Wczorajszy dzień nie pachniał mi rybami - było po prostu za ładnie. Od samego rana pełne słońce i ani jednej chmurki, a termomenrt w cieniu jeszcze przed południem pokazywał 18C. Miałem go spędzić z rodziną, przygotować sprzęt na majówkę... pobyć wreszcie w domu. Wytrzymałem do południa, co prawda za ładnie na ryby, ale tym bardziej za ładnie żeby siedzieć w domu. Pomyślałem, że wyskoczę na opaskę i sprawdzę nowe okoniowe gumeczki. Nowe co prawda dla mnie, bo Fishuntery na rynku są od dawna. Kolega je zawsze zachwalał, a teraz podobno jeszcze bardziej je dopieścili, więc zamówiłem różne fajne kolorki w okoniowym rozmiarze... dzień wcześniej przyszły. Na pierwszy ogień poszedł klasyk - perła z brokatem, czarny grzbiet i czerwony ogon. Może w piątym rzucie dwa pstryknięcia i za chwilę aż kijem zatrzęsło. W pierwszej chwili myślałem, że szczupak. Ryba ciężko szła, rzucała łbem, ale jakoś tak inaczej. Po dłuższej chwili okazało się, że to piękny, pryszczaty leszcz. Godzinę później mam dziwne branie z drżeniem kija. Zacinam i wyjmuję kopytko bez ogonka. Przepraszam więc Meppsy. Na jednego z nich doławiam małego bolenia, no ale przecież przyjechałem na okonie. Wracam do testowania gumek Mikado. Następna, którą zakładam na agrafkę ma ciekawe malowanie... jakby na tęczaka. Ta gumka w końcu daje mi okonka, a nawet kilka. Są jednak niewielkie i chudziutkie, więc domyślam się, że są już po zabiegu
O zachodzie przysiadłem na brzegu, patrzyłem na wodę i analizowałem dzisiejszy dzień. W dwóch miejscach, gdzie woda wyrwała, albo wymyła minimalne zatoczki, teraz stała spokojna woda zalewająca trawę, a w tej trawie w obu tych miejscach w najlepsze gody urządziły sobie płotki i były tym tak zaaferowane, że mogłem przyglądać się im z bliska. Okonki, które złowiłem pilnowały właśnie tych miejsc, jakby czekając na łatwą wyżerkę. Leszcze też są na swoim miejscu - na tej opasce były zawsze o tej porze roku, są nawet fajne jak ten, który zaatakował moje kopytko. Są też bolenie, co prawda złowiłem niewielkiego, ale kilka razy słyszałem ataki większych, więc na pewno są. Podsumowując cały ten wywód, po pierwsze - ta wysoka woda na Odrze przyszła chyba w idealnym momencie, czyli tak jak powinna - dając szansę na wytarcie się rybom. Po drugie, co cieszy mnie jeszcze bardziej - jest się komu wycierać. W kontekście zeszłorocznej katastrofy śmiem twierdzić, że wszystko wróciło na swoje miejsce, do wizualnej przynajmniej normy. Odra się obroniła, Odra wciąż żyje!