Skocz do zawartości
Dragon

Ranking

Popularna zawartość

Treść z najwyższą reputacją w 22.07.2020 uwzględniając wszystkie działy

  1. Strażnik ostrogi. Kilka ostatnich wypraw kończyło się prawie na zero. Na jednej z nich miałem kilka ataków na powierzchniowe przynęty. W ciągu kilkudziesięciu minut cztery razy szczupaki atakowały poppera, ale ostatecznie nie trafiały. Na dolewkę goryczy w ciągu następnej godziny zaliczam jeszcze jeden pusty atak i dwa wyjścia z nawrotem przed samą przynętą. Przed zmierzchem jeszcze jeden atak w momencie wyjmowania przynęty z wody. Akcja tuż pod nogami. W tym dniu prawie całkowicie się podłamałem. Dzień przerwy. Tak. Dałem sobie dzień przerwy, by nie dać się powalić psychicznie przez kolejny podobnie spędzony czas nad wodą. I zaczęło się. Pierwsze kilkanaście minut zacząłem łowić od tych samych miejsc. Pierwsze branie było prawie niezauważalne. Popper został wessany bez żadnego sygnału. Nagle zniknął mi z oczu w momencie przerwy przy podbijaniu. Na ułamek sekundy zamurowało mnie i ocknąłem się w momencie szarpnięcia i przelewającej się dużej bryły rybska pod wodą. Było już za późno. To był prawdopodobnie duży okoń. Duży, żółty, szeroki korpus, daje mi taką wyobraźnię. Było minęło. Jeszcze się trzymam. Kiedy się skończy, to moje pechowe wędkowanie? Przed zmierzchem znowu zmieniam stanowisko i woblery dedykowane pod nocne łowienie. Jeszcze było szaro. Do koszyka pustych brań dokładam jeszcze jedno na Rapalę i na sandaczowego woblera Oleixa. Po drugiej stronie słyszę u kolegów chlapiące się ryby. Na potwierdzenia dostaję MMS-y ze zdjęciami. Zakładam woblera Jaxon-a i wykonuję krótkie rzuty. Sprowadzam go po niewielkim łuku do brzegu i powoli ściągam do siebie. Na pocieszenie kończę fantastycznym braniem i trochę jestem zdziwiony, że zaatakował tak dużą przynętę kleń. Ten wobler w tym sezonie miło mnie zaskakuje. Coś w sobie ma takiego, że ryby nim nie gardzą. Kolejny dzień przerwy. W gazecie piszą, że są prowadzone odkomarzania. Tylko gdzie? Na działce u Prezydenta? Całe ciało mnie swędzi. Od ostatnich masowych ataków nie mam wolnego miejsca od bąbli. Mimo pryskania się muggą i zakładania ortalionów te upierdliwe owady zawsze znalazły miejsce, by użądlić. Na porządną rozgrzewkę dostaję kolejne zdjęcie. Chłopaki łowią a ja w ciemnym lesie. Dobrze, że coś się dzieje i miło, że pamiętają o mnie. Na wyprawę odchudziłem sprzęt. Nastawiłem się typowo na sandacze. Kilka woblerów i Mikado Da Vinci do 25 g zapewniają mi swobodne nimi operowanie na nocnych miejscówkach. Przez dwie godziny powoli przemieszczając się, obławiałem ciekawsze fragmenty Odry. Kilkanaście minut Gembalą, później Rapalą. Po nich zakładam Oleixa i Jaxona. W każdym miejscu staram się łowić przynajmniej dwoma o różnej głębokości pracy. Sięgam po sandaczowego Panic/Z/10F/10g. Wobler pracuje tuż pod powierzchnią. Zamawiając u Adama (Spinnerman), zażyczyłem sobie kilka w wersji płytko pływającej. Jestem na jednej z ostróg. Wcześniej dokładnie obłowiłem jej szczyt, napływ, zapływ i w miarę upływu czasu warkocz za główką. W oddali usłyszałem charakterystyczne „cmok”! Chyba się nie przesłyszałem? Gdy kiedyś często jeździłem za Wrocław, to po takim sygnale udawało się namierzać ich stanowiska. Na odcinkach miejskich niezwykle rzadko udawało się mi w ten sposób je lokalizować. Po kilkunastu minutach słyszę cmoknięcie jeszcze głośniejsze. Byłem jedną główkę wyżej, to błyskawiczna decyzja i już po kilku minutach skradam się pod ostrogę. Nie wiem, gdzie może się czaić. Słyszałem z oddali, z odległości kilkudziesięciu metrów, że to nie jest jakiś pokurcz. Zapomniałem o komarach. W tym momencie ich nie było. To znaczy były, tylko ja nie zwracałem na nie uwagi. Widzę pod powierzchnią smużącą drobnicę. Staram się podrzucać woblera w sposób, by jak najdelikatniej pacnął o wodę i poprowadzić go w podobny sposób do przemieszczających się rybek. Rzuty wykonuję pod różnym kątem. Chcę, by wobler spływał za każdym razem w inny sposób. Nie wiem dokładnie, gdzie może się czaić strażnik ostrogi. Słyszeć, że gdzieś jest w pobliżu, to mało. Uruchamiam wyobraźnię i analizuję całą sytuację w tym miejscu. Kilka rzutów wykonuję w jeden punkt i kręcę korbką tak wolno, aby tylko poczuć delikatną wibrację woblera. Maksymalnie wolno. Gdy czuję, że praca gaśnie, lekko szarpię szczytówką, by odzyskać te wibracje. Ułamek sekundy a ile w tym emocji. Początkowo byłem zaskoczony. Mimo że przy każdym rzucie w rozmyślaniach liczyłem, że to w tym momencie nastąpi, to i tak nastąpił zaskok. Tym bardziej że to nie było mocne targnięcie. A jednak pilnował szczytu główki. Gdzieś w jej pobliżu nastąpiło branie. Po akcji kija wiem, że będzie nieźle. Dwa razy podjął próbę odjazdu. Hamulec dobrze wyregulowany i wiele się nie poddawał. Ustawiłem go na pograniczu wytrzymałości kotwiczek. Zapalam lampkę. Już go zobaczyłem. Woblera nie widzę, to znaczy, że zniknął w paszczy sandacza. Zrobiłem się spokojniejszy. Podwyższona woda ułatwiła mi najechanie rybą na zalane trawy i w komfortowy sposób, po chwilowym jej odpoczynku wyjąć i zrobić zdjęcie na pamiątkę. W tym sezonie to trzeci przekraczający 70 cm. Nie łowię tych ryb dużo i to jeszcze w słusznych rozmiarach. Takie naprawdę cieszą. Myślę sobie, no bracie, zdradziłeś się i co teraz? Gdybyś trafił na kogoś innego, to marnie byś skończył. Masz nauczkę i zmykaj! Ty myśliwy, ja łowca, jeden zero dla mnie. Miałem farta. W ostatecznym rozrachunku on też. pzdr., jaceen
    2 punkty
  2. @jaceen na szczęście choć Ty łowisz... Piękna ryba i super tekst! U mnie ten rok strasznie lipny... Może na wczasach się odkuję. Tym razem będę miał jednym miejscu Adriatyk i pstrągową rzekę. ☺️
    1 punkt
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.