Skocz do zawartości
tokarex pontony

Ranking

  1. Booryss

    Booryss

    Użytkownik


    • Punkty

      6

    • Liczba zawartości

      1 403


  2. jaroslav

    jaroslav

    Użytkownik


    • Punkty

      4

    • Liczba zawartości

      177


  3. DawidSokołowski

    DawidSokołowski

    Redaktor


    • Punkty

      3

    • Liczba zawartości

      155


  4. ESSOX

    ESSOX

    Użytkownik


    • Punkty

      2

    • Liczba zawartości

      1 761


Popularna zawartość

Treść z najwyższą reputacją w 08.08.2018 uwzględniając wszystkie działy

  1. tomek1 nie ma starych wyjadaczy . Początki zawsze trudne wszystko przyjdzie w odpowiednim czasie większe ryby jak i swoboda rzutów. My z Odysem choć czasu mało na łowienie walczymy codziennie. Ale piękne widoki i doborowe towarzystwo rekompensują słabe wyniki. Magia zachód ów słońca Pozdrawiamy widokiem na Rysy z Czarnego Stawu
    6 punktów
  2. Obiecane, wczorajsze jaziki. Wszystko złapane na małego pajączka. Największy 44 A dziś okonie. Największy 30cm dorwany na białego mikro zonkera +-3cm
    4 punkty
  3. Nie samym spiningiem się żyje więc wczoraj stacjonarne łowienie. Rzeka Wisłok powyżej Rzeszowa, miejscówka na której byłem tylko raz około 8 lat temu Całkowicie inna woda niż pamiętam nastawiłem się na brzany a okazało się że woda w tym miejscu bardzo zwolniła i leniwie sobie przepływa. Bliżej szybszego nurtu i płytszej wody nie dało się dojść z uwagi na zakrzaczenie brzegu. No więc jak już się ulokowałem na miejscówce to metody i przynęty pozostały te zaplanowane , chociaż byłem pewien że zaplanowane ryby jednak nie wpadną Jedna wędka to lekki pickerek i żółty ser na haczyku a druga to feeder i pelet na włosie. Nie planowałem dużego nęcenia do wody poleciało na zasadzie "siała baba mak" trochę peletu który szedł na haczyk. Na przemiennie łowiłem na 12 mm ochotka i 8 mm też ochotka ale tego zakładałem po 2 szt. Mnóstwo brań, zabawa na całego, wędkami telepało praktycznie cały czas. Z uwagi na dosyć dużą przynętę (kostki sera tez na grubo 8-10 mm) i wielkości ryb 90% zacięć kończyło się na pusto. Złowiłem kilkanaście leszczy do 30 cm , większego nie miałem i kilkadziesiąt cert z największą na 32 cm , oraz jedynego , za to największego jazia na 34 cm . Mam też jedną uwagę , w regulaminie GP certa ma wymiar 33 cm , mając przed oczami tą na 32 cm którą złowiłem to jakoś wstyd zgłaszać takie ryby niby długa ale podobnie jak boleń tej wielkości .......chuda jak szprota i nie bardzo jest czym się chwalić
    2 punkty
  4. Za mną pierwsze próby z muchówką. W piątek wieczorem na komercji. Początek trochę nieporadny, ale po chwili już byłem w stanie rzucać w miarę sprawnie. Niestety w upalne popołudnie pstrągi nie wykazywały aktywności a klenie kompletnie ignorowały muchę mimo, że stały pod powierzchnią. Dopiero o zmroku miałem dwa puknięcia w muchę, ale kończę bez ryby. Wczoraj podgórska Wisła. Już udaje się powtarzalnie rzucać do 10-12 metrów (sprawdzone w ogródku ) Było trochę wyjść, ale ryby niewielkie. Kończę z kilkoma małymi klenikami. Na razie tylko sucha mucha, ale muszę pokombinować z mokrymi, np. żeby dobrać się do świnek, które wczoraj bardzo aktywnie żerowały w Wiśle. Najbliższe plany- jak się uda- to typowo muchowa górna Wisła. Teraz jeszcze bardziej podziwiam to co pokazujecie w tym dziale.
    2 punkty
  5. Wczoraj dwie godziny, dzisiaj ponad godzinę nad wodą. Radek dzisiaj miał okonia do tabeli, ale zapomnieliśmy miarę. Łowił na "kajtki" 2g i wirujący ogonek 4g. Dzisiaj krótko i tylko trzy okonie.Wczoraj było trochę więcej, ale mniejsze.
    1 punkt
