-
Liczba zawartości
1 567 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
-
Wygrane w rankingu
1
Zawartość dodana przez maryaChi
-
Jak 1-1.5m od brzegu, to zdecydowanie spławik. Feederem/gruntówką celuję tylko w miejsca poza precyzyjnym zasięgiem spławika. Z reguły jednak miejsca, które celuję są w zasięgu spławikówki. Spławik robi mniej zamieszania na łowisku, liny raczej tego nie lubią. Co do szukania bąbli - jeden dzień może nie wystarczyć. W tej chwili zaczyna się tarło lina. Dla spokoju, odłożyłbym linowanie do 5-10 lipca. Nawet jeśli będzie już po tarle, linowe intensywne żerowanie - z intensywnym bąblowaniem - spotykam pewnie średnio raz na 3-4 wypady. Nie zniechecaj się więc, jak pierwszy raz nic konkretnego nie zauważysz. Poza tym, wybierz się najlepiej w godzinach zachodu słońca. Poobserwuj wodę od 21:00-22:30. Jak nic nie znajdziesz, wróć za dzień lub dwa. Nie szukaj bąbli w godzinach 10-17, bo pewnie też guzik zobaczysz . Nie to takie proste, ale gwarantuję, że satysfakcja po złowieniu jest wielka. Ja już trochę linów na koncie mam. Mimo tego dalej ciągnie mnie w trzciny za nim.
-
Wiele zależy od zbiornika. Ja na liny jeżdżę nad jezioro, gdzie trzymają się wzdłuż brzegu w miarę regularnie na głębokości 1-2m. Większe sztuki mają swoje chwile, gdy żerują na głębokiej na 3-4m wodzie (celowo pisze o "chwilach", z reguły są nie wiadomo gdzie, a podczas "chwil" jezioro zamienia się w bąblowisko na całej niemal powierzchni). Tak jak bumtarara napisał - lina szukaj tam, gdzie on szuka jedzenia. Walenie zanęty w miejsca, których nie lubi będzie bezowocne. To bardzo specyficzna ryba, trzeba nad nią popracować bardziej, niż tylko przygotowując zanętę - wszystko co musisz, to odpowiedni moment i miejsce. Czy to będzie kukurydza, rosówka, biały robak, ziemniak, czy cokolwiek - złowisz. Z jednej strony jest to bardzo zwyczajny gatunek, żarłoczny (bardzo rzadko zdarzają mi się tzw. linowe brania, zwykle są to klasyczne zdecydowane pociągnięcia za zestaw), z drugiej wielu wędkarzy nie potrafi się do niego dobrać.
-
Tak, zdecydowanie bywa to karalne. 2 lata temu, niedługo po wysokiej wodzie zjechałem z wału w stronę Wisły. Droga wyglądała na wyjeżdżoną i twardą, niestety.. Po 100m samochód stanął w błocie. Musiałem latać po pobliskich wsiach szukać dobrodzieja z ciągnikiem. Także kara sroga była.
-
Z tego co mi wiadomo, bezpośredni zakaz tego typu nie istnieje. Znalazłem z kolei coś takiego: http://auto-w-podrozy.wieszjak.pl/abc-samochodowych-podrozy/318485,Czy-mozna-parkowac-samochodem-w-lesie-na-plazy-badz-nad-jeziorem.html Oznacza to, że jeśli auto będzie miało jakikolwiek wyciek, a służby to zauważą, grozi nam poważna kara. Mając pewność, że auto jest pod tym względem czyste można chyba parkować. Nie spotkałem się nigdy z uwagą kogokolwiek, żeby nie stawiać auta zbyt blisko wody. Z wędkarskiego punktu widzenia, parkowanie bliżej niż 10-20m też nie ma raczej wielkiego sensu (a ponad tą odległości, nawet w przypadku wycieku, prawdopodobnie nie dostalibyśmy mandatu - nie jest to chyba bezpośrednie sąsiedztwo zbiornika).
