Wędkarski kwiecień udanie rozpocząłem kleniami i również udanie zakończyłem. Nasz forumowy kolega zaprosił mnie na wspólny wypad w jego ulubione rewiry, a że również lubię tam czasami zaglądnąć, to była okazja przypomnieć sobie miejscówki. Jeszcze było widno, to zaczęliśmy szukać okoni gumkami. Nie były wielkie. Złowiliśmy po kilka sztuk. U mnie zestaw na lekko, 1,5g i 2”. Nie zatrzymywałem się długo w miejscówkach. Chciałem sprawdzić je pod kątem wieczornego łowienia. „Zaklepałem” w pamięci trzy, do których chciałem wrócić, jak się ściemni.
Ogólnie kwiecień był średni, patrząc z perspektywy poprzednich sezonów. Kilka dni byłem skoncentrowany na okoniach. Szału nie było. Liczyłem po cichu na trzydziestki. Niestety, nie te umiejętności. Jeszcze trzeba się uczyć.
Przy okoniach spodziewałem się o tej porze przyłowów płoci, krąpi i leszy. Specjalnie nie nastawiałem się, ale sprawdziły się przewidywania. Kilka sztuk z wymienionych ryb złowiłem na okoniowe gumki. Kilka, przeważnie krąpi, złowiłem na kleniowe woblerki.
Klenie łowiłem. Jednak było ciężko. Trafiały się pojedyncze sztuki. Liczyłem na jakiś dzień/noc, gdzie brań będzie na tyle, by mnie ta sytuacja wędkarsko ożywiła. Było średnio.
Jazie też się trafiały. Nie miałem okazji zmierzyć się z takim ponad czterdzieści centymetrów.
W wolnych chwilach od wędkowania powstawały kolejne podróbki owadów na klenie. Ciekawe, czy wśród nich znajdzie się jakiś czarodziej, który omami klenie na całego.
Od kilku lat należę do społeczeństwa C&R. Obecnie prezesem jest czapla. Niebawem ma się to zmienić i chyba przejmie stanowisko kormoran. Takie tam wewnętrzne rozgrywki polityczne;)
Wracam do ostatniej wyprawy. Czasami warto się rozluźnić. Przystąpić do łowienia z takim nastawieniem, że nic nie muszę. Nie muszę łowić okazów. Nie muszę w ogóle wracać z ryb zwycięski. Popatrzeć na wodę, obserwować otoczenie, spotkać się z kolegą i pogadać. W drodze przeglądnąć jego pudełka z przynętami. Zawsze można dostrzec coś ciekawego, co może się w przyszłości znaleźć w swoich zbiorach. W zbiorach, bo wędkarstwo to również zbieractwo. Mylę się?
Po zmierzchu poszedłem na wolniejszy odcinek Odry. Starałem się ustawić na wypatrzonych mini blatach. Były to niewielkie wypłycenia rozciągnięte od brzegu. Dokładnie to zajmowałem stanowiska przed nimi. Tak przypuszczam, bo w nocnych warunkach nie byłem pewien dokładności. Wiaterek w twarz, plecionka 0,10 i lekki wobler krakusek 4cm nie ułatwiały precyzyjnych i dalszych rzutów. Wobler leciał pod skosem w nurt, tam spływając wachlarzem, pozwalałem na wybranie kilku metrów plecionki. Wtedy zamykałem kabłąk i starałem się jak najdłużej utrzymać go w pobliżu opaski i prądach, które odbijały od brzegu. Gdy czułem brak pracy, delikatnie nim podszarpywałem i kilkoma obrotami korbką, bardzo wolno, likwidowałem luz. Brania były zdecydowane. Nie było mowy o pomyłce, że trącił linkę nietoperz. Na początek uderza trzydziestak. W chwilę później, taki pod czterdzieści centymetrów. Następna miejscówka interesowała mnie najbardziej. Za dnia podchodziłem do niej, bo widziałem, że kręci się w tamtym miejscu coś większego. Niestety, rozbawione dzieci zaczęły wrzucać tam kamienie i miejsce za dnia zostało „spalone”. Zapamiętałem je i wróciłem w nocy. Chyba w piątym rzucie mam porządnego kopa w łokieć. Tryk, tryk, hamulec delikatnie popuszczał. Nie chciałem zbyt siłowo holować, bo kotwiczki z cienkiego drutu i przy zapięciu na pojedyncze groty łatwo o odgięcie. Idzie w górę nurtu. To już sygnał, że będzie ładna sztuka. Kopie. Trochę zwątpiłem, czy to czasem mały sum? Mam go kilka metrów od siebie. Zapalam latarkę. Chcę zobaczyć, co mam, bo jeszcze nikt z nas nie przejął inicjatywy. To oczywiście działo się w ciągu niecałej minuty, ale setki myśli w tym czasie przeleciało przez głowę. Najważniejsza, to możliwość podebrania. Przede mną pas jakiejś pływającej zieleniny. Nie mam za bardzo jak przejść brzegiem dalej. Próbuję najechać kleniem na zielsko i ślizgiem dociągnąć do siebie. Gdy zanurkuje pod ten kożuch patyków i traw, będzie po wszystkim. Udaje się i mam go pod nogami. Teraz pozostaje tylko jedno zmartwienie. Podebrać go tak, żeby było bezpiecznie dla mnie i ryby. Moczę rękę. Przymierzam do karku. Niech chwilę odpocznie. Chyba dam radę. Szturcham go ręką. Nie reaguje szaleńczym zrywem. Szybki chwyt i wyrywam go z wody. Po drodze wobler odczepia się i ląduje w trawie. Żeby nie grzebać w ustawieniach aparatu, przygotowana opcja zdjęć nocnej sesji (kilka zdjęć z fleszem z samowyzwalacza). Miara pokazała (52,5cm) i powrót do wody.
Gdy emocje opadły schodzę jeszcze jedno stanowisko dalej. Tak dostaję jeszcze jednego klenika i mam jedno puste branie.
W maju koncentruję się na boleniach i okoniach. W odwodzie zostaną jazie. Z nimi będzie trudniej, bo mogą się trafiać klenie, a chcę przynajmniej przez dwa/trzy tygodnie im odpuścić.
pzdr., jaceen