  6. Po wędkarskim weekendzie nadszedł czas na wędkarski poniedziałek ze zwędkowani.pl Wróciłem wczoraj z Wersminii - zmęczony, ale zadowolony. Spędziłem dużo czasu z rodziną, trochę mniej z rybami. Dla ryby-symbolu tego łowiska - szczupaka - poświęcić mogłem jedynie trzy poranne godziny jednego dnia. Jak się okazało, trzy godziny, w trakcie których uczepiło się jedynie kilka okoni. Nic to! - jak mawiał Michaś Wołodyjowski. Inni też spłynęli wtedy o kiju. Połapali dopiero w południe, kiedy to ja pluskałem się z synem na plaży, a żona zażywała słonecznych kąpieli. Udało mi się za to wyrwać na noc. Zastawiliśmy z kolegą cztery gruntówki. Rybska brały na nocce... do nocy, to jest w godzinach od 18 do 21. Później ani "be", ani "me". Do zmierzchu połowiliśmy trochę leszczaków i płoci, zerwaliśmy dwie największe ryby - zwłaszcza kolega miał konkretny hol. Jak parowóz poszedł w głębinę - porwawszy najpierw zestaw - tak skończyły się brania. Większość ludzi też na nockach nie połapało. Efekty mieli tylko, tak jak my, w dzień. No oprócz jednego fajnego karpia, który gdzieś tam komuś się uczepił. Naprawdę ładna sztuka Wróciłem więc bez okazów na koncie, za to z planem na wrześniowy powrót na Wersminię. Tym razem bez rodziny. Poświęcę czas tylko na ryby i mam nadzieję, że wstrzelę się w okres ich żerowania. Potencjał woda na pewno ma. Tak wyglądał mój tegoroczny, rodzinny wypad nad wodę, a że do końca wakacji jeszcze trochę czasu, więc wrzucam coś w letnim klimacie: pomost, płocie i piw... zimne napoje gazowane 😉 PŁOĆ - KRÓLOWA LETNIEGO POMOSTU Lubię łowić na spławik z pomostu. Zwłaszcza latem. Jest to dla mnie czas relaksu i odskoczni od codziennych problemów. Nie muszę sobie nic udowadniać – szczególnie wędkarsko – i to jest w tym rodzaju wędkowania najfajniejsze. Po prostu jestem nad wodą. Łowię wtedy różne gatunki ryb, ale zdecydowanie najczęściej moją zdobyczą jest ona – płoć – królowa letniego pomostu. Siedzę na kładce. Ptaszki sobie ćwierkają, a słoneczko dopinguje mi z nieba. Ciszę zakłóca – pssst – dźwięk otwieranego pi… (znaczy zimnego napoju orzeźwiającego). Słyszę „plumknięcie” i kolista falka rozchodzi się po tafli wody. – Spławik wylądował w jeziorze. Cyk. – Jest branko. Kołowrotek radośnie terkocze, a rybka ląduje w siatce. Robię łyk napoju. Spławik wraca do wody. Do tak finezyjnego wędkowania, dokonującego się w iście relaksacyjnym stylu, potrzebny jest równie subtelne podejście. Główna zasada brzmi: łowimy na lekko. Elementy zestawu dobieramy tak aby dawały nam maksimum wygody nad wodą i jak najwięcej frajdy z łowienia. Zasada druga: jeżeli chcemy łowić duże płocie, musimy przygotować sobie łowisko. Bez tego złowimy tylko płotki. Zasada ostatnia: musimy wiedzieć gdzie szukać ryb. Gdzie szukać dużych płoci? Duże i głębokie jeziora to duże płocie. Ryby mają w nich idealne warunki do życia. Nie znajdziesz ich jednak w głębinach, ale w strefie przybrzeżnej zwanej litoralem, ponieważ tam warunki do osiągania dużych przyrostów są najlepsze. Nie mogą to być jednak miejsca zbyt płytkie. Dlatego okolice trzcinowisko to raczej kiepski pomysł. Głębokość łowiska powinna oscylować w granicach 3-7 m. Najlepsze będą płaskie blaty lub lekkie stoki sąsiadujące z miejscami porośniętymi roślinnością zanurzoną. Łowić należy na styku obu tych stref i o ile głębokość wody jest odpowiednia, próbować szukać ryb aż do wysokości pomostu. Często miejsca takie znajdują się w sporej odległości od brzegu, dlatego drewniana kładka jest tak dobrym wyborem przy połowie grubych płoci. Zdecydowanym moim faworytem, jeżeli chodzi o sposób połowu, jest metoda spławikowa. Spławik. Płoć potrafi od razu wciągnąć go pod wodę. Lubi też podenerwować wędkarzy skubiąc sobie przynętę. Abyś zauważył delikatnie brania, spławik powinien mieć wyporność maksymalnie kilku gram i kształt wrzecionowaty. Dobrze sprawdzają się wagglery. Warto jednak mieć przy sobie także coś większego na wypadek, gdyby jezioro pokryło się dużymi falami – wtedy brania na „pióro" bywają niewidoczne. Spławik mocujemy na stałe, za pomocą dwóch stoperów, umieszczonych na żyłce po obu jego stronach. Dzięki temu możemy (jeżeli np. zajdzie potrzeba zarzucić dalej) zwiększyć lotność zestawu (przesuwam dolny stoper maksymalnie do dołu). Jest on wtedy zamocowany przelotowo. Gdy łowię z gruntu, drugą śrucinę zaciskam na przyponie. Żyłka, hak, śruciny. Żyłka główna grubości 0,16 i przypon 0,14 o długość mniej więcej 40 cm, to rozwiązanie bezpieczne dla ryby (żyłki takiej raczej nawet największa płoć nie urwie, więc