Ranking
Popularna zawartość
Treść z najwyższą reputacją w 24.10.2020 uwzględniając wszystkie działy
-
1 punkt
-
Ten post powinien dodać Radek, ale nie jest tu zalogowany i go wyręczę;) Dał się namówić na krótkie wędkowanie i wygląda, że nie żałuje. Pojechaliśmy na ten sam kanał, co dzień wcześniej mi udało się połowić. Nastawienie na okonie a w razie braku reakcji z ich strony będziemy kombinować z boleniami i przed zmierzchem może jakiś sandacz uderzy. Odchudziłem mocno pudełko z gumami, by nie tracić czasu na wybór tej właściwej. Kilka ripperów i twisterów Relaxa, Shad Teez, Lunatic, rippery Manns i trochę Keitechów, to powinno wystarczyć. Łowiliśmy w gramaturze 5-7 g. Radek z plecionką 0,10 a u mnie 0,16. Chciałem, żeby bez problemu mógł wydłużyć rzuty. Wędki te same, czyli Mikado Da Vinci w travelu. On ze szczytówką do 25 g, ja do 15 g. Szczytówki odwrotnie do grubości linek, bo kołowrotki mieliśmy inaczej spasowane. U mnie wielkość 4000, u niego 2000. W każdym razie jakoś to spasowanie działało, latało i nawet połowiło. Początkowo obserwowaliśmy wodę z zamiarem szybkiego przesunięcia, gdyby ryby dały o sobie znać. Niestety, w tym dniu słabo się pokazywały. Musiałem polegać na intuicji i wcześniejszym rozpoznaniu. Kątem oka obserwowałem Radka. Kilka słów podpowiedzi i sam stwierdził, że dzisiaj będzie próbował łowić, prowadząc gumki w toni. Dla odmiany łowiłem z opadu. Jego sposób okazał się trafny. Po godzinie poszukiwania jest! Ładne i zdecydowane branie na kopyto Relaxa. Na to samo, na które dzień wcześniej złowiłem bolenia. Branie było gdzieś w pół wody. Wędka przyzwoicie amortyzowała odjazdy i po kilkudziesięciu sekundach mogłem młodemu pogratulować kolejnej życiówki w tym sezonie. Miesiąc temu złowił okonia 32 cm a dzisiaj bolenia 64 cm. Do tego można dołożyć z tego sezonu szczupaka 59 cm. Te trzy ryby są jego rekordowymi. Cofając się w czasie i biorąc pod uwagę bardzo małą ilość czasu spędzanego nad wodą, Radek ma jeszcze dwa przyzwoite wyniki, kleń 52 cm i sum 122 cm. Udał się nam dzień. 👊1 punkt
-
A po środzie jest czwartek:) Kolejna wyprawa była w innej części Wrocławia. Odra zaczadzona i trzeba szukać spokojniejszych miejsc. Po swojemu nazywam niektóre po imionach lub nickach znajomych, np. rewir Łukasza, Tomka, Krystiana... a tym razem rządziłem się w miejscówkach Wasyla;) Celem były okonie. Oczywiście wyszło, jak wyszło. Po ocenie i pierwszych kilkudziesięciu minutach bez brania zdecydowałem się zwiększyć rozmiar przynęt i próbowałem ściągnąć jednego z grasujących boleni. Miałem trzy uderzenia. Niestety bez sukcesu. Przed zmierzchem założyłem Schad Teeza Fire Perch i opukałem dno przy przeciwległym brzegu. Opłacało się. Później założyłem Kopyto Relaxa. Nocne łowienie na gumy jest moją słabszą stroną, stąd cieszy złowiony boleń, po wcześniejszych niemrawych kilku skubnięciach. Myślę, że sytuację uratowała wędka Mikado z wklejką. Delikatna szczytówka rejestrowała każde delikatne trącenie. Było ich więcej, a z tego udało się te dwie ryby wydłubać. Łowiłem na jednym z odrzańskich kanałów 👊1 punkt
-