-
- Gatunek ryby : Lin - Długość w cm : 46.5 - Data połowu: 11.05.2013 - Godzina połowu: 20:30 - Łowisko : Jezioro PZW w pobliżu Gdańska - Przynęta : białe robaki - Opis: Pogoda niżowa, deszczowo, chłodno i bezwietrznie. Branie zdecydowane. Ryba wypuszczona.
-
- Gatunek ryby : Lin - Długość w cm : 46.5 - Data połowu: 11.05.2013 - Godzina połowu: 20:30 - Łowisko : Jezioro PZW w pobliżu Gdańska - Przynęta : białe robaki - Opis: Pogoda niżowa, deszczowo, chłodno i bezwietrznie. Branie zdecydowane. Ryba wypuszczona.
-
Do metody odległościowej używam dwóch wędzisk: - Match 4.2m cw 20 Zalety: * dalekie rzuty * ułatwienie holu (dłuższe wędzisko daje więcej swobody) Wady: * Ciężko wędkować w miejscach, gdzie konary drzew zwisają nad łowiskiem (ze wzgl na długość) - Float 3.3m cw 30 Zalety: * Dzięki temu, że jest krótsza, nie musze rezygnować z niektórych miejscówek ze zwisającymi konarami Wady: * bliższe rzuty * utrudnienie holu - bo jest krótsza Typ wędziska nie ma kompletnie żadnego przełożenia na zaczepy. Z zaczepów zestaw uwalniać powinieneś na wędce ułożonej poziomo do tafli wody - ciągnąc za żyłkę w rękawicy (naprężona żyłka świetnie tnie skórę). W przeciwnym razie, a więc próbując siłą na pionowej wędce szarpać się z zaczepem: - wędka może się złamać - jak nawet zaczep puści, a był względnie blisko, to w przypadku match/float, sprężystość wędki może spowodować wystrzał zestawu w górę - jest to niebezpieczne dla współtowarzyszy, ponadto zwykle zostanie splątany lub powieszony na drzewie. Podsumowując: Do metody odległościowej bezkonkurencyjna jest wędka typu match. Jeśli tylko masz warunki do transportu oraz zamierzasz łowić w miejscach gdzie konary drzew znajdują się powyżej 6m od gruntu, trzyskładowy match będzie najlepszym z możliwych wyborów. Jeśli ogranicza cię transport - match teleskopowy również wchodzi w grę. Jeśli z kolei przeszkadzają konary, wybierz coś 3-3.6m (match w tej opcji chyba nie występuje - nie spotkałem), a więc pewnie tele float. Inna sprawa to sam hol - czyli niedopuszczenie ryby do zaczepów. Różnicy w tym względzie między match a float raczej nie uzyskasz - a nawet lepiej pójdzie to na matchu. Długość matcha, zrekompensuje braki w mocy (w stosunku do float, która jest z reguły nieco mocniejsza). Jeżdżąc na liny w bardzo trudne miejsca, montuje zestaw spławikowy na wędce karpiowej, z żyłką główną .25, przypon .22. W tym jednak przypadku, o dalekim rzucie lekkim zestawem można od razu zapomnieć. Sam zdecyduj, lecz ja na początek pomyślałbym jednak o wędce matchowej. Jeśli okaże się za słaba, to można się przesiąść na karpiówkę (pamiętając o jej wadach). Float mocy nie doda.