nie zostawimy w jej pysku haczyka) i komfortowe dla wędkarza (wytrzymałość jest wystarczająca). Obciążenie mocujemy w dwóch punktach. Pierwszą śrucinę stanowiącą 70% obciążenia montujemy tuż pod spławikiem, drugą w okolicach krętlika (dzięki temu zestaw jest mniej narażony na splątanie gdyż pierwszy do wody wpada spławik, a dopiero potem cała reszta). Wielkość haczyków uzależniamy od przynęty, na którą łowimy. Jeżeli na kukurydzę, to stosujemy haki z szerokim kolankiem, rozmiar dobieramy do wielkości ziarna. Osobiście używam zazwyczaj 10 lub 12. Gdy łowimy na białe lub czerwone robaki, zejść możemy nawet do 16. Wędka. Wielu wędkarzy z powodzeniem używa bata, ale ten nie sprawdzi się w przypadku, gdy łowić będziemy w sporej odległości od pomostu (strefa litoralu sięga bowiem nieraz dość daleko w głąb jeziora). Dlatego proponuję postawić na tradycyjne wędzisko. Jego długość uzależniamy od odległości na jakiej będziemy wędkować, a także od masy zestawu jaki zastosujemy. Uniwersalnym wyborem będzie wędka o długości 4-5 m i ciężarze wyrzutowy 20-30 g. Co do akcji to wybierz taką, która da Ci frajdę z łowienia nawet małych płotek. Szczytowa, paraboliczna? - to już kwestia Twoich upodobań. Odradzam jedynie inwestować w kije toporne, „pałowate”, gdyż wtedy zniknie cała frajda z łowienia. Kołowrotek. Nic tak nie irytuje nad wodą jak plącząca się żyłka. No może oprócz hałaśliwych wczasowiczów. Zakładam jednak, że na swoją przygodę ze spławikiem i pomostem wybierzesz (tak jak robię to ja) miejsce od nich stroniące. Ciche łowisko to dobrze wybrane łowisko. Zaś kołowrotek jest dobry, gdy nie plącze żyłki. Ważne jest, dla naszej wygody, aby młynek dobrze ją nawijał. Cienkie linki potrafią zaplatać się na wszelkie możliwe, a nieraz niemożliwe sposoby. Nie bez znaczenia jest też fakt, że łowimy na dużych jeziorach. Hulające po nich wiatry tylko potęgują problem supłów na żyłce. Łowimy bardzo lekko i raczej nie zdarzy się nam zarzucać zestawem dalej niż 20 m, dlatego kołowrotek ze szpulą wielkości 3000 będzie w sam raz. Rodzaj hamulca nie gra wielkiej roli, gdyż – nie oszukujmy się – płoć to nie lin czy leszcz, które potrafią zrobić dalekie odjazdy. Mimo to musi być odpowiednio ustawiony, tak na wszelki wypadek. Wędka Mikado Hirameki Match i kołowrotek Mikado Golden Bay. Dodatkowy sprzęt. Krzesełko dla wygody, podpórki na wędki, podbierak (czasem pomosty są na tyle wysokie, że nie damy rady podebrać ryby ręką, a uniesienie większej płoci na wędce grozi jej złamaniem). Płoć? Nęcić? Przecież tego całe jezioro pełne! - słyszę to często. A ja Wam mówię: róbcie to! Nęcenie płoci to nie przymus – to przyjemność. Płoci bowiem nie płoszą wrzucane do wody zestawy czy kule zanętowe – nęćmy je więc, na kilka dni przed planowaną "główną" zasiadką, łącząc to z wędkowaniem. Po 3-4 takich sesjach będziemy mieli grube sztuki w łowisku. Jeżeli jednak nie posiadamy tego luksusu i nie możemy poświęcić aż tyle czasu, uczyńmy to w sposób tradycyjny. Wsiądźmy w samochód, uklepmy kilka kulek, wrzućmy je do wody i wróćmy do domu. Płocie nęcą nieliczni i dlatego ryby 30 + dość rzadko są w siatkach widywane. Płoć jest jedynym gatunkiem, który wabię sklepową zanętą. Dodatkiem jest kukurydza. Czasem ją gotuję, czasem używam tej z puszki. Czemu? Bo i tak nigdy nie udaje mi się wyselekcjonować dużych sztuk. Zawsze biorą i małe i duże. Konia z rzędem temu, kto to uczyni. Co do zapachów, to mi sprawdza się piernik. Dobra też jest truskawka czy uniwersalna zanęta firmy Traper. Czas by płoć - królowa letniego pomostu - zawitała na haczyku. Na dwie czy jedną wędkę? Oto jest pytanie. I o ile łatwa jest na nie odpowiedź gdy zaczynamy zasiadkę – rozkładamy dwie wędki – o tyle w trakcie wędkowania liczba używanych wędzisk może ulec zmianie. Gdy ryby nie biorą, albo biorą na tyle spokojnie, że nadążam z ich wyciąganiem, stosuję dwa zestawy. Gdy jednak zaczyna się szał żerowania i „brakuje mi rąk”, jedną składam. Często na jeden zestaw łowiłem więcej ryb niż kolega, który używał dwóch. Dwie wędki to jednak większa szansa na branie – zawsze. Jedna