Ranking
Popularna zawartość
Treść z najwyższą reputacją w 04.07.2017 uwzględniając wszystkie działy
-
W związku z tym iż był to spontaniczny wyjazd, jechałem kompletnie nieprzygotowany ( muchy, techniki łowienia w danych warunkach jakie tam panują). Dopiero po powrocie poczytałem trochę po forach i zdałem sobie sprawę, że gdybym przed wyjazdem zapoznał się z tym, łowienie na Sanie w warunkach, które zastaliśmy było by łatwiejsze i efektywniejsze. Ale od początku. Wyjechaliśmy z czwartku na piątek w godzinach nocnych. Załadowaliśmy auto po brzegi i w znakomitych nastrojach ruszyliśmy w drogę. Już na samym początku rzucono nam kłody pod nogi… wypadek na A4, co oznaczało objazd, do tego korek na bramkach. Trochę ponad 100km przejechaliśmy w 3h. Dotarliśmy w końcu do Sanoka, gdzie na stacji benzynowej wykupiliśmy stosowne pozwolenia. Do celu zostało kilka kilometrów, można było wyczuć w powietrzu podekscytowanie, że już za chwilę nasze sznury poprzecinają najpiękniejszą lipieniową rzekę w Europie. Widzimy most i tabliczkę z napisem San. Nawet nie chcecie wiedzieć jakie mieliśmy miny gdy zobaczyliśmy rzekę. San płyną szybko a jego kolor przypominał kawę z mlekiem, którą właśnie spożywam. Padło kilka rozczarowujących słów … Zakwaterowaliśmy się w domku, przygotowaliśmy sprzęt i wystartowaliśmy na łowisko. Jechaliśmy wzdłuż Sanu w ciszy… każdy obserwował koryto rzeki. Przez głowę przelatywały mi różne myśli – „boje się tam wchodzić”, „dlaczego nie sprawdziliśmy warunków panujących i nie przełożyliśmy wyjazdu na inny termin”. Byliśmy jednak na miejscu i trzeba było szybko dostosować się do panującego otoczenia. Uzbroiliśmy wędki i spokojnym krokiem weszliśmy do Sanu. Szerokość tej rzeki onieśmielała mnie. Przesuwałem się do przodu bardzo powoli. Czułem się jak dziecko pozostawione samo w lesie. Rozeszliśmy się na pewne odległości. Co jakiś czas spoglądałem na chłopaków. Każdy sznurował wodę w poszukiwaniu lipieni. Widziałem jak Baca wyciąga pierwszą rybę, wtedy poczułem się znacznie lepiej i nabrałem optymizmu. Przeszedłem rzekę na druga stronę, ku mojemu zdziwieniu po tej stronie woda była w miarę klarowna. Okazuje się, że dopływy, a w tym przypadku Choczewka, bardzo brudziła lewy brzeg mniej więcej do 70% całej szerokości. Szkoda , że dopiero później dowiedziałem się, że dobrze łowi się tam lipienie na granicy brudnej i czystej wody, nie stosowałem też metody krótkiej nimfy, która zastosowaliśmy dopiero ostatniego dnia. Pojechaliśmy w górę rzeki, poniżej ujścia Choczewki do Sanu. Tam stan wody okazał się o wiele lepszy. Wielkością ryby nie powalały na kolana. Schodziliśmy w dół rzeki. Skuteczne okazały się pupy chruścika. Poruszałem się w towarzystwie Bacy, który w jednym miejscu miał dwa potężne brania, zakończone zerwaniem muchy z przyponem. Miejsce do którego doszliśmy napawało optymizmem, jednak chłopaki wyszli już z wody i musieliśmy wracać do domku żeby coś zjeść i odpocząć po nieprzespanej nocy. Zanim wróciliśmy do domku, podjechaliśmy do lokalesa kupić jakieś muchy, które pomogą nam wstrzelić się w wymiary. Muchy były śliczne, cieszyły oko. Do każdego zakupu, pan sprzedawca raczył nas kieliszkiem samogonu taki zwyczaj. Nie trzeba było Nas długo zachęcać. Po południu pojechaliśmy w miejsce porannych łowów, woda była zdecydowanie czystsza. Niestety kilka ryb, które udało się wydłubać, nie