-
"Sandacz dla zuchwałych" to najbardziej kompletny, szczegółowy i konkretny tekst o stacjonarnym sandaczowaniu, jaki można znaleźć w internecie. Nie przypominam sobie również, żebym czytał coś lepszego w prasie komercyjnej. Rozumiem, że łyknąłeś bakcyla Jak łowisz na wodzie stojącej, to zrezygnuj z gumki. Otwarty kabłąk i na żyłkę kładziesz papierek lub jak robię od ładnych paru lat- patyczek. Przy braniu spada na bok i nie ma ryzyka zablokowania żyłki. W tym roku na dużym wietrze używałem nawet wolnego biegu (tak jak robię od zeszłego sezonu przy polowaniu na suma) i też były brania. Wczoraj ja nie miałem brania, ale ojciec zaliczył 63 cm na żywą płotkę około 23.30. Woda, którą ćwiczę posiada bardzo wolny uciąg i rezygnacja z gumki nie wchodzi u mnie w grę. Czasem zdarza się, że żyłka samoistnie spada (silniejszy wiatr np.) i taki cyrk jak przy pierwszym braniu się nie trafia... Oczywiście jak wzięło to musiał pech mi pomóc odroczyć pierwszego sandacza. Całe szczęście nie na długo A bakcyla chwyciłem, przyznaję. W najbliższym okresie mam jednak porachunki do wyrównania z wieloma innymi gatunkami. Sandacza planuję zostawić na późną jesień. Jak już plażowicze wrócą do miasta i grzybów w lesie nie będzie
-
Przez ostatni tydzień uczyłem się na pamięć tego tekstu: http://haczyk.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=49&Itemid=92 Z piątku na sobotę wybrałem się z kolegą na nockę. Wieczorem natrzepaliśmy uklejek, około 21:00 postawiliśmy po dwa zestawy gruntowe na głowę z martwymi uklejami. Noc przebiegła spokojnie, było zimno i chciało się piekielnie spać. Ok. 3:30 odezwał się mi sygnalizator, żyłka spadła z przytrzymującej zestaw gumki recepturki, ale tak niefortunnie, że zawinęła się wokół nóżki kołowrotka, zablokowała i branie zmarnowane. O 4:35 sytuacja się powtarza, tym razem zdążyłem dobiec do wędki i manualnie ułożyć żyłkę. Za chwilę odjazd, chwila wyczekania, zacięcie i siedzi. Pierwszy planowany sandacz w życiu. Niestety niewymiarowy, ale dołożę wszelkich starań, żeby nie był ostatni w tym sezonie
-
Treść brzmi jak pospolita internetowa troll-prowokacja (nie mylić z trollingiem), ale jeśli tak nie jest: Będąc na rybach nie musisz wędkować. Weź sobie koc, książkę, teraz też strój kąpielowy do opalania. Wędkować nie musisz. Nie pytaj tylko "kiedy do domu?".
-
Dokładnie, z reportażu mamy tak mało danych, że nabieram podejrzeń, że po prostu jest to tania sensacja. A same interpretacje prawne w tego typu przypadkach są dla mnie wielce interesujące. Co chwila słyszę, rozmawiając z wędkarzami, że woda jest "niczyja". Czy aby na pewno?
-
Wiem, że jest to zagmatwane, i sam patrzę na tą sytuację niepewnie, ale raczej z litości dla człowieka. Do jabłek bym tego nie porównywał. Tereny zalewowe, nie na darmo mają cenę, jaką mają. Do Wisły mam całkiem blisko i jeżeli faktycznie będę mógł za bezcen kupić ziemię, która co roku będzie mi przynosiła zysk w postaci ryb popowodziowych - będę się nad tym poważnie zastanawiał. Biznes może być boski, Wisła pomorska bowiem niesie mnóstwo konkretnych i cennych ryb z gigantycznymi węgorzami, łososiami, trociami, sandaczami włącznie. Swoją drogą, woda chyba idzie, także czas zakładać sieci na łąkach?
-
PZW jest takim właścicielem wód, jakim byłbyś ty, gdybyś wygrał przetarg na użytkowanie np. jeziora, zb. zaporowego lub odcinka rzeki. Rzeczywistym właścicielem jest państwo. W skrócie: PZW nie jest właścicielem wód. Z kolei, ma pełne uprawnienia do odłowu wszystkiego co się w wodzie znajduje i nie jest chronione prawem. W rzeczywistości więc, jest dokładnie odwrotnie, w stosunku do tego co napisałeś.. Wody nie są własnością użytkownika, ryby natomiast zdecydowanie należą się tylko jemu.
