Drapieżniki na MASMIX.
Od jakiegoś czasu w wolnych chwilach strugam powierzchniowe woblerki pod klenie i jazie. Jednak zauważyłem, że w „biżuterii” pod kontem drapieżników zaczęło robić się pustawo. Przyszedł, więc czas na zmianę.Trzeba działać zanim odpłyną ostatnie sprawdzone przynęty od rękodzielników i nie będzie, z czego czerpać wzorów. Wyciągnąłem z pudła woblery Spinnermana, J. Widła, Kreczmara, Gembale, Gloog i Jaxon. Obejrzałem je, sprawdziłem ich pracę i z dostępnych mi materiałów stworzyłem kilka woblerów na nocne wyprawy. Założenie było takie, że mają być pływające a praca powinna być w zakresie od zera do głębokości 1 metra. Pod konkretne łowiska. Prace trwały ponad tydzień. Dziennie poświęcałem kilkadziesiąt minut, ale każda warstwa lakieru potrzebowała spokojnego dobowego schnięcia. W końcu udało się je ustawić w prowizorycznym baseniku. Czekały kolejny tydzień na swoje pięć minut. Przez ten czas chodziłem koło nich, mlaskałem, podziwiałem i wychwalałem siebie, jaki to ze mnie spec od woblerów:) W duszy miałem świadomość, że mogę ponieść totalną porażkę. Może się okazać, że nie spojrzy na to nawet zabiedzony i mega głodny sandacz. I dlatego zwlekałem z ich wypróbowaniem w warunkach boju. Wtorek. Oglądam satelity z pogodą. Powinno do trzeciej wytrzymać. Dwa woblery przyozdobione złotkiem po Masmix-ie lądują w pudełku.
W drodze nad wodę układam plan. Zaczynam na końcu siatki i obławiam opaskę do wlewu. Najdłużej zabawię w przewężeniu koryta. Zacznę od woblera 10cm i łowię do pierwszego brania. Później zmiana na następnego i tak aż na którymś zakończą się brania. Dobre, co? Ciekawe ile woblerów uda się zmienić? Może wystarczyło wziąć jednego?:) Jestem nad wodą. Stan się obniżył po ostatniej wizycie. Zakładam woblera i przy lampce sprawdzam, jak pracuje.
Ten model nie zejdzie głębiej niż 15cm. Praktycznie smuży. To pobawimy się na wodzie po kolana. Przynajmniej przy zaczepie będę mógł go odzyskać. Po trzydziestu rzutach zaczynam tracić pewność siebie. Kolejne dwadzieścia i myśli kołatają, by zmienić jednak na fabrycznego i sprawdzonego. Przeorane jakieś 50m opaski i nagle po trzydziestu minutach następuje miękkie puknięcie. To nie było szarpnięcie linką przez nietoperza, które udawało się mi do tej pory ignorować. Błyskawicznie odpowiedziałem zacięciem. Poprawiłem jeszcze raz dla pewności. Jest opór i pulsujący ciężar daje znać, że wielkość ryby może wywołać „banana” na twarzy. Krótka walka i wiem, że mam na zestawie rybę, na którą się nastawiłem. O rany, ale się ucieszyłem! Mówię do niego, że – kolego masz szczęście, trafiłeś na mnie. Zrobię ci zdjęcie i wracasz do wody.
Kusiło żeby zostać przy tym woblerze. Może jeszcze będą go gryzły inne sandacze?
Oj! Kolego! A co z założonym planem?
Nie ma rady. Zakładam ósemkę.
Ten będzie schodził maksymalnie do metra. Przy wolnym prowadzeniu z uniesioną szczytówką dam radę zamieszać w górnych warstwach. Zmieniam miejsce, gdzie jest rynna. Przy jej obławianiu z wachlarza wobler daje znać pukaniem o kamienie, że jest na blacie. Podnoszę szczytówkę i zwalniam tempo. Przynęta idzie wyżej. I taka zabawa trwa kolejne 15-20min. Po jednym z takich manewrów przy jednoczesnym szukaniu Wielkiego Wozu na niebie następuje znowu znane szarpnięcie wędziskiem. Taki kop w łokieć. Niespotykanie skuteczny jestem tej nocy. Kwituję kopa swoim kopem i zaczyna się walka. Po pierwszej świecy wiem, że na końcu zestawu walczy szczupak. Kolejna świeca ( wszystkie przynęty w pudełku są z zagiętymi zadziorami)
i ciekawe, czy utrzymam jegomościa i zdążę zrobić fotkę? Trzecia świeca. Zaciekle walczy. Raczej stoi na przegranej pozycji, bo w tym sezonie na każde nocne wyjście zakładam przypon wolframowy. Sam nie wierzę. Tak szybko woblery się sprawdziły? Przyjemne uczucie, gdy wszystko jest po myśli. Szczupak też niczego sobie. Nie taka „szwedzka mamuśka”, ale polski nad wymiar.
Kolejny wobler, po którego sięgam, jest ze stajni Gloog. Duży i pękaty Kalipso lata między nietoperzami i bombarduje środek rzeki. Bomba, wachlarz i ściąganie. Bomba, wachlarz i sciąganie. Zaczynam przysypiać. I po którejś „bombie” następuje natychmiastowy atak w woblera. Niestety tym razem się nie udało. Zmieniam na Longusa firmy Jaxon. Krótki wachlarz. Tak mi te woblery najlepiej się sprawdzają. Wtedy mam najlepszą kontrolę nad ich pracą. Prawie, jak łowienie na krótką nimfę przez muszkarzy. Może długą? A licho wie, ważne, że sposób się sprawdza. Do trzeciej jeszcze czterdzieści minut. Nie ruszam się, więc z miejsca i dokładnie metr po metrze czeszę wodę.
PUK! JEST!
Szczytówka wariuje a ja zdziwiony, bo branie porządne a ryba chyba niezbyt duża.
Po sekundach okazuje się, że to kleń. I mam trzeci gatunek na trzeciego woblera tej nocy.
Zaczyna padać. Nie czekam do trzeciej. Zwijam sprzęt i wracam. Mordka się cieszy, bo wypad udany. Teraz trzeba wysmarować Masmix i kupić nowe pudełko. Będzie sreberko i powstanie nowy wobler do testów.
Pzdr.
PS