Skocz do zawartości
tokarex pontony

Ranking

  1. jacolan

    jacolan

    Użytkownik


    • Punkty

      3

    • Liczba zawartości

      1 172


  2. zajac222

    zajac222

    Użytkownik


    • Punkty

      1

    • Liczba zawartości

      886


  3. feederalny

    feederalny

    Użytkownik


    • Punkty

      1

    • Liczba zawartości

      194


  4. Ras al Ghul

    Ras al Ghul

    Użytkownik


    • Punkty

      1

    • Liczba zawartości

      414


Popularna zawartość

Treść z najwyższą reputacją w 06.06.2017 uwzględniając wszystkie działy

  1. No i w końcu ja mogłem dzisiaj ruszyć nad wodę. Po dziesięciodniowej przerwie miałem 2h na łowienie. Nie za dużo. Właściwie to chciałem trochę połazić i poszukać ryb i sprawdzić, gdzie teraz stoją. Byłem na swoich górnych rejonach rzeki. Pierwsza godzina zleciała bez kontaktu z rybą i bez nawet wypatrzenia czegoś konkretnego. Za to drzewa w wodzie przybywają. Oj będą tamy! I popsute miejsca. Które wcześniej miałem wypracowane i wiedziałem jak je podejść. Druga godzina była całkiem ciekawa. Między 11.00-12.00 klenie bardzo zrobiły się aktywne. Zaczęły się pokazywać. Jak się okazało delikatne podanie przynęty na wodę je nie wabiło. Trzeba było mocno walnąć o powierzchnię wody wobkiem. A wtedy wychodziły te największe. Zaliczyłem w ten sposób dwa spady. Na jaceena osy:) Jeden całkiem fajny. Potem trafiłem trzydziestkę. Bez foty bez miary do wody. Planowałem jeszcze dwie miejscówki zrobić i do pracy jechać. Coś mi ostatnio dobrze leży łowić jedną z moich zeszłorocznych gąsieniczek. Zielona w czerwone kropy jakieś 2.5cm. Włazi pod wodę max 20cm. No i jestem już przy tej pierwszej miejscówce. Oddałem daleki rzut pod drzewo. Wobek mocno wpadł do wody. Dość szybkim tempem zwijałem pod prąd, gdy zauważyłem przynętę wypływającą z zacienionej wody za nią wypatrzyłem również ładnego klenia. Klenia który przyśpieszył i BĘC!!!! Pięknie walczył szarpał jak wściekły. Tym razem byłem lepiej przygotowany:) Wylądował po chwili na brzegu. Całkiem gruby się okazał Z płytkiej wody ładna ryba 43cm. I popędziłem do pracy. Pozdrawiam Ligowiczów!
    3 punkty
  2. Budżet nieduży ale i tak coś co powinno spełnić Twoje wymagania znajdziesz. Ja moge polecić kołowrotek Robinson Dakota i do tego Kij Power Flex Tele Float. Razem 151zł https://sklep-wedkarski.waw.pl/kolowrotek-robinson-dakota-fd-306.html https://sklep-wedkarski.waw.pl/wedka-robinson-power-flex-tele-float-4-00m-5-20g.html
    1 punkt
  3. Na Ślęzie dużo drobiazgu. Trafiały się jeszcze mleczaki. Warunki arcytrudne. Piankowe żuki. Przerabiałem kilka pomysłów na zrobienie żuka. Na obecną chwilę najwięcej zadowolenia sprawia mi pokazany w dalszej części. Okazuje się, że im prościej, tym więcej radości. Od razu zacznę, jak obecnie je robię. Będą miały zadanie odrywać od dna te największe klenie ze Ślęzy. Hak z długim trzonkiem. Obecnie w użyciu bezzadziorowe nr8. Główne materiały, jakie potrzebuję, to: arkusze pianki, chenille, włóczka, żyłka barwiona. Oczywiście do zrobienia żuka przydadzą się nożyczki, imadło, szelak lub inne lepiszcze (lakier?) Z arkusza pianki wycinam „krawaciki” o długości do 4cm. Na trzonek haka nawijam włóczkę i odcinam kilka milimetrów za kolankiem. Przywiązuję pasek pianki. Następnie chenille, owijam nim trzonek i wracam nicią do 1/3 haka. Robię segment żuka. W tym miejscu dodaję dla kontrastu i większej wyporności dodatkowy kawałek pianki. Żyłka z ozdoby choinkowej robi za nóżki. Do następnych świąt zostanę bez chińskich kokard. Wiążę supełki i mocuję do korpusu. Podnoszę piankę i po kilku owinięciach robię kolejny segment. Podobnie zabieram się do główki. Nadmiar pianki odcinam i kończę.
