońce było za mocne chyba nawet dla nich. Po zachodzie słońca spływając w stronę samochodu zajrzałem tam jeszcze raz. Mały twisterek prowadzony spokojnie w toni i w końcu delikatny pstryk i łuuup. W ciągu może 10 rzutów sytuacja powtarza się trzy razy. Pojawiły się i to nie były wzdręgi. Miałem wrażenie, że ten powtarzający się scenariusz tzn. pstryk i łup to ... pewnie też potraficie to sobie wyobrazić . To chyba najlepsze moje okonie z tej wody. Z uwagi na fakt, że woda słynie z populacji szczupaków wszelkiej wielkości, łowiłem profilaktycznie z cieniutkim okoniowym wolframem. Przynętą był "brudny" twisterek, czyli taka mieszanina brązu, fioletu i zieleni (w zależności od światła). Ręce mi trochę drżały, oczywiście z zimna bo było pewnie koło zera, stąd nieidealnie ułożone ryby.
    10 punktów
  41. Dobra wróciłem z wakacji czas wziąć się do roboty😉 krótki wypad nad odrę zaowocował najpiękniejszym sandaczem jakiego kiedy kolwiek złowiłem a miarka pokazała 80cm Przynęta Shadteez 12cm baitfish Wędka W3 Zander 5-21g 210cm
    10 punktów
  42. Miałem pisać w temacie Odry ale jak zobaczyłem Twój wpis to będzie jednak Tutaj Dla mnie raczej ciężkie łowienie jest odmianą od UL i większość czasu spędziłem ostatnio na łowieniu wzdręg. Niby nic trudnego ale.... Duże wzdręgi, jak większość okazów sa trudne do namierzenia i złowienia a poza tym szybko sie płoszą. Okonie odprowadzające stado to nic w porównaniu do dużych krasnopiór. No i stoją w innych miejscach niż drobna wzdręga i z tego też powodu inaczej je poławiam. Na fotce najładniejsza z dzisiaj. Na drugiej fotce to na co się połakomiła, słynny już w naszych kręgach ogryzek ale ten z jakimiś nóżkami. Toczony przy samym dnie z ciągle napiętą linką. 1,8g na Odrze Pozdrówki.
    10 punktów
  43. Hej. Potrzebowałem czegoś dla odmiany i postanowiłem wybrać się na wzdręgi. Przygotowłem cienki przypon, mini agrafkę i haki ofsetowe z wkrętkami. Przynętami miały być różne silikonowe larwy i popularne Tanty w najmniejszych rozmiarach. Od nich zacząłem i w zasadzie na nich zakończyłem. Złowiłem 21 wzdręg i podobną ilość okoni. 👊
    10 punktów
  44. @Konrado wspaniała ryba, gratuluję! U mnie być może ostatni wypad na brzany. Kilka brań było- największa ryba to nowa życiówka, prawie 70 cm.
    10 punktów
  45. Siemka, sto lat mnie nie było 🤦 za co przepraszam 😁 łowić łowie jak zawsze choć ostatnie tygodnie tylko z brzegu, wczoraj pierwsze wypłynięcie i od razu rodzynek 🤷. Przy tej brudnej wodzie jeszcze tydzień temu sandacze pięknie waliły w przynęty o mocnej pracy, wszystkie ryby z płytkiej wody przy brzegu ale z różnych miejsc. Największy z łódki wczoraj 86 a z brzegu 76 i kilka 70 trafiały się też oczywiście ryby poniżej 70 wszystkie grube i w bardzo dobrej kondycji. Przynęta która otworzyła mi wodę i dalej łowi to BullTeez 12.5 na główce 17 bądź 21g wstawię kilka fotek tych największych. Ryb jest sporo tylko trzeba szukać 💪💪
    10 punktów
  46. Trzeba korzystać ze znośnej pogody. Grudzień nie wiadomo, jaki będzie a listopad może być w kratkę z deszczem. Październik, to jeden z ciekawszych miesięcy. O upałach już zapomnieliśmy i ryby mają trochę ulgi od wysokiej temperatury. Mało teraz się przemieszczam i trochę zazdroszczę kolegom, którzy osiągają piękne wyniki w różnych rewirach Odry. Ale nie będę narzekał. Mam satysfakcję, że mogłem się przydać pomagając podbierać np. solidne sandacze. Mnie też pomagają czasami. Choćby na ostatniej wyprawie. Dostaję mocny strzał w woblera HMS 8 cm/7 g i po chwili walki pojawia się przy podbieraku ładniusi boleń. W tym sezonie na tego samego woblera i w tym samym miejscu złowiłem podobnego bolenia. I też nocą. Po kilkunastu minutach podobna akcja, z tym