Wędkarstwo, to styl życia. Pod tym kątem dobieramy znajomych, gospodarujemy czasem, wydajemy pieniądze, planujemy urlopy, ubieramy się itp.
Sporo czasu spędzam na Ślęzie. Miałem dłuższe przerwy, ale zawsze wracam nad brzegi rzeczki. Fakt, że dba się o równo przystrzyżoną trawę na wałach, ale koryto zostało zdewastowane pracami melioracyjnymi. Kanały burzowe co rusz dawkują jakąś chemię, by unicestwić życie. Rzeczka broni się jak może. Czasem chodzę od mostu do mostu. Jak szwendacz się włącza, to cztery zaliczam. Nie zauważyłem gigantycznej presji. Rzeczywiście, jak ktoś ma jedną/dwie/trzy miejscówki i jest z nimi zżyty, taka sytuacja może się przydarzyć. Ja nie mam z tym problemu. Po kilku edycjach ligi takiego problemu nie widzę u innych wędkarzy. Nie widzę wypalenia, czy negatywnego nastawienia do kolegów łowiących w pobliżu. Wręcz przeciwnie. Są sytuacje, że podpowiadamy sobie nawzajem, gdzie można spodziewać się wyników. Pewien gościu wręcz palcem wskazuje, gdzie łowi. I co? Pojechałem tam kilka razy i nigdy rybki do tabeli nie złowiłem. A ponoć tam takie kabany stoją:) I ciągle nam to udowadnia. Bjpol imienniku:) w tym pomyśle brali udział ( Ty również) ludzie otwarci na innych. Tam słowo „moja” miejscówka nie istnieje. Zakładam, że tak powinno być. Liga, to jest tylko pretekst, haczyk, aby wyjść z domu, zaglądnąć przy okazji spaceru, czy zagospodarować sobie wspomnianą godzinną przerwę od pracy. Porównać swoje wyniki do innych. Przez te kilka lat trwania pomysłu wydarzyło się sporo fajnych rzeczy. Wśród ligowiczów przybyło kilku twórców przynęt. O kręceniu much nie wspomnę. Sam fakt kolejnych sympatyków metody muchowej można zawdzięczać kolegom z ligi. Znajomość z tego kręgu zaowocowała wieloma spotkaniami. Nie tylko nad wodą. Wypady w góry, na grzyby, czy na przysłowiowego browara, to normalka. Wędkarstwa nie da się zamknąć do jednej miejscówki. Jak nie ma kilku zdań z cotygodniowej wyprawy od muszkarzy, to zastanawiam się, czy jakaś epidemia panuje i polegli w chorobie? Tylko patrzeć, jak w wątku pojawią się głowacice. Czego im bardzo życzę. Wrócę do ślumpy. Nawet z sympatią się do niej odnosimy. Właśnie, ta ślumpa, ryżowisko i można by dorobić kilka innych nazewnictw. Rozumiem, że to wszystko z sympatii do rzeki. Czy to Dunajec, czy Odra, San, czy Ślęza, łączy nas jedna pasja. Może więcej życzliwości przyda się w dzisiejszych ciężkich wędkarskich czasach? Zastanówcie się sami, czy aby nie jesteście postrzegani przez innych, jako maniacy męczący czyjąś miejscówkę? Kto był pierwszy? Kto jest bardziej etyczny? Co do etyki. Zasady mają przemycać i powodować pewne nawyki. Nawyki dobrego traktowania złowionych ryb. Zasada „złów i wypuść” jest nadrzędna. O przeżywalności nie dyskutuję, bo zakładając, że część z nich ginie, to mogę kije odstawić do szafy. Ja tak sprawy nie stawiam. Jestem przekonany, że wypuszczane przeze mnie żyją i rozmnażają się w najlepsze. Oczywiście zdarzają się nam gafy, ale po to jest forum, żeby pomagać. Ślęza jest jedną z rzek, którą wędkarze sami opisali relacjami z wypraw. To jest niesamowite! Osobiście kilka razy cofałem się do początkowych stron tematu i chłonąłem opisy i relacje kolegów z wypraw. Relacje od początkowego biegu rzeki do jej ujścia do Odry. Może się okazać, że idea zgaśnie tak szybko, jak się rozwinęła. Może już spełniła swoje zadanie? Uważam, że i tak dużo dobrego się wydarzyło. Wędkarzy lubiących bezwzględny spokój i samotność na ulubionych miejscówkach czekają coraz trudniejsze czasy. Urbanizacja postępuje. Zmiany form przestrzennych będą odczuwalne nawet nad Ślęzą. Ten pomysł ma na celu przezwyciężyć opory przed rezygnacją z naszej pasji. Podobnie, jak formuła wędkarstwa miejskiego.
Pzdr. jaceen