Na wodę wypływam około 14ej i zaczynam od jerka. Niby szukam szczupaków, ale z tyłu głowy cały czas świdrowanie, że już najwyższy czas zaistnieć w okoniowej lidze. Mimo to jerkuję i nawet udaje mi się oszukać pierwszą w tym sezonie rybę na tę przynętę. Gdy to się staje, zapuszczam silnik i kieruję się na odległe, niegdyś okoniowe miejsce. Tam kombinuję ponad dwie godziny i nic, zamiast okonków dwa małe szczupaczki. Przepraszam więc szczupaki i wracam tam, gdzie zaczynałem, ale trochę inną drogą. Chcę zajrzeć w miejsca, których nie widziałem ze 20 lat. Jedno z nich to koniec otwartej wody w postaci głebokiej zatoki. Teraz są to właściwie dwie zatoki. Ta którą pamiętałem została przedzielona w stosunku 2 do 1 długim, wcinającym się w otwartą wodę pasem oczeretów. Stawiam kotwicę jakieś 15m od końca tego pasa, by za jednym parkowaniem móc obłowić obie zatoki i sam pas. Na agrafce SG Savage Gear Craft Cannibal Paddletail. Gdy przynęta mija koniec oczeretów i jest w połowie drogi do pontonu, czyli na bardzo już krótkim "dyszlu" następuje takie uderzenie, że wyrywa mi kij z rąk. Woda na chwilę wręcz uniosła się w miejscu ataku. Nie było jednak zacięcia, więc liczę na powtórkę. Daję sobie i rybie chwilę i cichutko, bez hałasu przeglądam gumy. Wybór pada na Westin Ricky the Roach, którym obławiam wszystko dookoła powoli zbliżając się do oczeretu. Gdy w końcu odtwarzam poprzedni, skuteczny tor przynęty, niemal w tym samym miejscu następuje kolejny silny atak i zacinam na pusto. Okazuje się, że guma straciła ogon wraz z częścią tułowia. Wciąż jednak nie było między nami interakcji, która mogłaby wzmóc czujność szczupaka, więc nie odpuszczam. Tym razem zakładam Herringa Shad Roach i w drugim rzucie, jakieś pół metra w lewo od poprzedniego ataku mam lekkie przytrzymanie. Zacinam, kij momentalnie wygina się po sam dolnik, ryba odjeżdza na hamulcu jakieś 3-4 metry i luz. Tym razem chyba wypłoszyłem ją na dobre. Nawet nie kombinuję, ale też nie zmieniam gumy i płynę w miejsce, gdzie na początku oszukałem szczupaczka. Spływam z coraz silniejszym wiatrem i rzucam razem z nim, więc zasięg mam gigantyczny. Około 19ej, po kolejnym takim rzucie, zamykam kabłąk, robię może dwa obroty korbką i lekki pstryk. Zacinam i czuję ciężar, ale gdzie mu tam do poprzedniego. Ryba idzie szerokim łukiem, ja bez większych oporów skracam dystans i za chwilę mam ją w podbieraku. To na pewno nie ta liga, ale do ligi haczykowej już się nadaje Zwijam kije i płynę do slipu. W trakcie suszenia pontonu wykupuję pozwolenie na ten Okręg na kolejny tydzień. Mam tu coś jeszcze do załatwienia