przekroczyło 15-20cm. Booryss zanotował atak potwora, który zdemolował mu przypon podczas brania. Bez spektakularnych wyników, zmieniliśmy miejscówkę. Bawiliśmy się sucharkami, królowały goddardy, bardzo dużo brań i „rybeczek wyholowanych”, jednak cały czas były to tylko maluchy. Słyszałem, że Tom@ha miał fajne branie i zerwanie zestawu. Do końca dnia nic się nie zmieniło, sucharki i brania króciaków. Wieczorem ukręciliśmy kilka much, zrobiliśmy grilla i przeanalizowaliśmy dzień. Poranek nie spowodował uśmiechów na naszej twarzy. Pobudka 4.00 a za oknem szaro buro i deszcz… przed 5.00 meldujemy się nad brzegiem. Mimo opadów, woda wyczyściła się przez noc. Przygotowaliśmy muchówki i z nowo ukręconymi muchami zaczęliśmy sznurować. Po 3h zaliczam mocniejsze branie i czuję większą rybę na kiju, jednak po 3 sekundach spada… Deszcz zacina, w kieszeniach gdzie trzymam pudełka z muchami jest już sporo wody. Ręce pomarszczone, mam trudności z zawiązaniem przyponu. Kończymy o 9.00 i wracamy do domku zjeść śniadanie i wysuszyć ciuchy. Trzech wariatów decyduje się jeszcze połowić na odcinku przydomowym. Sprawdzam pogodę i odczytuje, że o 15.00 ma być pełne słońce. Tom@ha i ja zapadamy w błogi sen. Po 12.00 jedziemy do Sanoka do sklepu wędkarskiego . Pomieszczenie wielkości 1.5 na 4m, jest lepiej zaopatrzone w artykuły dla muszkarzy, niż wszystkie sklepy we Wrocławiu razem wzięte. Kupujemy to co nas interesuje i jedziemy na obiad. 16.00 sprawdzamy wodę na odcinku przydomowym …nie chce nam się wierzyć. Woda przypomina tor dla kajakarzy górskich, na dodatek w kolorze gliny. W nurcie płyną drzewa, kołki, pralki, lodówki….. Jedziemy sprawdzić mniejsze rzeczki , których nazw nie pamiętam. Sytuacja jest taka sama. Borys wykonuje telefon do miejscowego od którego kupiliśmy muchy, z zapytaniem czy można gdzieś dziś jeszcze połowić i czy jest szansa , że do jutra poziom wody unormuje się. Wiadomości są tragiczne. Nie ma szans na „normalne” łowienie przez kilka dni. Czujemy się jak by ktoś dał nam w twarz, wbijał szpilki w nasze laleczki voodoo…. Intensywnie myślimy co tu zrobić, jedziemy na miejsce porannych łowów. Na miejscu spotykamy miejscowych muszkarzy. Okazało się , że między 14-15h fala zaskoczyła kilku chłopaków i nie zdołali wrócić na stronę Sanu gdzie mieli zaparkowane auto. Zostali odcięci a zabranie ich z drugiego brzegu to jakieś 20-30 km objazdu. Postanawiamy jechać na zbiornik Myczkowski. Przejrzystość wody mineralnej, ustawiamy się na linii brzegowej i machamy w nadziei na jakiekolwiek branie. Wyglądało to jak konkurs rzutów na odległość. Był to moment na rozładowanie negatywnych emocji związanych z naszą frustracją na panujące warunki na Sanie. Po powrocie zostało nam już tylko jedno, grill oraz spożywanie płynów regeneracyjno rozweselających. Blisko 1.00 w nocy kładziemy się spać. 3.45 dzwoni telefon. Ignorujemy to, ale sytuacja trwa bez przerwy. Jeden wariat siedzi na dole ubrany w śpiochy gotowy na poranne łowy i dzwoni raz po raz a to do mnie a to do Borysa i Patryka. 