to większa skuteczność zacięć – podczas intensywnego żerowania. Szybkie ręce wskazane. Przynęta. Łowienie zaczynamy od wyboru przynęty. Płocie żywią się zarówno pokarmem zwierzęcym jak i roślinnym. Dla mnie jednak przynętą numer jeden na lato jest kukurydza z puszki. Złapałem na nią zdecydowanie najwięcej dużych ryb. Miejsce drugie zajmują, wijąc się i skręcając ze złości, czerwone robaki. Miejsca trzeciego brak. Kukurydzę czasem podrasowuję obtaczając ją w zanęcie. Zawsze jednak warto na początku wędkowania spróbować kilku przynęt. Robaka założyć na jeden zestaw, a kukurydzę na drugi. Czy nęcić w trakcie łowienia? Nęcić – nie. Donęcać – tak. Nigdy nie nęcę na początku zasiadki. Płoć, jeżeli weszła wcześniej w łowisko, będzie się go przez kilka dni trzymała. Donęcam dopiero, gdy pół godziny wędkowania nie przynosi efektów. Wrzucam wówczas dwie skromne kule zanętowe z dodatkiem kukurydzy do wody. Brak efektów? Dorzucam po tym samym czasie dwie kolejne. I tak dalej. Gdy ryby żerują donęcam w jeszcze mniejszym stopniu. Jaki grunt i odległość od brzegu - tfu! - pomostu. Z moich obserwacji wynika, że duże płocie bytują w miejscach głębokich na przynajmniej 3m. Dodatkowo lubią one mieć nad sobą trochę wody – dwa metry to minimum. Najefektywniej jest więc wędkować na gruncie ustawionym nie mniej niż dwa metry, a dochodzącym aż do głębokości dna. Analogicznie: gdy łowisko ma 7 m, łowimy na gruncie od 2m do 7m – z położeniem przynęty na dnie włącznie. Zatem do obłowienia mamy nieraz pokaźnej wielkości obszar. Głębokość 3 m to niekiedy okolice pomostu, a 7 m to niejednokrotnie 20 metrów od brzegu. Dwie wędki przyspieszą etap poszukiwania odpowiedniego miejsca i głębokości, ale i tak musimy posłużyć się metodą prób i błędów. Na szczęście, dla nas - miłośników pomostowych zasiadek - płocie nie są przywiązane ani do dna, ani do toni. Potrafią jednocześnie zagryzać położonego na gruncie robaka jak i kolebiącą się w wodzie kukurydzę. Metr w jedną czy drugą stronę nie robi wielkiej różnicy. Warto jednak sprawdzić "co w jakiej warstwie wody piszczy". Kiedy najlepiej bierze płoć? Ano bierze często - bywa, że przez cały dzień, ale z przerwami. Gdy odpowiednio zanęcimy miejscówkę, ryba w niej będzie i od czasu do czasu coś sobie podje. Dlatego, jeżeli chodzi o ten konkretnie gatunek, tak wielkiego wpływu na intensywność jego żerowania nie ma pogoda. Mam jednak kilka wniosków wynikających z doświadczenia w połowie płoci. Zarywajmy ciepłe noce by być na łowisku z samego rana. W te chłodniejsze pośpijmy dłużej, żeby mieć siłę na wędkowanie trwające od godzin południowych aż do wieczornych. Mamy pewną informację, że zdrowo powieje? Przygotujmy się na całodzienną zasiadkę - pofalowana powierzchnia jeziora to prognostyk dobrych brań. A gwałtowne zmiany pogodowe? - jak w przypadku większości gatunków ryb, nie rokują zbyt dobrze. Ja jednak jeżdżę na płocie niezależnie od tego. Są wszędobylskie, liczne i, trywializując, pazerne na żarcie. Wiem, że te cholery mogą wziąć przy najmniej sprzyjających warunkach. A gdy już płoć weźmie... Nie, o tym nie będę pisał, bo to przecież proste: kołowrotek radośnie terkocze, a kolejna rybka ląduje w siatce. Teraz wszystko w Twoich rękach! A więc miłej zabawy! Baw się, bo łowienie płoci to prawdziwa frajda. Niech ptaszki ćwierkają wesoło, a słonko przyświeca Ci z nieba. Otwórz sobie pi... tfu!... napój gazowany i niech moc... tfu! tfu! ... niech rybki będą z Tobą!
    1 punkt
  7. Witam pourlopowo. Na przełomie lipca i sierpnia kilka dni spędziłem na Mazurach. Ponieważ z drapieżnikiem w tym sezonie było krucho przestawiłem się na białoryb, głównym celem był lin. Po dwóch dniach nęcenia w łowisko weszły liny, przeważnie w przedziale 35-45cm. choć trafiłem też jednego 50cm. i dwa po i 51cm. Trafiły się też fajne wzdręgi. Ogólnie wyjazd udany, tak pod względem wędkarskim jak również rodzinnym bo pogoda dopisała. Niestety zdjęcia są tylko rybek bo na łódce byłem sam a wszystkie wróciły po pamiątkowej fotce do wody.
    1 punkt
