Ranking
Popularna zawartość
Treść z najwyższą reputacją w 11.01.2022 uwzględniając wszystkie działy
-
2 punkty
-
2 punkty
-
Gratulacje dla wszystkich uczestników GP2021! Szczególne gratulacje dla: RSM za osiągnięcie jeszcze większego wyniku w stosunku do poprzednich edycji GP. Klasa! Elast93 za olbrzymie postępy, wygranie II tury oraz aż 7 rekordów w tej turze! Podliczanie i pilnowanie punktacji było czystą przyjemnością. W tym roku z uwagi na powiększenie rodziny będę miał dużo mniej czasu na ryby ale będę za Was trzymał kciuki i dalej liczył punkty Mocnego przygięcia w 2022r.! @RSM@Elast93@Booseib@EsoxHunter@tomek1@marbil@Larry_blanka@moczykij@cysiu@ESSOX@Don Gucak@Trippywonder@P@kamil.ruszala@jamnick851 punkt
-
Zaglądając do historii GP, to dotychczasowy najlepszy wynik z roku 2017 ustalony przez KrzysiekG (14066 pkt) przeszedł właśnie ho historii, bo teraz posiadaczem najlepszego wyniku stał się RSM (14102 pkt). 👍1 punkt
-
I to się nazywa podsumowanie w żołnierskich słowach. A ja się tyle produkowałem... Jest tak, że im wędkarz słabiej łowi, to więcej o tym gada i się rozpisuje. Tak będzie i w tym przypadku:) No to jazda;) Styczeń. W archiwum zdjęć nie mam nic szczególnego. W pamięci mam, że zaglądałem nad Ślęzę i na potwierdzenie mam tylko klenika złowionego pod koniec miesiąca na woblera Lovec Rap 5cm. Później mam dłuższą przerwę. Luty. … Marzec. Zrezygnowałem ze Ślęzy. Nic się nie działo. Dopiero pierwsze próby na odrzańskich bulwarach zaczęły przynosić skromne wyniki. Stawiam na minimalizm. Wędka z delikatną szczytówką, pajda chleba, krzesełko i termos z gorącą herbatą, to prawie wszystko, co zabierałem ze sobą. Oczywiście kilka dodatkowych rzeczy też zabierałem, czyli pean do wyczepiania, kilka gotowych przyponów i aparat fotograficzny mają stałe miejsce w niewielkim plecaku. Pierwsze ryby pojawiły się dopiero 22 marca. Generalnie nastawiam się na klenie, ale w tym czasie przyłowem mogą być rekordowe płocie i krąpie. Tak też się działo. Kwiecień. Pogoda tak, ale poziom wody na wrocławskim kanale nie był przyjazny do wypadów z drgającą szczytówką. Pomogło wcześniejsze doświadczenie i znajomość łowiska. Maj. W maju u mnie nic ciekawego się nie działo. Muszę dodać, że sytuacja covidowa miała duże znaczenie w osiąganych wynikach, mimo, że każdą wolną chwilę starałem się spędzić nad wodą. Przy tym postanowiłem, że moje wędkarstwo będzie ograniczać się tylko do wód w granicach miasta. Łapałem się przy tym, że zaczynałem dodawać kilometrów, by złowić jakąkolwiek rybkę. Powiedziałem sobie dość. Nie tędy droga. Trzeba to zmienić. Gdy byłem młodym wędkarzem, to nigdy w granicach Wrocławia nie łowiłem. Z upływem lat zaczynam zwracać uwagę na inne rzeczy, a przedzieranie się przez gąszcz zielska, by być, gdzie od niepamiętnych czasów wędkarska noga nie była, to już mi minęło. Czerwiec. Chciałoby się powiedzieć, chwilo trwaj. To był mój najlepszy miesiąc. Zacząłem łowić na powierzchniowe przynęty. Od kilku sezonów moim marzeniem było złowić okonia powyżej 40 cm. Przypadek, upór, szczęście i trafiony moment na zrealizowanie tego marzenia skończył się trzydniowym wędkarskim szokiem. Gdyby wszystkie brania były skończone poprawnym holem, to prawdopodobnie jeden z okoni miałby przynajmniej 45 cm. W każdym razie, przez trzy dni łowię kilkadziesiąt okoni, a wśród nich było kilkanaście między 33 a 41 cm. Wszystkie pasiaki łowiłem na poppery i powierzchniowe woblery o akcji WTD. Przed upływem połowy miesiąca