4.00 poddajemy się. Wstajemy i już po 15-20 minutach jedziemy na San. Wskaźnik w Internecie pokazuje 194cm, czyli wyższy niż 2 dni temu o 12cm. Woda przez noc spadła tylko o 20cm. Podczas wieczornej biesiady ustaliliśmy, że łowimy tylko na krótką nimfę. Ostrożnie wchodzimy do wysokiej wody. Nie czuje się bezpiecznie, spałem zaledwie 3h. Zaczynamy zabawę. Już po 3 minutach u Tom@hy melduje się pierwsza ryba w granicach 31cm. Szok!!! Taka woda i są efekty. Obławiamy rynny wymacane stopami . Tomek łowi pstrąga. Podchodzę do mistrza i proszę o rady w doborze nimf i długości przyponów. Jestem jednak za bardzo zmęczony, co jakiś czas wychodzę na brzeg i odpoczywam, grzejąc się w promieniach słońca. Po 3h czuje się już troszkę pewniej. Borys i Baca mieli brania, wyjechały ryby. Łowimy blisko siebie, obławiamy rynny metr po metrze. Postanawiam ostatni raz zmienić muchy. Zakładam rudawego kiełża i po kilku minutach strzał…. linka muchowa napina się, ryba wybiera ponad 5m linki. Czuję, że ryba jest ciężka a na dodatek pomaga jej szybki nurt. Wychwood w 4 klasie pięknie pracuje. Baca pomaga mi podebrać rybę a Borys filmuje hol. W podbieraku ląduje gruby lipień w granicach 42-43 cm. Po szybkiej sesji zdjęciowej każdy wraca do obławiania rynny. Niestety już po kilku minutach zaczynają płynąć gałęzie i różne syfy. Spojrzeliśmy sobie głęboko w oczy „Idzie fala, wracamy” Do przejścia mieliśmy całą szerokość Sanu, poprzecinanego rynnami, kamieniami. Woda cały czas przybierała. Rzuciłem się do ucieczki. Chłopaki mieli niezłą radochę widząc jak biegnę, potykając się co chwile o kamienie. Całe szczęście moje nowe buty zdały egzamin i pozwoliły mi na bezpieczny powrót bez zanurzenia. Na brzegu czekał już Tom@ha. Oznajmił, że San przybrał dobre 15cm w czasie około 10minut. Nurtem znowu płynęły ogromne kłody …..o łowieniu nie było już mowy. Czekając na Patryka, który smacznie spał, postanowiliśmy testować sznury muchowe na różnych wędkach. Był to znakomity pomysł. Mój wychwood z linką Tom@hy (vibra65) latał jak marzenie. Podsumowując tak mizerne wyniki mojego sznurowania: małe doświadczenie nieznana woda nieodpowiedni dobór metody połowu warunki hydro (woda kakao, deszcz, fala po zrzutach z elektrowni) Wyjazd można zaliczyć do udanych. Mimo mizernych wyników, nauczyłem się bardzo dużo, a wyborowe towarzystwo nie pozwoliło mi się nudzić. Do następnego5 punktów
-
4 punkty
-
2 punkty
-
E tam, młody jestem do tego singiel. Kumple też zapaleńcy to jest kiedy i z kim jeździć Moim zdaniem to wyniki mam mocno średnie jak na ilość poświęcanego czasu. Połowy moich wypraw gdzie albo nic się nie działo albo nic godnego uwagi w ogóle nie zdaję relacji..2 punkty
-
1 punkt
-
Główny kronikarz muszkarstwa wrocławskiego. Super, duże piwo z Wetlinera masz u mnie Panie!1 punkt
-
Meusa nie próbowałem to się nie wypowiem, natomiast Lorpio nie zrobiły u mnie roboty. Próbowałem kulek Nano Baits, Stalomax, Carp Only oraz SK 30 i te mogę polecić. Z początku też łowiłem na feederki czy pickera ale z wiekiem stałem się trochę leniwy i wolę nasłuchiwać sygnalizatora1 punkt
-
1 punkt
-
Elast93 irytuje mnie ilość czasu , który masz na ryby Gratulacje ! Hehh, miałem rozdawać karty w GP w tym roku, przynajmniej tak się odgrażałem Podobno jest tak, że na starą miłość najlepsza jest nowa... i bieganie pochłonęło mnie bez reszty Największy z weekendu. 12 kg. Była jeszcze ósemka i dziewiątka.1 punkt
-