  8. Witam w ten lipcowy, ciepły dzień. Dzisiejszy wpis zamieszczam o nieco wcześniejszej porze niż zazwyczaj - takie uroki urlopingu (przypadkiem napisałem najpierw UROLOpingu - to byłby wypoczynek😀). Końcówka lipca jest piękna, ale właśnie - ten sprzyjający wędkarskiej przygodzie miesiąc dobiega końca. Przed nami jednak sierpień, który również daje nam całą gamę wędkarskich możliwości. W tym roku ósmy z kolei w kalendarzu miesiąc będzie dla mnie całkiem inny niż te w minionych latach. Stawiam na ryby, na które się w mojej wędkarskiej karierze raczej do tej pory nie nastawiałem. Liny i szczupaki bójcie się!😁 W związku z tym, żegnam się również do stycznia z pstrągami i moją kochaną Pasłęką. Spędziłem nad nią wiele pięknych chwil i nieźle połowiłem. Na 17 wyjazdów 4 razy wróciłem o kiju (w lutym i marcu). Łącznie złowiłem 22 pstrągi, 4 szczupaki, 5 kleni i jednego okonia. Był to mój trzeci sezon nad "moją" rzeką i jak wynika ze statystyk - najlepszy. Jestem więc zadowolony.😎 Wędkowałem na odcinku klubowym "Passarii" jak i ogólnodostępnym. Większością ryb, które złowiłem, obdarowało mnie łowisko klubowe. Czy to przypadek? Myślę, że nie, bo choć duże i fajne ryby łowione są zarówno tu i tu, to jednak wiem, że więcej większych ryb pada jednak tam, gdzie porządku pilnuje TMP Passaria. I o nich właśnie, łowiskach klubów wędkarskich, jest zamieszczony dziś przeze mnie wpis. Czy są potrzebne i dlaczego często budzą niechęć innych wędkarzy? Zapraszam do czytania i dyskusji😉 Łowiska klubowe są zjawiskiem coraz częściej występującym w Polsce. Dobrze gospodarowane, opatrzone bardziej rygorystycznymi niż inne akweny przepisami, stają się enklawami dla ryb i wędkarzy. Dlaczego więc, pomimo że posiadają niekwestionowane walory, dzięki którym zbliżają nas do wędkarskich standardów Europy, wciąż budzą liczne kontrowersje? Żyjemy w Polsce: Krainie Wielkich Jezior Mazurskich, spowitego tajemniczą mgłą nadgranicznego Bugu, bystro płynących rzek górskich i rozsianych setkami - po lasach - oczek wodnych. Większość ze znajdujących się u nas wód udostępniona jest do wędkowania, a tylko nieliczny z nich odsetek stanowią łowiska, nad którymi pieczę sprawują stowarzyszenia i kluby wędkarskie. Chcemy łowić duże ryby lecz przy całym swym bogactwie naturalnym Polska posiada jednocześnie niewspółmiernie mały potencjał wędkarski, więc nie jest to takie proste. Mamy wiele łowiska słabych, sporo średnich, mało dobrych i bardzo dobrych. Taki stan rzeczywistości sprawia, że największa presja wędkarska – wywierana na akweny proporcjonalnie do ich stanu zarybienia – spada przede wszystkim na łowiska najlepsze. Nic więc dziwnego, że rodzą się antagonizmy związane z istnieniem odcinków klubowych. Pierwszym problemem jest fakt, że uważane za wody z ogromnym potencjałem, ograniczają się jedynie (jak już wspominałem) do niewielkiego odsetka wszystkich łowisk – jest popyt, nie ma podaży. Stają się więc obiektem pożądania większości wędkarzy, aż do momentu gdy dowiadują się, że aby korzystać z ich zasobów nie wystarczy tylko opłacić składki (wówczas pożądanie zamienia się w niesmak, niechęć, a znam również przypadki, że wręcz nienawiść do stowarzyszeń, klubów i ich członków) – oto i drugi problem. Słucham?! Proszę pana, zawłaszczyliście sobie rzekę! Wędkarz chce łowić i ma do tego prawo określone regulaminem amatorskiego połowu ryb i kilkoma innymi aktami prawnymi. Dlatego też czuje się oszukany. Choć bowiem łowisko, na którym chciał wędkować znajduje się pod jurysdykcją PZW, którego składki notabene opłacił, nie może tego zrobić z winy kilku zapaleńców, którzy postanowili sobie, że akurat w tym miejscu (najbardziej rybnym z całej rzeki) utworzą odcinek specjalny. Tak mniej więcej wyglądały odpowiedzi 70% ludzi, z którymi rozmawiałem na temat Towarzystwa Miłośników Pasłęki „Passaria” i odcinka rzeki, na którego wykorzystanie w celach wędkarskich ma ono wyłączne pozwolenie. Taki bywał początek długiej spirali niezrozumienia i podejrzewam, że tak bywa również w przypadku innych stowarzyszeń. Zapłaciłem 200 zł za PZW! Mi się należy! Człowiek ma prawo czuć się oszukany, nie