zacząłem powoli przestawiać się na nocne wędkowanie. W praktyce już od marca robiłem takie podchody i to czasami z sukcesem, ale letnie miesiące pozwalają na wydłużanie pobytu w sytuacji, gdy jest przyjemnie, gdy nie gryzą komary i gdy ryby ewidentnie dają o sobie znać. Po prostu nie chce się wracać do domu. Lipiec. Wracam do „chlapaków” i powierzchniowego łowienia. Epizod z „nocną muchówką” też był. Gdy tylko warunki są sprzyjające, to z przyjemnością sięgam po wędkę muchową i staram się sezon zwieńczyć przynajmniej z jednym sandaczem. Niewielki Zonker sprowadzany po łuku potrafi czasami zmylić zmysły drapieżnika i kończy się to zdjęciem do archiwum. Sierpień. Trochę wędkarstwa, trochę urlopu i miesiąc minął. W dalszym ciągu przynęty powierzchniowe dominowały. Wrzesień. Wrzesień = noc. Tak tak, we wrześniu trudno u mnie doszukać się zdjęcia w dziennej scenerii. W praktyce to pozostało tak do końca roku. Gdy się wybierałem na ryby, to na pograniczu dnia z nocą. Zdecydowana większość czasu zajęła nocne łowienie. Efekty do oczekiwań bardzo skromne. Październik. Miesiąc taki jakiś rozstrzelany gatunkowo i rozterkami, na co się nastawić? W rezultacie ponowny miesiąc bez szału. Jedyne, co zapamiętałem, to w październiku złowiłem przyzwoitego klenia 55 cm. Listopad. Pamiętając poprzedni sezon, to miałem nadzieję na kilka szczupaczych przyłowów. To jest miesiąc, w którym te przyłowy zdarzają się godne. Nie myliłem się. Już na samym początku łowię osiemdziesiątkę, później jeszcze kilka przyzwoitych, no i kilka uwolniło się w trakcie holu. To miał być miesiąc sandacza, ale tym razem nie miałem szczęścia. Trzy największe wygrały. W dwóch przypadkach była to krótka walka, a trzecie zdarzenie, to moja przegrana przez niewytłumaczalne zlekceważenie sytuacji. Grudzień. Pogoda rozhuśtana. Raz wiatr, innym razem mróz, a jeszcze inne dni z szaleństwem ciśnienia. Tym razem mój upór i konsekwentne oczekiwanie w miejscu, gdzie miałem największe sandaczowe sukcesy, obrócił się przeciw mnie. To jednak mogłem ocenić po czasie. Jak w przysłowiu;) Ryby: Kleń. Chciałem połowić ich trochę w rzece Ślęzie. Pogoda i aktywność ich jednak nie dała szans nacieszyć się wynikami. Drgnęło w marcu. Wróciłem do mojej ulubionej wersji łowienia na „chodzonego” z lekką gruntówką bez nęcenia. Początkowo odwiedzałem wrocławskie bulwary, a pod koniec kwietnia szukałem kleni na kanale powodziowym. Wysoka woda nie ułatwiała zadania, ale kto upartemu zabroni? Jaź. Na jazia specjalnie się nie nastawiałem. Przynajmniej na początku sezonu. Bardziej o tej rybie myślę późną jesienią. Jest taki moment, że znaczna część wędkarzy zaczyna uganiać się za sandaczami, a ja na przekór poluję na jazie nocą. Ładne biorą wtedy. I jaka frajda, że udaje się łowić je celowo, nie z przypadku. Okoń. Tu mógłbym wylewać i wylewać swoje żale. Czemu je ignorowałem do tej pory? Wędkarsko wręcz lekceważyłem. A to taki przebiegły przeciwnik. Jeżeli chodzi o te duże sztuki, to na nie jest bardzo mało czasu. To znaczy, że jak nie zdąży się w kilkanaście do kilkudziesięciu minut złowić jakiegoś przyzwoitego, to pozostaje później cieszyć się tylko podrostkami. Wiadoma rzecz, że w wędkarstwie żelaznych zasad nie ma, ale pewne prawidłowości można zaobserwować i nimi częściowo się kierować. Tegoroczne największe okonie złowiłem wyłącznie na powierzchniowe przynęty. Największy mierzył 41 cm (mój PB), by w krótkim czasie wyrównać ten wynik, a przy nich złowić jeszcze