Dwa słowa ode mnie. Chciałem napisać wypracowanie na temat tego wyjazdu na rubieże, ale @Booryss mnie uprzedził swoimi wpisami i zdjęciami, więc ograniczę się tylko do zgryźliwego komentarza. Niespełna trzy dni łowienia raczej nie uprawniają do głębszych wniosków, zwłaszcza, że warunki były niesprzyjające (kolejny raz w tym roku) i łowienie w rzece błota raczej nie jest standardem a tym bardziej przyjemnością. Koledzy, jak zwykle się nie popisali i okazali swoją prawdziwą, jakże nieprzychylną bliźniemu twarz. Tym razem moja osoba stała się przedmiotem drwin, uszczypliwości i niewybrednych komentarzy. Brakowało tylko, żeby mi zrobili w nocy, tzw. kocówę, nasikali do kawy i wysmarowali pastą do zębów – jak na koloniach. Postaram im się odwdzięczyć z nawiązką na następnej wspólnej wyprawie, na którą w odwecie oczywiście nie pojadę Co do ryb, których nie było. Zadziwiająca była znikoma aktywność tych średnich i większych sztuk, co powodowało, że trzeba było się przeprosić z nielubianą nimfą spod kija. Z powierzchni i środka grubej wody można było co najwyżej skusić do brania przedszkolaki, więc zostało ciężkie oranie dna. W wodzie barwy popłuczyn z kolektora ściekowego przypominało to loterię. Nie widząc gdzie się brodzi i prowadzi przynętę, pozostawało systematyczne, krok po kroku, właściwie na ślepo przeczesywanie rzeki. Jak się coś trafiło na końcu wędki, było to raczej dziełem przypadku. Do nielicznych pozytywnych drobiazgów mogę zaliczyć fakt, że koledzy wreszcie zaczęli próbować dolnej nimfy. Nie, żebym lubił tak łowić. O to, to nie, niekiedy się to po prostu przydaje. @Odys przekonał się, że ma do fantastycznego kija źle dobraną, by nie rzec, do dupy linkę i założenie czegoś innego odmienia zestaw. Nadal nie mogę wyjść z podziwu jak można sprzedawać za ciężkie pieniądze przyjezdnym wędkarzom coś, co przypomina nie muchę, tylko paranoidalnie nieproporcjonalną szpilkę z kawałkiem niteczki i zarzekać się przy tym, że to jest cud-przynęta. Będzie pan zadowolony… I na koniec - nadal nie lubię wędkowania w stojącej wodzie. A przynajmniej raczej nieprędko polubię1 punkt
-
Dziś kolejny poranek nad Królową, zaowocował pierwszym wyholowanym sumem 105 cm (miałem już kilka na kiju ale żadnego nie wyholowałem), u kumpla trafił się nieco większy 123 cm. Oprócz tego u kumpla jeszcze jeden wąs na kiju ale przetarł plecionkę1 punkt
-
Z czwartku na piątek pojechałem z synami do znajomego nad staw..Złowilismy ponad 20 karpi w tym trzy między 66-70cm.Najwiekszego złowił najmłodszy syn.Najważniejsze, że chłopcy nauczyli się spokojnie holować ryby.Ja nauczyłem się jakich haczyków nie stosować, dwa po prostu się złamały.Wszystkie ryby złowione na metodę.W sobotę nieudane rozpoczęcie sezonu sumowego.Dzisiaj zaczęło się od wysłanego paliwa ,puścił korek i benzyna zalała bagażnik, na szczęście syn miał czyste ręce i uzbroił mi laleczkę w rosówki.W czwartej miejscówce namierzyłem wąsa i po 30sekundach uderzył i tu znów pech bo spieprzył mi sie hamulec w kołowrotku i cały czas był lużny ale udało się wyholować rybę.Na ostatnim zdjęciu karpie złowione od 4 do 7 wtedy brały najlepiej były jeszcze 3 ale już nie mieściły się w siatce.1 punkt
-
Dzis rozpoczęcie sezonu wąsatego. Udało się znaleźć chwile czasu aby rano popływać. Pogoda nie napawała optymizmem ale mimo wszystko mila niespodzianka. Na początek melduje się mały sumik 99 cm Oczywiście wraca aby dać znać prapradziadkowi o sesji foto na brzegu Z rodziny napotkał chyba tylko ojca bo po chwili zameldował się u fotografa sumik 124 cm I on wrócił do rodziny Do końca pływania już żadnych brań. Rozpoczęcie sezonu uznaje za udane1 punkt