odbieram mu tego przywileju. Sam chciałbym również wędkować gdzie chcę i kiedy chcę, tak jak to ma być może miejsce w innych krajach. Niestety możliwość tą odbierają NAM regulaminy wewnętrzne odcinków klubowych – choć wcale nie bezwarunkowo. Po przeczytaniu go potencjalny zainteresowany zaczyna kalkulować czy wędkowanie mu się opłaci. Wpisowe, składka roczna, opłaty za każdy pojedynczy dzień wędkowania, odrabianie „dniówek” na rzecz rzeki – jest tego trochę, ale dla wahającego się jeszcze wędkarza jest to zazwyczaj zbyt dużo poświęconej gotówki i czasu. Nie mówię tego z ironią, gdyż sam się wahałem. Praca za niezbyt duże pieniądze, nieźle oprocentowany kredyt w banku, dziecko w planach. W głowie człowieka zaczyna rodzić się wówczas opinia o elitarności stowarzyszenia, do którego chce wstąpić – w najgorszym znaczeniu słowa „elitarność” Panie! Taaakie ryby biorą! Ponoć! Członkowie stowarzyszeń raczej niechętnie chwalą się swoimi wynikami. Do tego mają grubą kasę, której nie ma potencjalny niegdyś członek stowarzyszenia, a teraz już coraz bardziej jego przeciwnik. Z tych błędnych przemyśleń rodzą się w jego głowie jeszcze gorsze, bo bardzo złe myśli. Klub zaczyna obrastać w mity, ryby których nikt nie widział urastają do nieosiągalnych na innych łowiskach rozmiarów, sami ludzie stają się jakoś nienaturalnie nieprzyjaźni i wrogo nastawieni do nowych (pomimo, że potencjalny klubowicz nawet ich nie zna) – ja widziałem ich jako nowobogackich z przedmieścia którzy zapragnęli, a w końcu zawładnęli niezłym kawałkiem rzeki. W końcu hermetyczność klubu staje się murem nie do przebicia, a więc wstąpienie w jego szeregi przejawia się w głowie antagonisty jako całkowicie nieosiągalny cel. Oprócz prawa do wędkowania, o którym mówiłem kilka wersów wcześniej, każdy wędkarz ma też prawo do wyrażania swoich poglądów – nadane mu przez Boga w dniu urodzenia – oraz sięgania po informację do różnych źródeł – polecana przeze mnie forma w dobie ogólnej dezinformacji. Osobiście skorzystałem z tego prawa i nim bezpowrotnie zbłądziłem (jak przedstawiony wędkarz – postać fikcyjna, której tok myślowy zainspirowały prawdziwe rozmowy) postanowiłem poznać zasady działania TMP „Passaria” od wewnątrz. Odrzucając internetowe „newsy” i opinie ludzi, którzy szli drogą opisaną przeze mnie wyżej. Dzięki temu dziś, zamiast popadać w niemoc i frustrację, cieszę się radosnym wędkowaniem. Poznałem ludzi serdecznych i otwartych, gotowych przyjąć w swoje szeregi każdego pasjonata, podzielić się z nim wiedzą i doświadczeniem. Wizjonerów, którzy wcale nie władają rzeką, za to znaleźli sposób aby pasję swoją, moją i Waszą, móc uskuteczniać w miejscach pięknych. Wydaje mi się jednak, że ideę i sens istnienia odcinków z ograniczoną możliwością wędkowania, można zrozumieć szybciej i samodzielnie. Wędkarze – potencjalni członkowie jakiegokolwiek stowarzyszenia, które posiada prawo do wędkowania na jakimkolwiek akwenie – przed próbą wstąpienia do niego winni zadać sobie pytanie, które brzmi nie: „dlaczego chciałbym wędkować na odcinku klubowym?” lecz „dlaczego nie chcę wędkować na odcinku ogólnodostępnym?” Piękny kropek z "klubowej" Pasłęki. Ryby nie znają granic wytyczonych przez ludzi (oprócz infrastruktury budowanej przez nas na wodzie). Krańce odcinków klubowych są czysto teoretyczne. Nie odgradza ich krata i nie pilnuje wynajęta ochrona. Zaznaczono je jedynie na mapie. To wszystko. Mimo to są rzeki, na których po przekroczeniu tych granic ryby „zapadają się pod ziemię” pomimo, że jeszcze kilka metrów w górę czy dół były niemal pod każdym kamieniem. Daje to nam pewien podgląd na sytuację, którą mamy w Polsce. Nie chcę tu jednak rozprawiać o wędkarskiej moralności będącej spuścizną słusznie minionej epoki. Powiem tylko tyle, że mamy z nią problem. Nie mam też zamiaru rozkładać na czynniki struktur „Passarii” czy innych działających w Polsce klubów, ani szczegółowo przedstawić sposobów ich WALKI O TO, ABY RYBY PRZETRWAŁY DLA NAS I KOLEJNYCH POKOLEŃ: od zarybień, przez patrole ekologiczne, po akcje ochrony tarlisk. Poproszę za to NAS – WĘDKARZY, abyśmy zanim pomówimy kogokolwiek o „kradzież rzeki”, zastanowili się dlaczego odcinki klubowe powstały i co by było gdyby otworzyły się od jutra dla wszystkich. Dopuścili myśl, że być może pewna grupa zapaleńców wcale nie odbiera nam możliwości wędkowania na pięknym odcinku rzeki, ale ją daje: jak w przypadku „Passarii”, której odcinek dziś klubowy był wcześniej całkowicie z wędkowania wyłączony.