Od rana buro i ponuro. Poranna kawka z żonką, rozmowy o szkole, pracy, a w głowie już coś się roi. Niby miało padać, za oknem wszystko pozaciągane z każdej strony… ale nie pada. Może to ostatnie dni zwolnienia, wypadałoby to wykorzystać. Poza tym lekarz zalecał spacery, więc w sumie wypad nad wodę z pewnością wyszedłby mi na zdrowie. Sprawdzam jeszcze lokalną prognozę pogody. Póki co niby może padać, ale szanse niewielkie, rozpada się natomiast na dobre między 15 a 16tą. Jakbym zaraz pojechał to jeszcze bym zdążył „pospacerować” przed deszczem. Jadę. Zabieram też ze sobą psa, co ze względu na kleszcze nie zdarza się często. Pomyślałem, że ja się wyspaceruję, pies się wybiega, żonka nie będzie musiała wozić jej na pola w taką pogodę – wszyscy będą zadowoleni. Nad wodą ląduję przed 11tą i od razu wbijam na pewniaka w ulubioną miejscówkę. Może nie jest to wędkarski ideał, ale teraz mam inne priorytety. Tu mogę podejść blisko do wody, mam łatwy dostęp, mogę nawet usiąść w razie potrzeby, a i ryby się zdarzały czasami, więc nie jest źle. Widzę, że od ostatniego razu woda jeszcze bardziej poszła w górę. Zaczynam więc od pstrokacizny. Na pierwszy ogień idą LC Shaker z dużą ilością brokatu, potem małe rippery Relaxa, Keitechy, Shad Teezy, a gdy wszystko zawodzi nawet wahadłówki. Nic. Macham tak niemal 1,5 godziny i kompletnie nic się nie dzieje, nawet nie pstryknie. Siadam na trawie i daję odetchnąć plecom obserwując wodę. Po dłuższej chwili wstaję i chcę zacząć od nowa. A więc Lunker City – perłowy z brokatem. Pierwszy, drugi, trzeci rzut i nic, za czwartym coś go jednak zassało. Wyjmuję pierwszą rybkę – okonka 23 cm. Ufff, może wreszcie zaczną. Mieszam przynętami, kolorami, ciężarem główek i po kilkunastu minutach następne branie. Ooo ten już fajnie walczy. Na brzegu ląduje okonek 30+. Plecy znowu zaczynają boleć, więc dalej łowię kucając. Minął może kwadrans i znów mam okonka – prawie 30. Coraz bardziej mi się to podoba. Do deszczu zostały jeszcze dwie godzinki, więc walczę dalej. Cały czas zmieniam przynęty – pomyślałem sobie, że skoro nie zmieniam miejsc, to przynajmniej regularnie będę zmieniał przynęty, żeby co chwilę zaskoczyć potencjalnie bytujące tu ryby czymś nowym. Gdy na agrafce był akurat Shad Teez poczułem niesamowicie mocne uderzenie. W pierwszej chwili pomyślałem, że to będzie medalowy okoń. Po chwili jednak zrozumiałem, że to nie ten gatunek. Luzuję hamulec, a nawet wstaję z kucek, bo zapowiada się ciekawie. Najbardziej martwi mnie ten wolframik do 2 kg. Jeszcze godzinę temu kląłem pod nosem, gdy kolejny okonek odbił mi się od gumy, że nie wziąłem okoniowego kija z żyłeczką. Teraz z kolei zacząłem myśleć co mnie podkusiło z tą cieniutką plecionką i jeszcze cieńszym przyponikiem. Weź tu człowieku bądź mądry i ogarnij wszystko jednym zestawem. W mojej głowie biły się takie myśli, podczas gdy na końcu zestawu pięknie walczył …. chyba szczupak. Teoretycznie robił co chciał, w praktyce oznaczało to że hasał po zalanych przybrzeżnych trawach, zbierał plecionką pływające gałązki, a ja tylko w skrajnych przypadkach delikatnie przytrzymywałem szpulę palcem. Po kilku minutach się wyhasał i w miarę grzecznie