Majówka. Plan miałem taki, że zawezmę się na odrzańskie szczupaki. Niestety realizację odkładałem w czasie. Pierwszy i drugi maja na celowniku były bolenie i choć pierwszego trafił się szczupaczek z prostki na Hermesa, to przecież nie o takie łowienie chodziło.
Tak więc trzeciego maja, jak już wspomniałem - na lekko, kijem brzanowo-boleniowym zacząłem szukać szczupaków. Znalazłem ich 5. Jeden spadł, drugi był niewymiarowy, ale trzy nadawały do tego, by powiedzieć, że złowiłem szczupaka (54, 52, 58 cm) Plan wykonany, szczupak odfajkowany
Czwartego maja trzeba było zaistnieć w pracy i jednocześnie odetchnąć po amurze - zrobić małą pauzę na regenerację.
Piątego maja już nie wytrzymałem. Niby miałem w planie powrót do szukania jakiejś fajnej majowej rapki, ale to szczupakowanie nawet mi się spodobało, a skoro było też efektywne to czemu nie pobawić się jeszcze? Nie zmieniałem niczego w sprzęcie i dalej z Moderate i cienką plecioneczką (chyba 0,06) wyruszyłem po pracy na szczupaki. Na kiju trzy ryby i wszystkie pospadały. Tego dnia ewidentnie czułem, że nie ma z czego zacinać. Mając rybę na haku wiedziałem że jej nie dowiozę. Ryby trzymały się dopóki nie pokazały łba nad wodą, wtedy zaczynał się ten sam, chyba każdemu z Was znany scenariusz z wytrzepywaniem gumy z pyska. Trzeba było coś zmienić.
Wczoraj po pracy szybki powrót do domu i krótka rozterka - 2,40 do 40g, czy 2,70 do 35? A tam i tak wiecznie brodzę, więc krótszym będzie wygodniej. Do tego oczywiscie drugi kołowrotek z jesienną plecionką i nad wodę.
Pierwsza ryba wali pod nogami, wyskakuje i spina się. Nerw sie włącza. Zaczynam gmerać w kołowrotku, reguluję trochę za mocno, ale postanawiam nie patyczkować się z nimi. Drugi szczupak już wyjeżdża grzecznie - taki koło wymiaru. Trzeci też - ten już jest na pewno wymiarowy. Kolejny omal nie wjechał mi na buty. Tak sie rozpędził za gumą, że gdy ja już wyjąłem z wody on wciąż ją gonił i zawrócił 30cm przed woderami.
Ostatni był już fajny. Walnął na długim dystansie, dał się trochę poholować i elegancko wjechał do podbieraczka. Może byłby jeszcze jakiś, ale ten przy uwalnianiu przynęty załatwił mi palca tak jak to chyba tylko szczupak potrafi - czyli lało się z niego jak z przysłowiowego prosiaka. trzeba więc było wracać, bo dalsze wykrwawianie się nie miało sensu.