    1 punkt
  9. "Koniec mistrzostw. Do widzenia!" jak mawiał Pan Jacek Gmoch. Urlop czas zacząć, tak mówię dziś ja😁 Nie będę zawracał głowy zbędną pisaniną - ani sobie, ani Wam. Wrzucam trzecią część artykułu o połowach kleni i lecę nad rzekę😎 - polować na... klenie 😉 Jak łowić klenie na spinning? Poradnik cz. 3 Jak łowić? Regularnie i świadomie, a więc nad wodą musisz być, a nie bywać. Wędkować, a nie wrzucać do wody przynęty. Dużego klenia możesz złowić raz na jakiś czas, raz w życiu albo wcale – wędkując rzadko i stawiając sobie ciągle to samo pytanie: czy złapie kiedyś kolejnego? Idąc drogą wskazaną w moim poradniku (wybierając odpowiednią porę roku, łowisko, miejscówkę, sprzyjające warunki pogodowe i sprzęt) kwestia kolejnego wyholowanego przez Ciebie klenia brzmi nie „czy?”, ale „kiedy?” to się stanie. Dlatego zachęcam Cię do jak najczęstszej obecności nad rzeką i przeczytania tego tekstu. Uchylam w nim ostatniego rąbka tajemnicy i odpowiadam na pytanie: jak łowić klenie? Przed sobą masz rzekę, w niej leży powalone drzewo, a między plątaniną jego gałęzi żyją klenie ( w tym ten Twój!). Miejsce obserwowałeś już wcześniej, a dziś nadszedł TEN dzień. Majowy, a może czerwcowy i mający się ku końcowi, a więc dobry by złowić pierwsze ryby. Moja prośba zanim rzucisz: nie śpiesz się! Większość kleni, które udało mi się przechytrzyć podchodziłem „od głowy” czyli idąc w dół rzeki ( a więc nie tak jak mówi podręcznikowa wiedza). Robiłem tak nie dlatego, że lubię płynąć „pod prąd” – tak jak ryby, które stały (i zawsze stoją) pod prąd, a więc głową zwrócone były w moją stronę gdy je podchodziłem. Na tyle mogłem sobie po prostu zazwyczaj pozwolić, ponieważ pozwolić sobie trzeba na tyle na ile przyzwalają warunki na łowisku. Zawsze jednak gdy mam taką możliwość wędruję w górę rzeki – rób tak i Ty, a zajdziesz rybę od tyłu, zwiększając tym samy swoje szanse na udany połów. Gdy już dotrzesz do brzegu, nie dając się wcześniej zobaczyć i usłyszeć rybom, a więc idąc wzdłuż rzeki w odpowiedniej od niej odległości, nie zaniechaj a nawet zwiększ swoją ostrożność. Skryj się za zaroślami, stań za drzewem lub gdy nie masz takiej możliwości po prostu przykucnij na gołej ziemi . Zachowuj całkowitą ciszę i obserwuj. Bardzo dokładnie to co dzieje się w wodzie, tego co zostało za Twoimi plecami – wcale, bo jesteś tylko Ty i rzeka. Teraz nadszedł czas, w którym musisz wykorzystać całą zebraną dotąd wiedzę. Nie popuszczaj wodzy fantazji i nie zgaduj. Patrz realnie na możliwości jakie rybom i Tobie daje miejscówka. Gdzie się ukrywają? Jaką przynętą je skusisz? Którędy ją poprowadzisz? Lepszego terminu na zadanie tych pytań nie znajdziesz. Pomyśl też czy będziesz w stanie podebrać ryby. Nie zastanawiaj się tylko, w sytuacji gdy ich nie widzisz, czy w ogóle tu są. Nie możesz ani przez moment w to wątpić! Chwila dekoncentracji może Cię wiele kosztować! Nieraz zdarzyło mi się zbłądzić myślami na tyle dalece, by przyczajony kleń który okazał się być na tyle blisko by uderzyć w przynętę, zdążył uciec w największą rzeczną głębię. Oczywiście, dlatego że nie zdążyłem go zaciąć. Typowa wyprawa kleniowa to jedynie kilka godzina nad wodą, w trakcie których musisz zachować ciągłą czujność. Te kilka poświęconych przemyśleniom minut jest bardzo ważne. W ich trakcie może zauważysz klenie, ale - powtórzę to raz jeszcze - nie martw się jednak jeżeli tak się nie stanie. Nigdy nie złapałem „kluski”, którą wcześniej widziałem, a przynajmniej takiej nie pamiętam. Jeżeli Ty widzisz klenia, on na pewno widzi Ciebie, a wtedy prawdopodobnie jest po braniu. „Prawdopodobnie”, a więc do końca nie wiadomo, a skoro nie masz pewności, więc