Wczoraj byłem bardzo uparty!
Nad woda jestem 8:30, pogoda marzenie! bezwietrznie, cieplo jak na grudzien. Wiec szczesliwy wykonuje pierwsze rzuty. W ruch ruszyly kaitechy 2 oraz 3 cale, rowniez shadteezy od Westina. I tak co jakis czas zmieniam te przynety- kombinuje, okonie nie reaguja na nic,zaczynam sie irytowac. Mija czwarta godzina mojej dlubaniny i dalej zero reakcji na podrzucane kąski, tylko kilka niezrozumialych skubniec.
Zakładam Shadteeza 5cm- najmniejszy stworzony pod okonie o naturalnych barwach.
Biczowanie wody trwa dalej, i nagle czuje mocne pukniecie! Coś siedzi, delikatnie stawia opor, jak okoń to bedzie napewno fajny mysle, chwila walki i ukazuje sie sandacz. O prosze pomyslalem! Robie szybkie foto, odpinam i rzucam dalej.Po zlowionej rybie, checi na dalsze łowienie wrociły
Trzeci rzut, przyneta opada do dna podbijam, i łup siedzi! Kolejny sandacz czuje jego granie zebami po pleciace, chwila walki pstryk odpuscił. Zle sie zapial i odplynal nie dajac satysfakcji.
Podsumowujac, na osiem godzin lowienia mam 5 brań, jednego sandacza, oraz chwile walki z kolejnym. Kilka skubnieć okoni. Z tego wynika, ze wstrzelilem sie w sandaczowe zerowanie. Majac w tak krotkim odstepie czasu dwa z jednego miejsca. Pozdrawiam wytrwalych