Jak widać, wątek miał dłuuugą przerwę;)
Wobec tego, że postanowiłem więcej czasu poświęcić boleniom, to napiszę kilka zdań z moich starań i obserwacji. Poprzedni sezon i kilkanaście dni bieżącego wyklarowało mi, jak będzie wyglądało moje łowienie. Boleń nie był rybą, którą się interesowałem w takim stopniu, jak kleniami i sandaczami. Podejmowałem próby, ale ciągle coś mi nie pasowało. Przede wszystkim nie przemawiał do mnie sposób ich łowienia. Dodatkowo w ofercie sklepowej dostrzegałem przeważnie przynęty ciężkie, bez "wyraźnej" pracy i preferowanym sposobie prowadzenia w tempie zbyt szybkim do moich upodobań. Najczęściej łowiłem w dość mało praktykowany sposób. Gdy we Wrocławiu, jeszcze przed modernizacją węzła wodnego, było więcej główek/ostróg, to nastawiałem się na nie w warkoczach za ostrogami. Najlepiej, gdy był przybór i nurt nabierał na sile. Wtedy przed zmrokiem przysiadałem na jednej z wybranych główek i wypuszczałem w warkocz, niedaleko, klasycznego woblera o dość agresywnej pracy. W ten sposób złowiłem swoje największe bolenie. Łowi ktoś jeszcze tak?
Innym razem, gdy rzeka jest stabilna, bez przyborów, to takimi samymi woblerami łowię, ale ustawiając się nie na szczycie ostrogi, tylko poniżej. Woblera podrzucam powyżej siebie i sprowadzam go z nurtem tuż pod powierzchnią. W tym przypadku, przy takiej wodzie, stosuję jeszcze na lekkich jigach niewielkie twistery w kolorach białym i seledynowym.
Po kilkunastu latach sięgania do metody spinningowej postanowiłem dobrać się do boleni inaczej. W zasadzie tak, jak robi to spora część wędkarzy, tylko musiałem przezwyciężyć opór do używania woblerów bezsterowych. Mowa o woblerach o tzw. pracy ‘walk the dog” i popperach.
Zgodnie z moimi upodobaniami dobierałem cały sprzęt bardziej w kierunku łowienia lekkimi przynętami. Wielkość od 4 do 8 cm, waga do 10 g. Wędka cw do 10 g o charakterystyce „super szybka”, ale z miękką szczytówką, co mi bardzo odpowiada. Z góry wyjaśniam, że moje nastawienie jest na łowienie ryb średniej wielkości. Te większe, rekordowe, zostawiam dla specjalistów i tych wędkarzy, co są tak obłowieni, że bolenie 50-60 cm ich nie interesują.
Dlaczego woblery „walk the dog” i poppery? Bo mogę obserwować, jak je prowadzę, korygować w zależności, z której strony je ściągam i podbijam. Bo tu wchodzi w grę ciągłe podbijanie szczytówką, ewentualnie między szarpnięciami wprowadzam krótkie przerwy. Kolejna sprawa to brania. Są widowiskowe. Nawet gdy nie następuje atak, tylko jakieś zawirowanie w pobliżu woblera, to znak, że coś się zainteresowało i można ponowić próby i w rezultacie rybę przechytrzyć. Łowiąc w toni lub przy dnie możemy być nieświadomi, że obok pojawiła się ryba i np. zrezygnowała. Najczęściej łowię w rzece i staram się, aby przynęta przypominała rybę walczącą z nurtem. Rzucam w różnej odległości powyżej siebie i krótkim „graniem” szczytówką nadaję pracę woblerom. Sprowadzanie przynęty z nurtem wygląda bardziej naturalnie dla ryb. Brania w większości u mnie wyglądają, jakby boleń zebrał zbyt dużego piankowego żuka, łowiąc muchówką. Przy zasysaniu takiego woblera musi się jednak mocniej postarać niż przy mikro muszce, gdzie zassanie może być bardzo delikatne.
Jeżeli wobler „walk the dog”, czy popper spłynie poniżej mojego stanowiska, to muszę skorygować zagrania wędką. Zaczyna się moment podszarpywania pod nurt. Nie wszystkie moje woblery nadają się do takiego łowienia. Wtedy zmieniam i dobieram takiego, który w zależności od sytuacji będzie lepiej się spisywał pod lub z nurtem. Brania mogą się też różnić i atak bywa mocniej odczuwany. Gwałtowny zwrot w nurt rzeki zdecydowanie sprawdzi poprawność ustawienia hamulca.
Teraz przeglądnę wątek i sprawdzę, czy moje spostrzeżenia i doświadczenia odbiegają od tych z poprzednich lat;)