zakładaj przynętę – przypadek jest częścią wędkarskiego rzemiosła, a więc rzucaj nawet w sytuacji gdy spłoszyłeś ryby. Poza tym oprócz tych dziesięciu, z którymi z ciekawością się sobie nawzajem przypatrujecie, jest pewnie jeszcze drugie tyle schowanych głębiej. Jeżeli uważasz, że jesteś gotowy i wiesz gdzie może zaatakować ryba, sięgnij do pudełka i wykorzystując swoje obserwacje, wybierz przynętę: Pływającego woblera: możesz spuścić go z prądem by obłowić zwałkę położoną dużo poniżej miejsca, w którym się znajdujesz. Rzucić prostopadle do miejsca, w którym stoisz, szybkimi ruchami korbki zejść w głębsze rewiry rzeki po czym unosząc szczytówkę i kręcąc wolniej kołowrotkiem, przepłynąć nim nad pasem roślinności zanurzonej tuż nad głowami ukrytych tam kleni. Tonącego woblera: sprawdza się podczas łowienia pod prąd, ale szczególnie uwielbiam prowadzić go z nurtem. Wersją tonącą szybciej zejdziesz w takiej sytuacji na pożądaną głębokość. Smużaka: niech spływa swobodnie rzeką (najlepiej na napiętej żyłce nie dotykającej wody). W tym celu podnieś pionowo do góry wędkę. Odwijaj bądź zbieraj linkę w zależności od tego czy przynęta ma spłynąć dalej czy chcesz ją podciągnąć w swoją stronę, a może tylko na chwilę zatrzymać pod nawisami traw po czym znów puścić z prądem. Podszarpuj imitując ruchy owada, który wpadł do wody. Oczywiście możesz też użyć wirówki, blaszki, twistera czy cokolwiek innego. Nie bądź jednak natarczywy i „nie wchodź w butach do domu ryby”. Inaczej mówiąc nie rzucaj jej „na głowę”, a więc nie w miejsce które jest teoretycznym jej stanowiskiem. Przynajmniej nie w pierwszym rzucie. Możesz tak robić w sytuacji gdy klenie zbierają pokarm z powierzchni: poślij smużaka i miej się w pełnej gotowości gdyż ataki na takie przynęty są efektowne i błyskawiczne – bywają atakowane w chwili zetknięcia się z taflą wody. Nie widzisz takiego rodzaju żerowania – poślij przynetę powyżej miejsca, które Cię interesuje i ściągnij ją w interesujące Cię rewiry. Wybierzesz wariant jeden z wielu, możesz przetestować też wszystkie. Zawsze jednak rzucaj tyle razy ile według Ciebie wystarczy, pamiętając przy tym, że jeden raz to za mało. Klenie nie są rybami „pierwszego rzutu”. I żyją, nawet te największe, w stadach. Każdy rzut powtórz więc kilka razy, zwłaszcza w sytuacji gdy ryby przebywają pod drugim brzegiem, a więc w dużej odległości od Ciebie. Jeżeli jednak złapiesz klenia w pierwszym rzucie to świetnie! Złowisz następnego w ósmym, a trzeciego w dziesiąty – zdarzało mi się to niejednokrotnie. Jeżeli jednak nie złowiłeś nic, przejdź na kolejną miejscówkę: zakradnij się po cichu idąc z daleka od brzegu, przykucnij za drzewem, pomyśl, rzuć i zwijaj. Oczywiście nie wszystkie rzeki są na tyle gościnne byś mógł je bez problemów obłowić. W pewnych sytuacjach nie masz możliwości zarzucić z brzegu. Zrób wtedy to co wielu łowców kleni stanowczo odradza ze względu na płochliwość tych stworzeń: wejdź w woderach do wody. Lepiej obłowić ciekawe miejsce ryzykując spłoszenie ryb niż nie obłowić go wcale. Nie bój się tego ryzyka. Nie mówię tu oczywiście o brodzeniu po pachy w mulistym dnie – w takich sytuacjach odpuść kleniom choćby miały po metr długości (bez ogona!) każdy. Zarzuć stojąc do pasa w wodzie, spróbuj przejść na drugą stronę rzeki, a następnym razem idź po prostu przeciwległym jej brzegiem. To również są możliwości jakimi dysponujesz i na jakie pozwala Ci łowisko. Na wiele, a nawet dużo więcej niż Ty mogą sobie pozwolić natomiast ryby. Do dyspozycji mają kilka kilometrów rzeki i z tego przywileju z przyjemnością korzystają. Klenie są (nie)zatwardziałymi terytorialistami, a więc Ty musisz być ich konsekwentnym poszukiwaczem. To że dziś żyją w jakimś miejscu, pod określoną zwałką czy w konkretnej rynnie, nie oznacza że zastaniesz je tam jutro. Dlatego szukaj ich. Nad rzeką bądź, a nie bywaj – to najważniejsza zasada. Wędkarstwo to przygoda. Mam nadzieję, że dzięki moim radom otworzysz kolejny, piękny jej rozdział pt. „Łowienie kleni”.
    1 punkt
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.