że ryby nie doholowałem i nie wiem, co to było. Wcześniej łowiłem jigując gumami i cykadami. Miałem kilka trafień i przechytrzyłem tylko jednego sandacza pod wymiar. Ogólnie ciekawy tydzień. Sporo się działo. Może nie do końca u mnie, ale fajne ryby widziałem. Postanowiłem trochę zmienić swoje podejście do spinningu. Odsunąłem na bok woblery, na które zazwyczaj łowiłem i daję szansę innym. Do tej pory były to "leżaki". Sporo czasu daję cykadom i dużym wirującym ogonkom. Szlifuję technikę. I nawet są efekty. Znaczy się, brania się pojawiają, ryby też, ale jeszcze wszystko przede mną. Czekam na coś konkretnego. Przypomniałem sobie, że wcześniej konkretny sandacz zagryzł też tego woblera. Widocznie drapieżniki go lubią. Ostatnio rzadko po niego sięgałem. Miał swój czas, gdy jeździłem poniżej Wrocławia. Gdy spiętrzyli Odrę na tamtym odcinku, to od tamtej pory leżakował, by na nowo dać się odkryć. 👊
    10 punktów
  47. Dzisiaj kolejny dzień szukania okoni. Niestety większość w granicach +/- 20 cm. Trzy z nich zakwalifikowały się do ligi. Najlepiej reagowały dziś na fiolet. Jutro kolejne podejście.
    10 punktów
  48. Wiedzialem że dziś znajdę chwilę żeby wyskoczyć nad rzekę, dlatego już w czasie pracy szukałem natchnienia przeglądając tabelę GP. Za oknem pachniało spinningiem, ale z tabelki wynikało, że przydałby się jeszcze jeden leszczyk do zamknięcia tego gatunku. Tradycyjnie kompromis, do 18ej spróbuję coś złowić na feedera, a końcówkę dnia pospinninguję. Nie musiałem czekać do 18. Miałem tylko jedno branie około 17:30 i to był oczekiwany leszczyk. Szybko się spakowałem i przed osiemnastą już byłem na mojej miejscówce. Patrząc na wieczorną pogodę zaczynałem żałować, że nie łowilem odwrotnie. Po południu fajnie wiało, momentami kropiło, teraz zrobiła się flauta i wyszło słońce. Gdy jednak zaczęło dotykać drzew przestałem żałować. Branie było delikatne, wręcz subtelne. Pomyślałem, że może jazik, ale gdy spokojnie podciągnąłem rybkę bliżej brzegu, a ta nagle wystartowała na hamulcu zrobiło mi się gorąco. Hol był niesamowity, hamulec w nowym kolowrotku spisywał się jednak perfekcyjnie, a w połączeniu z półparabolicznym kijem tworzył duet na tyle idealny, że nie bałem się o nic. No może parę razy przez myśl mi przeszedł fluorocarbon, który z pewnością tarł o kamienie, ale ostatecznie on też wytrzymał. Tym sposobem po ośmiu latach poprawiłem swoją życiówkę o całe 2,5 cm i wyhodowałem śliczną brzanę.
    10 punktów
  49. W sobotę rano pojechałem na Widawę zobaczyć czy coś ruszyło z życiem na niej. Niestety brak aktywności ryb, spiningowałem tam 2 godziny później pojechałem na jeden z kanałów Odry za wzdregami, strasznie ciężko było łowić przez dość mocny wiatr jednak udało się sporo wzdręg złowić. Były to głównie ryby do 25 cm ale na delikatnym zestawie i taka ryba daje sporo zabawy. Trafił się jeden rodzynek równe 30 cm, ta już pięknie walczyła. Wszystkie brania na pomarańczową larwę od libra lures.
    9 punktów
  50. U mnie czasami mikro główka, to za dużo. Trzeba kombinować. Na wodzie o dużej głębokości ma to sens. A na takiej, jak ja łowię, silikonowa larwa na samym haku w zupełności wystarczy. To dopiero początek. Z dnia na dzień powinno być lepiej. Jednak nie podpalam się, bo czasami bywa tak, że rybki wypinają się na nas i nic z tym nie można zrobić. Łapię każdą okazję. Powtórzyłem i środa przyniosła jeszcze lepsze wyniki. Jedna z nich była bardzo duża. Niestety nie mogłem jej podprowadzić pod podbierak i po kolejnym odjeździe hak wyskoczył. Ale i tak było ciekawie. Kombinowałem z przynętami i Tanty chyba są na wzdręgi najlepszym dla mnie rozwiązaniem. 👊
    9 punktów
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.