-
Aż jeszcze raz obejrzałem film: 1) On tego nigdy nie zarybiał 2) Twierdzi, że ma uprawnienia do połowu "bo to teren prywatny", sorry - jeszcze raz przytaczam stado dzików i kiełbasę myśliwską 3) Końcówka filmu - "to nie jest żaden staw - to jest łąka, nieużytek" Więc jest to jego staw zarybiany, czy klepisko na terenie zalewowym, zasilane wodami oraz rybami Warty? Swoją drogą, pewnie przy dłuższym braku opadów toto wysycha, bo trawa z tego wystaje gdzieniegdzie.. Tak jak już tu pisałem, tym powinni zająć się prawnicy (którzy de facto już musieli to robić - prokuratura, sąd, jakiś urzędowy adwokat przecież tam chyba byli?), a nie rzecznik PZW.. Jakby nagrać coś podobnego, tylko jako poszkodowany wystąpiłby PZW i zaczął o tym opowiadać, wyglądałoby to nieco inaczej. Dowiedzielibyśmy się załóżmy, że np. było to przez całą zimę zamarznięte do dna (lub w ogóle nie istniało), że facet już nieraz kłusował np w samej Warcie itp - zeznania jednej strony zawsze będą .. jednostronne. Owszem, wypowiadają się niby i prokuratura i PZW, i o ile gość z PZW to szkoda gadać, to prokuratura jasno przedstawia sytuację. Ja tam cały czas mam wrażenie, że gość nie dość, że robił to niezgodnie z prawem, to jeszcze doskonale o tym wiedział. Mimo wszystko, umorzyłbym mu śledztwo, bo faktycznie... sytuacja jak z kradzieżą batona, a kara jak za kradzież mercedesa.
-
Ależ oczywiście, że słyszałem. Tak samo słyszałem gdzieś o prawie w USA, że w którymś stanie nadal (wzorem z końca XVIIIw.) kobietom zabrania się chodzić w spodniach w miejscach publicznych (? dokładnego słowo w słowo brzmienia nie pamiętam, ale coś bardzo zbliżonego istnieje). Oczywiście nie jest to przestrzegane, ani egzekwowane - ale jednak istnieje. Zmiana przepisów, to nie tylko decyzja jednej czy dwóch głów i po problemie. Ponadto są sprawy bardziej i mniej priorytetowe i nie dotyczy to tylko Polski (priorytetowe są głównie te łykane przez media i wyborców - to niestety inna bajka) Tu jednak sytuacja jest inna - nie wiadomo z mojej perspektywy kto ma racje. Czy gdyby na to pole/nieużytek weszło mu stado dzików, to mógłby zrobić z nich dwie tony kiełbasy myśliwskiej na własny użytek? Czemu by nie? Sytuacja bardzo podobna jak opisywana - oczywiście nieporównywalne skutki, ale jednak to samo. To jak kradzież batona i kradzież samochodu - niby nie to samo, ale proceder podobny.
-
Problem w tym, że nie ma państwa na świecie, gdzie przepisy są doskonałe, a u nas mam wrażenie, że aż tak źle jak niektórzy piszą nie jest. Nigdy nie dojdzie do sytuacji, że dogodzi się wszystkim. Nie mów, że nie zauważyłeś/doświadczyłeś przez te trochę lat życia? Tu opisany jest konflikt interesów pomiędzy gospodarzem wody, a właścicielem gruntu. Właściciel gruntu chciałby oczywiście móc robić cokolwiek mu się na tym gruncie zamarzy (z kłusowaniem pewnie i włącznie). Z drugiej strony jest gospodarz, który chce utrzymywać równowagę w rybostanie w dzierżawionej wodzie - wrzucając w to pieniądze. Jeśli wszystko co wyleje rzeka nie będzie już należało do dzierżawcy, każde podtopienie skutkować będzie akcją sieć i prąd. Skoro ryby niczyje - to czemu by nie? Obserwacja i doświadczenie pozwala patrzeć ci na świat tylko i wyłącznie z własnej perspektywy. Dlatego nie uważam, że studia dają mniej, niż siedzenie na tyłku, obserwacja, a potem gadanie co się "zaobserwowało". W szczególności dobre studia prawnicze, techniczne, czy medyczne. Najlepiej by było, gdyby temat ten skomentował ktoś, kto prawem zajmuje się na co dzień, bo my to faktycznie możemy dzielić się "obserwacjami".
