Ostatnio wędki trochę się zakurzyły. Trzeba strącić pajęczynę. Nad wodą poczułem się lepiej. Spokój. Nocny powiew sprawia ulgę. Za dwie minuty będzie północ. Nie spieszę się. Poprzednio ryby odpalały po godzinie drugiej. Poziom wody dla mnie, taki nijaki. W tym sezonie bardzo trudno zejść nie zerując. Plan jest taki, żeby łowić najdłużej, jak się da gumami. Uzbrajam kilka w rozmiarze 3”+ (Shad Teez, Lunker City, Keitech) główkami 3-5 g z hakiem 5/0. Reszta zestawu w porównaniu do przynęt jest dość toporna. Przypon z fluorocarbonu 0,9 mm dopięty do plecionki 0,26 mm i to wszystko ma pracować na wędce do 60 g? Jak chciałem, tak mam. Nie pierwszy raz to robię, a wiem, co robię.
Obserwuję wodę. Pierwsza godzina łowienia i nic się nie dzieje. Nad głową zaczyna latać upierdliwy gacek. Miałem wrażenie, jakby łepek obracał w moją stronę i się na mnie gapił? W końcu wykorzystał chwilę i zawiesił się na wędce. Skubaniec wisi głową w dół i się do mnie uśmiecha! Dodatkowo coś po swojemu gada:
- Cyk, cyk, cyk…
Wyciągam szyję, nadstawiam ucho i słyszę:
- Jacku. Chodź za mną. Pokażę ci dobre miejsce. Tam na pewno coś złowisz. Dobry z ciebie człowiek, to ci pomogę.
O mało wędki nie wypuściłem z rąk. Po antybiotykach chyba mózg mi sparciał.
Nietoperz zerwał się do lotu. Zakręcił kilka razy i gestem skrzydła zachęcał mnie, by za nim iść. No dobra. Nikt nie widzi, to nie będzie blamażu. Idę.
Cóż, to nie wigilia, ale ostatnio tyle czasu spędzałem wśród nietoperzy, że mnie chyba uznały za swojaka.
Po kilkunastu minutach powiedziałem sobie, nie, to szaleństwo. Przecież to niemożliwe. Nie dam się omamić. Natomiast gacek do mnie cyka i słyszę cichutkie:
- To tu, to tu.
Przeleciał kilka razy, muskając łapkami wodę. A niech tam. Nie zaszkodzi spróbować. Podrzucam gumę we wskazane miejsce. Kilka razy zakręciłem kołowrotkiem i ŁUP! Ja nie mogę! Branie! To nie mogło się wydarzyć! A jednak. Sandacz pod wymiar ląduje do ręki.
Kłapnął kilka razy pyskiem, jakby chciał mnie ugryźć z niezadowolenia. Wrócił do wody i nawet nie ochlapał mnie ogonem w geście podziękowania.
Gacek znowu się pojawił. Zawisł w powietrzu i ponownie macha skrzydełkiem. Posłusznie idę. I tak było pięć razy. Za każdym razem kończyło się braniem sandacza. Brania były zdecydowane i mocne.
Szkoda tylko, że rozmiarami nie grzeszyły. Największy lekko ponad wymiar.
Pomyślałem, że już wystarczy wrażeń. Zwinąłem wędkę. Podniosłem kciuk do góry, by podziękować. Nietoperz widocznie miał mnie ciągle pod obserwacją. Odlatując, pomachał skrzydłami niczym Boeing.
Ot, taka historia. W nocy mogą się dziwne rzeczy przydarzyć. Rzeczy nie do ogarnięcia ludzkim umysłem;)
PS
Nie czytajcie książek A.Pchilipiuka, bo Jakub Wędrowycz was nigdy nie opuści i marnie skończycie:) Gadające nietoperze, to tylko przystawka, co was będzie czekało. Najważniejsze z tego wszystkiego, że moja echosonda nie zawiodła. Baterii do tego nie trzeba;) 👊