Skocz do zawartości
Dragon

Ranking

Popularna zawartość

Treść z najwyższą reputacją w 18.12.2023 uwzględniając wszystkie działy

  1. Przez ostatnie 2 tygodnie udało się odwiedzić starorzecze jeszcze chyba w sumie 3 razy. Przerwa w lodzie robiła się coraz większą. W ostatni weekend nawet widziałem tam jakieś życie. Ale na wędce ani puknięcia. Przedwczoraj wieczorem podjechałem na lokalny zbiornik aby sprawdzić jak wygląda tam sprawa lodu. Miała się na tyle dobrze że uznałem że dziś rano tam zawitam. Dzisiaj to lodu już praktycznie prawie w cale nie było. 3h na lekko rzucałem małe kopytka i robalo podobne rzeczy. Udało się skusić jednego okonia 24cm i mieć jeszcze jedno puknięcie po czym gagatek pod nogami spojrzał mi w oczy 🤣 . Oba kontakty na 5cm kopytko na czeburaszcze 2g. Odra u nas zrobiła się mega wysoka. Aktualnie 3,5m (większość sezonu dużo poniżej 2m). Czasu nie ma, nie wiem czy przy takiej wodzie jest sens wieczorem jechać za Sandaczem (za dnia to raczej czasu na ryby nie będzie, a jak będzie to raczej będę szukać okonia lub jak sugeruje mi kumpel szczupaka. Ale gdyby jednak wieczorem na Odrę zawitał po zmroku, to lepiej gumami przy dnie szukać czy płytko woblerem przy główkach lub na opaskach? Moje doświadczenia w tej kwestii o tej porze roku jednak marne, a szkoda czasu tracić na bezmyślne machanie.
    2 punkty
  2. Ostatnio sandacza na końcu mojego zestawu widziałem chyba w czerwcu, ale rano Google w telefonie przypomniał mi, że dwanaście lat temu, czyli 17 grudnia 2011, było zupełnie inaczej. Mnie to zmotywowało na tyle, że zaraz pojadę nad rzekę - może i na kogoś z Was zadziała podobnie "Wczoraj zamiast standardowego podania godziny, o której będzie nad wodą, Tomek przysłał mi link do prognozy pogody, według której dziś miało potwornie wiać i padać. Temperatura miała oscylować w granicach +1C, jednak odczuwalną określono na -15C. Nie było to zbyt optymistyczne, więc jakoś tak ostrożnie obeszliśmy temat, nie umawiając się jednoznacznie. Oczywiście pojechałem. Gdy wysiadłem z samochodu od razu przypomniałem sobie tę prognozę. Wiało niesamowicie. Pokonując drogę od auta do rzeki (jakieś 700m) zdążyłem przemarznąć. Postanowiłem więc, że połowię chociaż chwilę, bo to być może ostatni raz. Wszedłem na główkę, na której Tomek ostatnio złowił sandacza. Nie zdążyłem nawet przywiązać nowego wolframu, gdy zadzwonił telefon. To Tomek - okazało się, że już jest nad rzeką. Stał kilkaset metrów dalej i jak na razie doczekał się jednego pstryknięcia. Kilka pierwszych rzutów na trzynastą i cisza, na dwunastą to samo. Znów telefon i znów Tomek. Słyszę, że ciężko dyszy i szybko mówi. Właśnie wyholował sandacza 70+. A więc coś się dzieje. Kontynuuję. Poprawiam na dwunastą, potem na jedenastą i tu mam pierwsze skubnięcie. Powtarzam rzut, daję gumie chwilkę poleżeć i ostrożnie przesuwam ją po dnie. Znów skubnięcie - nie reaguję. Za chwilę jeszcze jedno, a ja wciąż niewzruszony spokojnie wlekę gumę i w końcu wyraźny strzał. Zacinam i siedzi. Szybki hol i podbieram rybę ręką, która momentalnie kostnieje. To był chyba najszybszy sandacz w tym roku. Rybka wraca do wody, a ja dalej molestuję jedenastą. 