    1 punkt
  4. Relacja, nieco spóźniona, z piątkowego wędkowania w pięknym zbiorniku Dobromierz. Wspaniała pogoda, upał. Ryby dopisały, ale bez szczególnych „fajerwerków”. Głownie płoć 25-30 cm i leszcz 35-40 cm. Metoda DS ale ustawiona „rzecznie” - trochę zarośnięty brzeg. Zbiornik generalnie skromny w miejscówki. Ale za to o jego bogatej faunie krążą – i słusznie – legendy . Na potwierdzenie przyłów kolegi. W czasie holu wędka zacnie wygięta i dało się słyszeć słowa przepełnione nadzieją i wędkarską ciekawością „…coś jest…i chodzi na boki…”. Puszka z kukurydzą tylko jako punkt odniesienia –misio „wziął” na pinkę.
    1 punkt
  5. Parę słów zaległej relacji ze Szwecji. Pełni optymizmu spotykamy się w Gdyni i ruszamy na prom. To pierwsza okazja żeby pogadać o planach na wyprawę. Jesteśmy optymistycznie nastawieni, bo już znamy łowisko z jesiennej wyprawy, więc mamy nadzieję na dobre wyniki. Na miejscu kiepskie wieści od rezydenta. Jeszcze tydzień wcześniej leżał śnieg a na drzewach nie ma żadnych oznak wiosny... Mimo tego zaraz po przyjeździe zabieramy się do roboty. Nastawiamy się na penetrowanie płytkich zatok. Każdy płynie w swoją stronę. Czasem spotykamy takie szwedzkie wynalazki na wodzie Niestety w pierwszych dniach łowimy tylko pojedyncze ryby- największą Dawid. Większość nie miała nawet kontaktu z rybami. Poziom trzymają tylko wieczorne spotkania. Tu Adrian i Łukasz z Mikado przynieśli wędkarskie upominki. Ja pływam z Jarkiem i dwa dni nie widzimy ryby. Dopiero wizyta koło Dragso przynosi nam kontakt wzrokowy z wielkim szczupakiem, który wyszedł nam spod łódki, ale nie zareagował na żadne przynęty. W płytkiej zatoce Jarek łowi pierwszą rybę na naszej łodzi. Po kolejnych dniach i rozmowach ze Szwedami jesteśmy już pewni- ryby nie skończyły jeszcze tarła. Czasem się pokazują, ale biorą bardzo rzadko. Ja przez pierwsze dni łowię tylko na duże gumy, ale notuję tylko wyjścia ryb. Sytuacja zmienia się dopiero kiedy zakładam jerka Corona Fishing- łowię na niego moje wszystkie spinningowe ryby (4) do końca wyprawy. Ciężko wydłubane średniaki- uderzały na wolno prowadzonego jerka z Corony. Kolejne dni upływają na przygnębiającym bezrybiu. Padają pojedyncze ryby w skali dnia. Wielu z nas jest bez ryby. W poszukiwaniu kontaktu z rybą- Łukasz z ojcem szukają jeziora przemieszczając się samochodem i mają tam sukcesy. Ja i kilka innych osób znajdujemy urokliwe jezioro w lesie- blisko naszej bazy. Próbujemy szczęścia na spławiki spodziewając się lina. Tymczasem ze sfalowanej wody wyciągam leszcza. Oprócz tego łowimy też kilka płotek i wieczorem mam zamiar spróbować przełamać niemoc z żywcówką. Mam obawy żeby płynąć na dużej fali- tym bardziej, że nie ma chętnych żeby mi towarzyszyć. Ruszam wieczorem jak wiatr lekko zelżał. Płynę w płytką zatokę gdzie mieliśmy jakiś wyniki. Pierwszy