U mnie w sobotę spacer wzdłuż Odry poniżej Wrocławia. Przewędrowaliśmy główki na odcinku około 4km. Szukaliśmy spowolnień i wyraźnych granic nurtu. Woda jednak tak kręciła, że w wielu klatkach nie dało się łowić. Kleniom najwyraźniej taki stan rzeczy też nie odpowiadał i wyprawa zakończyła się jednym spudłowanym braniem.
W niedzielę świt na miejskim odcinku Odry. Sytuacja frustrująca- kilkanaście, ładnych, wyraźnych brań i żadnej zaciętej ryby. Człowiek zaczyna myśleć o błędach w budowie zestawów, ale przecież te w wielu innych sytuacjach były jak najbardziej skuteczne. Odpowiedź na powyższe upatruję w obserwacjach z zeszłych lat. W tym okresie roku, gdy tylko zaczynają się pierwsze ciepłe dni, w miejscu w którym łowiłem pojawiają się krąpie. Nie są to krąpiki wielkości dłoni, tylko poważne, grube, wyrośnięte topowe okazy swojego gatunku. Są niezwykle żarłoczne i silne i bez problemu szarpią dużą kulką sera. Jednak bardzo rzadko uderzają kulkę w taki sposób, żeby ulec zacięciu. Można oczywiście zmienić zestaw i nastawić się na zabawę z nimi. Tam gdzie są te wielkie krąpie, lubią przebywać też klenie, także jestem dobrej myśli. Po prostu nie był to dzień ich żerowania.
Później pojechaliśmy na staw, próbując przechytrzyć karpia na przedwiośniu. Bez skutku. Jednak jeden zestaw zrobiłem klasyczny i po ponad godzinie od zanęcenia miejsca zacząłem regularnie łowić płocie i okonie, bez szału wielkościowego. około godziny 12:00, gdy słoneczko już trochę przygrzało, w okolicy trzcin zaobserwowałem spory ruch. Po przerzuceniu zestawu w to miejsce okazało się, że to wzdręgi chciały zaprezentować jak bardzo głodne są po zimie. Szybkościowe łowienie, sztuka za sztuką, dało nam godzinkę treningu umiejętności i zabawy