-
Może na żartach się nie znam, ale ten kompletnie nie przypadł mi do gustu..
-
Cześć, Jestem sandaczowym laikiem. Raz mi się przydarzył jako przyłów na białego robaka. W tym roku zamierzam zająć się tą rybą intensywniej. Po przewertowaniu całej skarbnicy spostrzeżeń zawartych w tym temacie pojawia się u mnie jedna wątpliwość. Mianowicie bardzo często czytam motto dot. pogody "im gorsza, tym lepsza". Z drugiej, pojawiają się wpisy o tzw. nocach sandacza, gdy ryby biorą jak szalone (niestety bez precyzowania warunków atmosferycznych). Nasuwa mi się teraz pytanie - czy zdarzyło się Wam - koledzy z sandaczowym doświadczeniem - trafić na tzw. porę szalonych sandaczowych brań, przy pogodzie tzw. ładnej? Nie chcę zadawać pytania w formie "czy to możliwe?", bo możliwe w naszej branży jest tak naprawdę wszystko. Chciałbym poznać opinię, czy zdarza się, że bardzo dobre brania pojawiają się przy bezwietrznej, ciepłej pogodzie. Zastanawia mnie bowiem, czy warto jest myśleć poważnie o sandaczowaniu, gdy niebo bezchmurne, tafla lustro i aż miło posiedzieć nad wodą.. Pzdr.
-
Nic dodać, nic ująć. Opis sprawy, jak w większości tego typu programach, jest bardzo tendencyjny. Na siłę broni gościa, który wg prawa być może faktycznie kłusował (ja tego nie wiem). Ten dziadzia z PZW to nawet przygotowany do odpowiedzi nie jest, więc trudno się dziwić, że nie potrafi swojej racji wybronić. Z drugiej strony, prawnik - obrońca - bardzo rzeczowy i konkretny. Prokuratura naprzeciw - też całkowicie merytoryczna i zdecydowana. Na końcu gość, który sam twierdzi, że raz kiedyś poszedł powędkować (bo mało pieniędzy) - a więc on sam przekonania nie ma, że robił prawidłowo... Jeśli jest faktycznie winny, niech mu tą sprawę umorzą warunkowo na okres próby i po problemie. Najciekawsze w tym wszystkim jest, jak niezdolny do pracy człowiek ma odpracować coś społecznie... To akurat kompletna bzdura.
-
Podstawa prawna do ukarania gdzieś tam istnieje. Nie oznacza to, że podstawa ma sens. W obliczu, gdy w państwie prawa, prawo do własności powinno być prawem nienaruszalnym, pojawia się pytanie gdzie jest granica. Szkoda faceta, widać, że może sobie nie poradzić, choć dobry adwokat i trochę samozaparcia z pewnością przyniosły by mu przynajmniej uniewinnienie. Z drugiej strony mamy straż rybacką, która prawdopodobnie starała się wywiązać z misji najlepiej jak potrafili. Bardzo jednak możliwe, że ukarali niewinnego człowieka. Zresztą podobnych prawnych ciekawostek może być więcej. Chyba nawet na forum haczyk Lesio przywoływał przepis, który dzierżawcy wody pozwala na połów gospodarczy siecią, zabraniając jednocześnie połowu wędką, gdy nie ma karty wędkarskiej...
-
Powtórzę po raz kolejny, że nie chodzi mi o to, żeby umożliwić wjazd do lasu... Po prostu niekiedy trudności sprawia ocena, czy wolno wjechać. Jest to zresztą dość dokładnie przewałkowane w wyższych postach. Zdaje się, że niewiele osób zmaga się z podobnymi problemami co ja Prawdopodobnie więc przepis jest dla większości jasny. Będę się starał jakoś ogarnąć.