rzut- ledwo zestaw dotyka wody o głębokości 70 cm- spławik znika pod wodą. Czyli przeczucie mnie nie myliło- ryby, które słabo reagowały na sztuczne przynęty, zdecydowanie biją w żywą przynętę. Przestawiam dwa razy łódź i rzucam tuż pod trzcinę. W kolejnym miejscu znów od razu branie, ale ryba stoi. Nie widzę szczupaka, ale na tle ciemnego dna wyraźnie widzę, że z pyska wystaje mu ogon i głowa dużej płotki na moim zestawie. Stoi tak z 3 minuty bez ruchu. Tracę cierpliwość i zacinam, ale tuż przed podebraniem ryba otwiera pysk i się spina. Kończą się rybki i zapada wieczór, ale w godzinę miałem dwa kontakty ze szczupakiem. Więcej niż przez kilka dni spinningowania... W ostatni dzień pływamy z rana (Mrukus łowi swoją jedyną, za to ładną rybę) a wieczór spędzamy nad jeziorem. Spinningiści próbują bez efektu a spławikowcy łowią niezłe leszcze- nawet pięćdziesiątki Ja miałem na haku rybę, która po długim odjeździe spina się z niewielkiego haczyka. Może lin? Jezioro ma swój urok. Podsumowując, trafiliśmy fatalnie w czasie. Również wędkarze spotkani pod promem bardzo słabo połowili w innych miejscach. Wyjątek- to starszy pan, który ładnie połowił na małym prywatnym jeziorku. Przedłużona zima spowodowała, że ryby nie zakończyły tarła i nie były zainteresowane żerowaniem. Mimo, że na wyjeździe byli doświadczeni wędkarze- w tym przedstawiciele firm wędkarskich- nic więcej nie dało się zrobić... W sumie złowiliśmy może z 20 ryb. Były osoby, które nie miały kontaktu ze szczupakiem. Było kilka ryb około 70 cm a największą rybę złowił Władysław Rdzanek. Dziękuję wszystkim uczestnikom za miło spędzone wieczory, dzięki którym trochę poprawiały się humory. Mam nadzieję, że kolejny wyjazd zagraniczny przyniesie lepsze efekty.
    1 punkt
  6. Po dłuuugiej przerwie od wędkowania udało mi się rano wyskoczyć na 2 godzinki. Tym razem z muchówką, którą ciągle uczę się łowić (mam za sobą ledwo 3 wypady z nią). I oczywiście własnoręcznie ukręconymi "muchami" albo przynajmniej czymś, co je przypomina Nad wodą byłem niestety dopiero po 8. Piszę niestety, bo gdy rozkładałem sprzęt to bardzo dużo ryb oczkowało i ogólnie widać było ich aktywność. Już po około godzinie, gdy słońce zaczęło mocniej grzać, aktywność ryb jakby zupełnie ustała i tym sposobem cokolwiek złowiłem tylko do ok. 9:30, a potem przez godzinę nie miałem nawet puknięcia. Łowiłem na no-killu. A ogólnie piszę to dlatego, że prócz paru standardowych prądnikowych pstrążków trafił się też jeden rodzynek, który cieszy tym bardziej, że: a) z no-killa, więc w przyszłym roku daje nadzieje na niezłe rybki (jeżeli ich ktoś nielegalnie nie zeżre) b ) na muchę, w temacie której jestem ciągle zupełnie zielony c) na własnoręcznie ukręconego potworka d) ponieważ był "wychodzony" - pierwszy raz zauważyłem go jakieś 2 miesiące temu, ale dopiero dzisiaj udało mi się go skusić do brania. Szczerze mówiąc trochę się zawiodłem, bo wtedy w wodzie dawałem mu tę 40-stkę Miał jakieś 36 - 37cm (mocno wierzgał) i był całkiem grubiutki, a hol już nawet takiej bądź co bądź stosunkowo niedużej (jak na ogólne standardy) ryby daje na muchowym kiju bardzo fajne wrażenia, w moim odczuciu znacząco odmienne od spina.
    1 punkt
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.