dał się podebrać ręką. Piękna, gruba niemal osiemdziesiątka. Opstrykałem z każdej strony, z trudem odczepiłem przynętę zakręconą kilka razy w nożycach pyska i odniosłem rybę do wody. Poczułem się spełniony, a plecy poczuły że tym holem trochę przegiąłem. Siadam na tyłku i składam kij. Siedzę jeszcze z kwadrans rozkoszując się zdjęciami i wspomnieniami samego holu. Jesień jest jednak cudowna. Wokół przepięknie, nad samą wodą cicho, a pod nią naprawdę zaczyna się dziać. Plecy odpuszczają więc można wracać do samochodu. Przeszedłem parę kroków i coś mnie tknęło – a wrócę i rzucę jeszcze kilka razy – w końcu planowałem „pospacerować” do deszczu, a póki co nic nie pada. Jak pomyślałem tak zrobiłem. Z kilku rzutów zrobiła się ponad godzina. Co prawda rzucałem już mniej, więcej za to siedziałem i obmyślałem gdzie i czym rzucę, ale w tym czasie dołowiłem jeszcze 3 okonki. Około 14:30 brania całkowicie ustały, około 15-ej zaczęło kropić. Tym razem chyba na to czekałem. To był pretekst, by już skończyć i dać odpocząć obolałym plecom. Kocham to nasze hobby!1 punkt
-
Trzynastego października a ja jeszcze nic znaczącego nie zwojowałem. Meteo.pl straszyło deszczem i silnym wiatrem od południa, to zmobilizowałem się rano i pojechałem na okonie. Wziąłem travela Mikado Da Vinci z kołowrotkiem 2000 i plecionką 0,10. Liczyłem również na sandacze i ten zestaw miał im w razie czego sprostać. Pierwsza godzina bez brań. Jestem na jednej z odnóg Odry z wartkim uciągiem. Miałem wrażenie, jakby przed moim przybyciem otworzono jaz. Płynące liście i konary mocno przeszkadzały w prawidłowym prowadzeniu jiga. Łowiłem na poczciwe kopyta relax-a w kolorze marchewki. Trochę na keitecha, też z dodatkiem marchewkowego koloru i na gumkę z "ali" w kolorze różowym. Dzisiaj było wybitnie na czerwono. I opłacało się. Miałem sześć brań i pięć ryb wylądowało na brzegu. Jeden byczek, okoń i trzy sandacze (z jednego rocznika). Ostatniego sandacza złowiłem na boczny trok z ciężarkiem 10 g. Pozostałe na jigi 4-6 g. 👊1 punkt
-
Wychodząc z rehabilitacji poczułem niedosyt. Na ogół schodziłem na parking słaniając sie na nogach, cały obolały i zniechęcony do dalszej aktywności fizycznej. Dziś, mimo że rehabilitanci ci sami, ćwiczenia i zabiegi też juz przeze mnie oklepane, to jednak niemal zbiegłem po schodach. Wsiadłem do auta. We wstecznym lusterku zobaczyłem kawałek Dragonika, który zalega na tylnej kanapie... od dawna. Coś zaczęło nieśmiało chodzić po głowie. Ale zaraz, zaraz... na forach i innych mediach społecznościowych trąbią od kilku dni że na Odrze stan niemal powodziowy, że woda brudna, że kupa traw i gałęzi ... a ryby się pochowały. Ja w tym czasie w dresiku, w którym ćwiczę na tej rehabilitacji i do tego w krótkich adidaskach, a kalosze i wodery powyrzucałem z bagażnika jeszcze przed tym nieszczęsnym urlopem. Co robić? Jak przystało na „moczykija” na wszystko znalazłem wymówkę. Brodzić nie muszę, w ogóle nie musze wchodzić do wody, mam przecież 3 metrowego Moderate, więc ogarnę wszystko nawet zza zalanego brzegu. Z resztą jak pojadę to i tak cudów nie zrobię - rzucę parę razy jak to mam ostatnio