-
Takie przypadki właśnie zdarzają się bardzo często - myślę o terenach mocno zalesionych tj. po sąsiedzku u mnie Kaszuby (a pewnie i Mazury, Suwalszczyzna etc.) gdzie całe miejscowości znajdują się w lasach. Dla mnie - osoby poruszającej się w takich rejonach - przepis o "niekonieczności" zaznaczenia, że tu nie wolno jest problemem. Paradoksalnie, wielokrotnie widzę zaradne nadleśnictwa ustawiające szlabany. Niestety dużo częściej oznaczeń nie ma. Myślę, że właśnie tu gdzieś znajduje się sedno problemu. Wielokrotnie po prostu nie da się, czytając "z drogi", zorientować się, że przepisy już nam na jazdę nie pozwalają. Tu też cię trochę chwytam za słówka. Wiem, że wiele punktów użyteczności posiada drogi dojazdowe. Nie każde jednak!! I co najważniejsze, nie każda droga dojazdowa do owego punktu jest dopuszczona do ruchu. I jak prostomyślący człowiek ma nie dostać w tym absurdalnym konflikcie oznaczeń i przepisów mandatu? Jak można zrobić parking w miejscu gdzie nie wolno jeździć? Żeby jeszcze raz podkreślić istotę moich żali. Nie mam nic przeciwko zakazowi - chodzi o oznaczenie tego w sposób jednoznaczny. Dla mnie obecnie jednoznaczności po prostu nie ma. Być może też demonizuję i powinienem lepiej przygotowywać się do wyjazdów poza miasto.. Jakąś oficjalną mapą czy czymkolwiek. Nie potrafię się jednak z tym pogodzić.
-
alez jest - jest to bardzo proste i wynika z przepisów : ustawa zakazuje wjazdu do lasu a lasem w rozumieniu ustawy o lasach jest każdy zwarty grunt pokryty roślinnością leśną o powierzchni minimum 0,10 hektara (czyli 1000 m2). Nie jest przy tym ważne, czy grunt stanowi własność państwa, czy też jest prywatny. Pomijając sytuacje szczególne, związane z przyznanymi zezwoleniami i wyjątkami (wykorzystanie pojazdów dla gospodarki leśnej, dojazd właścicieli do swoich posesji itp.), używanie pojazdów silnikowych w lesie jest w Polsce zakazane. Nieprawda. Przeczytaj mój ostatni post (a nie cytuj jednego zdania), jak zapylałem kilometry gruntówką po gęstym i ciemnym lesie całkowicie legalnie, a to dlatego, że owa gruntówka była (NIEOZNAKOWANĄ ŻADNYM ZNAKIEM) dopuszczoną do ruchu drogą gminną. Pomijam już, że jadąc drogą wojewódzką co chwila wjeżdżam i wyjeżdżam z lasu. Na mocy przywołanych przez ciebie ogólnikowo przepisów również autostradą nie można przez ten las przejechać ... bo przecież z lewej las i z prawej las, a droga do leśniczówki nie prowadzi.. Do punktów użyteczności? To chyba żart, nie ma żadnego przepisu upoważniającego cie do dojazdu do kąpieliska, czy nawet leśniczówki, jeśli leśna droga nie jest oznaczona jako "udostępniona do ruchu". Nie mogę znaleźć tego, ale dosłownie tydzień temu śledziłem wątek, w którym za próbę dojazdu do parkingu PZW straż leśna częstowała mandatami, a w PZW utrzymywali, że tam jeździć oczywiście można. Taki mały absurdzik, a'propos tematu
-