kilkanaście przyzwoitych pasiaków. Kompletną klęskę poniosłem jigując. Raz tylko trafiłem na kanale żeglugowym na dobre żerowanie i kilkanaście przyzwoitych okoni udało się złowić. Jeden mógł być też słusznych rozmiarów, bo nim go podciągnąłem, to chwilę potrwało i to nie był podlotek. Trudne warunki, walka się przedłużała i uwolnił się z haka. Sandacz. Muszę jeszcze raz przemyśleć, czy warto? Czy warto późną jesienią poświęcać im czas? Ten sezon zdecydowanie potwierdza moje wcześniejsze obserwacje. Dla mnie jesienno-zimowy sandacz jest bardzo trudnym przeciwnikiem. Wiele razy obiecywałem sobie, że to już ostatni sezon. Że w listopadzie i grudniu skoncentruję się na innym wędkowaniu. I co? Chciałoby się powiedzieć ordynarnie, ale nie wypada. Jak w poprzednim sezonie, tak bez wielkiej napinki i jakiejś ogromnej mobilizacji trafiam w listopadzie i grudniu kilkanaście fajnych sandaczy, plus PB 96 cm, to w tym sezonie mogłem się załamać. Na koncie mam dwa wymiarowe sandacze. Na niewymiarowe mogę nie narzekać, ale to nie było moim celem. Z jednego doświadczenia mogę być zadowolony. Trochę sandaczy złowiłem w lecie na rippery prowadzone w toni. To wprowadziło do mojego repertuaru kolejny sposób na łowienie tych ryb. Gdy lata temu zrezygnowałem z ciężkiego jigowania na rzecz woblerów i łowienia w pobliżu powierzchni, a wyniki mi to wynagrodziły dość szybko, to wsłuchując się i podglądając innych wędkarzy łowiących na gumy, nie pozostało nic innego, jak samemu próbować. Było warto. Jak się znajdzie odpowiednie łowisko, to kwestia czasu, że wszystko zagra, jak trzeba. Szczupak. Ryba, której w zasadzie unikam. Oczywiście czasami zdarzają się na nie celowe wyprawy. Jednak porażająca większość moich szczupaków to przyłowy. Jedyne, które pamiętam celowe, to z poprzedniego sezonu na crawlery i na whopper plopper’y. Sum. Zarzekałem się kiedyś, że nie, że to mało finezyjne, że trochę jestem nieprzygotowany. Z tym przygotowaniem, to chyba sobie poradziłem. Przynajmniej jakieś minimum sprzętowe sobie założyłem, bo na suma, to chyba nigdy nie będzie się dobrze przygotowanym. W każdym razie tak jak w innych przypadkach moje sumowe podchody polegają na łowieniu przynętami powierzchniowymi lub pracującymi tuż pod powierzchnią. Mam nadzieję, że następny sezon będzie trochę łaskawszy i nie odstąpię od tego. W zasadzie to jest główny powód, że poświęcam swój czas tej rybie, bo brania powierzchniowe zostawiają wyraźny ślad w psychice wędkarskiej:) Jeszcze długo będę pamiętał, jak jeden z wąsatych cały tydzień sobie ze mną pogrywał. Za każdym razem miałem branie, ale żadne nie udało się wykończyć. Do tej pory mnie to męczy. Tak dał mi się we znaki:) Z muchą w nocy. Przestałem inwestować w ten sprzęt. To trzeba polubić, a nie liczyć na cud wyniki. W dodatku dobrze mieć odpowiednią wodę w pobliżu. Nie mam parcia tłuc się kilkadziesiąt, a w niektórych przypadkach kilkaset kilometrów, żeby zaspokoić swoje rządze. Jednak całkowicie się nie rozstaję z muchówką, bo lubię zaglądnąć na Ślęzę z Goddardem, a nocne polowanie na sandacze jest bardzo wciągające. I to właśnie tej rybie kilka nocnych wypadów z muchówką poświęcę. W tym sezonie nie było dobrych warunków. Woda znaczną część sezonu była wysoka. Mowa o kilku miejscach, w których akurat jakoś sobie radziłem. Na poznawanie nowych nie miałem ochoty. Gdyby powtórzyła się ta sytuacja, to w nowym sezonie może przyłożę się bardziej i coś nowego odkryję? Byłem cztery, a może pięć razy? