Dziś prawdziwe otwarcie sezonu. Czwarty niedługi (przez prawie miesięczną chorobę w grudniu, nie pozwalam sobie na razie na więcej niż ok.2h) wypad w tym roku, trzeci na tą wodę. I do trzech razy sztuka. A w zasadzie dwie. Zaczynam od obłowienia rynny i po kilkunastu rzutach i kilku zmianach przynęty - jest! Miękkie przygięcie szczytówki, zacięcie i młynki. Pod nogami ryba robi jeszcze piękną świecę, ale na szczęście wędka trzyma bez zarzutu. 48cm szczęścia w podbieraku.
Schodzę w dół rzeki, jednak po około godzinie bez brania zmieniam odcinek i przechodzę na wolną prostkę. Obławiam solennie z prądem i pod prąd, znowu zmiana przynęty, drugi rzut i siedzi! Od razu wychodzi do powierzchni i młynkuje, widzę, że jest ładniejszy od poprzedniego. Prawie wpadam na główkę do wody chcąc zejść po skarpie do wody, jednak udaje mi się utrzymać równowagę i wpadam nogami w woderach do wody, płosząc wszystko w promieniu kilometra. Ale ryba dalej siedzi, energicznie podciągam ją do siebie i ląduje w podbieraku. Grube, piękne 51 cm.
Łowię jeszcze chwilę, ale stwierdzam, że wystarczy na dziś. Było pięknie.
// Obie ryby szybko i w dobrej kondycji wróciły do wody.