W niedzielę zrobiliśmy z synem powtórkę na komercji.
Nic specjalnego, mało ambitne łowienie na takim zbiorniku. Dlatego celem jest jak najwięcej i jak największe. Zbiornik o dość klasycznym kształcie - prostokąt z wyspą po środku. Większość wędkarzy siadło na dłuższych bokach, bo z nich było bliżej do zarzucenia pod wyspę. O poranku jedna strona była zacieniona i tam można było spodziewać się brania karpi i karasi co chwilę. My jednak wybraliśmy krótszy brzeg bardziej oddalony od wyspy. Łódką zanętową wywoziliśmy zestaw tak jak inni pod wyspę, ale mieliśmy przewagę że od strony mniej przepłoszonej i mniej zbombardowanej pelletami z metody innych wędkarzy. Z wywózką zasypaliśmy sobie miejsce niewielką ilością towaru, jednak w formie dużych kulek. Na zestawie przynęta także większa niż klasycznie w metodzie. Kolejne wędki poszły w niewielkie odległości od brzegu, co byłoby niemożliwe na stanowiskach okupowanych przez innych wędkarzy. W trzcinach trwało tarło karpia, podobno już czwarty tydzień. Na takim łowisku nie oznacza to że karp nie żeruje i w rzeczywistości co jakiś czas ryba odchodzi od trzcin i posila się na tym co znajdzie w pobliżu. Zrobiliśmy metodę ale z większymi kulkami i dumbelsami, żeby choć trochę selekcjonować mniejsze ryby. Sprawdzały się dwa smaki citruz i ananas.
Ciekawa sprawa z citruzem. Kulka ma początkowo 25mm ale po rozpuszczeniu otoczki pozostaje twarde 15mm. Wklejałem ją w kopczyk przemoczonych pelletów w konsystencji plasteliny. W wodzie pelety nie rozpadały się i powstawał szybko krater z luźną kulką w środku i esencją z otoczki na brzegach. Niezwykle się to karpiom podobało i miałem na to bardzo konkretne i bardzo często brania. Pomysł nie był planowany, a narodził się kiedy wielokrotnie domaczając wysychający w upale pellet powstała nam plastelina.
Ogólnie złowiliśmy 12 karpi w rozmiarach 65-72cm o wadze od 5 do 7kg. Także udało nam się uniknąć tych mniejszych, które co chwila meldowały się u wędkarzy stosujących metodę z przynętami 6-8mm, natomiast nie udało się przyciągnąć nic naprawdę większego.
Z pomocnikiem takim jak mój syn wszystko szło idealnie sprawnie. Złowiona ryba lądowała na zawsze zmoczonej macie, przy odczepianiu była polewana wodą, mierzenie, zdjęcia i powrót do wody nie zajmowały nam więcej niż minutę czasu.
Trochę poeksperymentowałem z długością włosów, rozmiarami i kształtami haczyków, jednak spadów było sporo bo około 20. Pewnie nasze braki techniczne odgrywały tu kluczową rolę, ale trzeba też przyznać że ryby tam są dość mocno kłute i jakiś swoje doświadczenie w uwalnianiu się zapewne nabyły.
Parę fotek (wszystkie niezwykle podobne):
I "przyłów":