5 minut później mam kolejne pstryknięcie, a za drugim razem wyraźny strzał. Ten sandaczyk prawdopodobnie nie miał nawet wymiaru, więc uwalniam go bez wyjmowania z wody. Jedenasta się wyczerpała, na pozostałych godzinach też nic się nie działo, więc poszedłem na następną główkę. Tu powtórka scenariusza z poprzedniej główki - zaczynam rzutami pod prąd i gęsto je powtarzając przesuwam się z prądem. Znów na jedenastej mam pstryknięcie. Powtarzam - cisza, jeszcze raz - cisza. Powtarzam raz jeszcze minimalnie bardziej w stronę dziesiątej. Guma opada, plecionka wiotczeje, daję jej sekundę i spokojnie obracam korbką. Pół obrotu - pstryk. Następny obrót - pstryk. Siadam gumą na dnie i znów spokojnie ruszam. W tym momencie następuje strzał. Zacinam i czuję rybę. Najpierw spokojnie idzie w moją stronę, jednak po dwóch, trzech metrach zmienia plany i obiera przeciwny kierunek. Wtedy dopiero zdałem sobie sprawę z kim mam do czynienia. Koguciarsko dokręcony hamulec zachowuje się jakby zupełnie o tym zapomniał. Wyje niemiłosiernie, kij się gnie, a ja już czuję pulsowanie w przedramieniu. Tomek stoi dwie główki dalej i chyba na mnie patrzy. Nie, zdawało mi się - dalej łowi . Ryba w tym czasie daje się na chwilę zatrzymać, a nawet zawrócić. A może mi się tylko wydawało, że ją zawróciłem, bo minęła mnie i popłynęła dalej, kolejny raz uruchamiając hamulec. Następny zwrot znowu w moją stronę (zwrotu w inną stronę z resztą być nie mogło). Tym razem jednak ryba prze pod przeciwny brzeg, oczywiście na rozgrzanym już nieźle hamulcu. Czuję, że ręka słabnie więc podpieram kij drugą powyżej kołowrotka i zaczynam chyba panować nad rybą. Kątem oka zerkam w stronę Tomka - stoi i patrzy w moją stronę... i chyba przesłał łowić Spokojnie odzyskuję metr po metrze. Gdy ryba jest już bliżej, robi jeszcze jeden zryw w stronę klatki. Idę więc za nią, bo zauważam tam dobre miejsce do podebrania. Rzut okiem w stronę Tomka i widzę, że w końcu wystartował i pędzi w moją stronę z pstrągowym co prawda, ale jednak podbierakiem W końcu widzę rybę pod powierzchnią - jest po prostu przepiękna. Luzuję hamulec i samym kijem próbuję naprowadzić ją w moją stronę. Gdy jest metr ode mnie, nie próbuję nawet podebrać jej jedną ręką. Rzucam kij i chwytam zdobycz obiema rękami. Gdy wyłażę z wody z rybą, na główkę wpada Tomek. Mina, którą zrobił, gdy spojrzał na rybę... po prostu bezcenne Gumka tkwi w kąciku pyska i wychodzi bez najmniejszego problemu. Tomek przykłada miarkę, a ja dzwonię do Mojej Muzy i drę się do telefonu, że mam Życiówkę! Pierwsze gratulacje od Asi, zaraz potem Tomek rzuca liczbę określającą długość i też mi gratuluje. Cieszę, a właściwie obaj cieszymy się jak dzieci. Szybka sesja i odnoszę rybę do wody - odpływa błyskawicznie bez żadnej pomocy. Wystarczyło jej tylko, że poczuła wodę. Dopiero teraz przypominam sobie o kiju. Leży do połowy w wodzie - niestety ta zanurzona połowa to dolnik, razem ze stradiciem. Ale w tej chwili w ogóle się tym nie martwię. Wyciągam papierosa, Tomek fajkę i opalamy połów, wciąż go przeżywając. Dalsze moje łowienie było już bardzo lajtowe, a poza tym nieco utrudnione, bo kołowrotek odczuł jednak tę nieplanowaną kąpiel i z godziny na godzinę pracował coraz ciężej. Miałem jeszcze dwa, czy trzy wyraźne pstryknięcia, ale żadnego nie zaciąłem. To był wspaniały dzień. Takie dni zdarzają się rzadko, a taka radość jeszcze rzadziej i właśnie dla takich chwil warto poznawać nowe miejsca okupując to kilogramami przynęt, warto palić paliwo, warto marznąć, zarywać noce... warto żyć! P.S. Sandacz miał 98 cm." Reklama
    1 punkt
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.