Lekki mrozik i bezchmurne słoneczne niebo wywabiło mnie nad wodę. Pomyślałem że przy takiej pogodzie fajnie będzie przynęcić jedną dziurę i pobawić się mormyszką. Łowiłem od 10-16.30 czyli prawie do zmroku. Na początek 3 odwierty i próba złowienia okonia, niestety na żuczka, blaszkę i gumeczkę nic nie puknęło, więc postanowiłem nie marnować czasu i skupić się na zanęconym miejscu. Zanęta dedykowana na płoć , dodatek czarnej ziemi i 3 eleganckie kuleczki wielkości orzecha lądują w otworze. Aby było bardziej wypaśnie to jeszcze 2 milimetrowy pelecik, oczywiście ochotka sypnięty luzem. Jedna wędeczka z żyłką 0.10 i ołowianą mormyszką z czerwonym maleńkim robaczkiem, druga z żyłką 0.08 i maleńka wolframowa mormyszka z jedną ochotką, co prawda sztuczną ale pachnie jak prawdziwa i wygląda nawet lepiej jak żywa
Łowiłem z dna, nad dnem, z połowy toni, prawą ręką , lewą , jednym paluszkiem, dwoma, delikatnie, agresywnie, w bezruchu, na przemiennie tymi wędkami, grałem na tych mormyszkach jak Santana na gitarze i ..............wzdręga, płotka, krąpik.........i to wszystko.
Z 20 metrów ode mnie łowił gość, przyszedł zaraz po mnie, wracaliśmy razem. Patrzę na swoje kiwoki ale łypię jednym okiem na niego bo co chwilę ciągnie rybkę. Panie .......na co pan łowi ?.........Na kukurydzę ..........ta na kukurydzę myślę, trza iść sprawdzić......powiem że soli chcę pożyczyć albo coś w tym stylu ............stoję koło niego i faktycznie kukurydzę zakłada na mormyszkę, zestaw do wody, opuszczenie na dno , nic nie bierze, lekkie podniesienie do góry i przygięcie kiwoka..........rybka już nad wodą ...........ponad 2 kilo miał drobnicy złowione..........kurcze jakie te ryby są pojeb..........:)