w zwyczaju i obolały wrócę do domu. Odra niedaleko trzeba nad nią zajrzeć, żeby chociaż zobaczyć, czy rzeczywiście taka wysoka i nic się w niej nie dzieje. Zamiast w lewo do domu, skręciłem w prawo i po kwadransie byłem nad rzeką. Pierwsza główka - niewypał. Przerzucam w głowie kolejne, żeby cos skojarzyć, na którąś się zdecydować - przecież wszystkich nie obłowię. Wybieram jedną, która parę ryb mi dała. Jest do połowy zalana, ale przecież Moderate... Kij wystarczał akurat na tyle, by wystawać poza zalane krzaki. Na miejscu zapamiętanego niegdyś wypłycenia ze spokojniejszą wodą mam chyba skubnięcie. Poprawiam i znów dokładnie w tym samym miejscu skubnięcie, a nawet chyba przytrzymanie za koniec ogonka, bo kij dostał konwulsji. Znowu nic. Kolejne dwa, czy trzy rzuty bez kontaktu. Zmieniam Westin Shad Teez 9cm - Bass Orange, na bardziej agresywnego, bo woda rzeczywiście duża i bura. Wybór pada na takiego samego Fireflake. Obrzuciłem nim wszystko dookoła i nic. Znowu zmiana. Kiedyś zmiana przynęt była dla mnie konieczną stratą czasu – teraz rozkoszuję się tymi manewrami, bo mogę dać chwile odpocząć plecom. A więc może cos po środku? Niedawno trafiłem na ciekawe malowanie Shad Teeza pt. Pink Headlight – teraz on trafia na agrafkę. Niestety nie zmienia postaci rzeczy. Znowu grzebie w pudełku (z uwagi na stan zdrowia mocno odchudzonym) i nic mi nie przychodzi do głowy, więc wracam do tego, który zrobił na jakiejś rybie wrażenie. Pierwszy rzut w miejsce skubania i znowu drżenie szczytówki. Co jest? Taki maluch, że nie może zassać 9 cm gumki? Szukam czegoś mniejszego. Mam kilka Cannibali, tych najmniejszych i to najmniejszy kaliber jakim w tej chwili dysponuję. Może ze 2 cm mniejsze, ale główkę daje taka samą więc powinno być lepiej. Na pierwszy ogień Blue Pearl. Coś go chyba skubnęło, ale nie chce poprawić. Obrzucam jeszcze wypłycenie, ale tam też cisza. W międzyczasie wiatr ucichł, słońce też zaczęło się przebijać. Pora się chyba zbierać. Postanawiam dać rybkom jeszcze jedną szansę i niebieskiego Cannibala zamieniam na czarnego killera podlaskiego, czyli White And Black. Tzn. nie wiem czy to podlaski killer. Po prostu rok temu na wiosnę widziałem ten model u kilku osób spotkanych nad podlaskimi zbiornikami i tak go zapamiętałem. Rzut w okolice skubnięć (wypłycenia), gumeczka opada, zamykam kabłąk, ruch korbką i od razu drżenie. Nie zacinam w tempo, tylko ułamek sekundy później i … coś siedzi. Ryba idzie uparcie w lewo, potem w prawo… Raczej nie okoń. Może to szczupak? Profilaktycznie luzuję hamulec, bo plecionka cieniutka, wolframik jeszcze cieńszy, a dookoła gałęzie, trawy… Już widzę rybę, tylko jak ją wyjąć? Wszystko zalane, a ja w adidaskach i nie mam zamiaru wchodzić do wody, bo w tym stanie nie będę ryzykował, tym bardziej że pod wodą kompletnie nic nie widać. Na szczęście duża woda to dobry wyślizg i tym razem też zadziałał. Wreszcie złowiłem coś fajnego i od razu poczułem się lepiej. Spojrzałem na zegarek i niemal oniemiałem. Ostatnimi razy moje wędkowanie trwało 30-40 minut. Dziś zleciały prawie 3 godziny i nawet tego nie poczułem. Chyba zdrowieję.1 punkt