maryaChi - zmień leśniczego lub środowisko, sam jestem leśniczym i mam na swoim terenie 6 łowisk ( stawków ) zarybianych co roku,rybkami ponad wymiar.Co roku przychodzą ci sami ludzie i wykupują pozwolenia na nasze stawki bo "PZW nie zarybia , a u nas zawsze jest coś w wymiarze do złowienia( zarybiamy tylko z pieniędzy z pozwoleń i rybami w wymiarze PZW). Więc taka opinia jest krzywdząca, a my jako leśnicy( przynajmniej północna wielkopolska) jesteśmy zainteresowani współpracą z lokalnymi kołami wędkarskimi. Pozdrawiam Grzegorz Grzegorzu, Bardzo przepraszam, jeśli wyraziłem się nieprecyzyjnie. Użyłem sformułowania hołota, ale w stosunku do części tak zwanych wędkarzy, którzy to nie potrafią zabrać ze sobą z łowiska/lasu pudełek po robakach i puszek po mocnym fulu. Chciałem jedynie zaznaczyć, że pewne zachowania naszego wędkarskiego środowiska nie wpływają pozytywnie na ciepłe przyjęcie przez grono leśników. Leśnicy są ok, przepis również moim zdaniem jest w porządku, ale warto byłoby go doprecyzować - chociażby o obowiązek zaznaczenia, że ta droga do ruchu przeznaczona nie jest. Absurdem jest, że jadąc samochodem nie mogę na podstawie danych "z drogi" dowiedzieć się czy łamię prawo, czy nie. A w obecnym stanie rzeczy tak po prostu chyba jest. Nie ma wyraźnego rozgraniczenia, między drogą publiczną, a leśną: przykład z brzegu: jeżdżę na liny na pewne leśne pomorskie jezioro. 1) Początkowo poruszam się gęsto uczęszczaną drogą wojewódzką pomiędzy Gdańskiem a Starogardem Gdańskim. 2) Dojeżdżam do miejscowości, teren zabudowany, sygnalizacje świetlne. 3) W miejscowości jest oznakowane skrzyżowanie dróg, zjeżdżam w asfaltową drogę w prawo - jest to droga gminna 4) Mijam szereg zabudowań, ostatnie domostwo jest jakieś 500m od drogi wojewódzkiej 5) Zabudowania się kończą, droga asfaltowa biegnie dalej 6) Las się jeszcze nie zaczął, ale droga przechodzi w dobrej jakości drogę gruntową (wolno mi? wolno - droga ta jest kontynuacją drogi gminnej) 7) Zaczyna się las (co teraz?! leśna czy gminna? jednak gminna - powiedział strażnik leśny gdy go kiedyś zagadałem) W lesie jest skrzyżowanie - standardowe, 4 kierunkowe. Na chłopski rozum i oko, wszystkie drogi są równouprawnione. Nie są. Okazuje się, że w świetle prawa mogę jechać tylko prosto, lub w lewo. W prawo droga jest już leśna pomimo, że wygląda identycznie jak wszystkie trzy inne. 9) Całe szczęście łowisko znajduje się po lewej więc jadę dalej. Droga prowadzi prosto do wody i parkingu. Całe szczęście, że konsultowałem z miejscowymi, każda próba zboczenia teraz z trasy to będzie mandat. Teraz lista zażaleń. Ja znam trasę, wiem co robić, żeby mandatu nie dostać. Wiem jak jechać, gdzie stanąć, żeby nikt nie zwrócił mi uwagi. Niestety, gdy jechałem tam po raz pierwszy (a mam manię szukania nowych łowisk), tego nie wiedziałem. Obyło się bez mandatów, ale pewności do tego co robię, mieć nie mogłem - tym bardziej, że żadna droga nie została oznaczona jako: "Jestem drogą leśną, ale spokojnie - możesz tędy jechać". Poruszałem się po gruntowych/utwardzonych drogach gminnych i każdy nieostrożny ruch mógł spowodować u mnie mandat w wysokości 500zł. Pozdrawiam.
-
+1, ale dalej nie rozwiąże to problemu zgadywanki (państwowa czy leśna) Mam leśniczego w bliskiej rodzinie. W jego środowisku panuje opinia, że największymi syfiarzami leśnymi są wędkarze. Niestety, wystarczy niewielki procent hołoty, żeby opinia o całej społeczności była zniszczona. Wątpię więc, żeby w obecnej chwili leśnicy byli zainteresowani paktem z wędkarzami. Mogę się jednak mylić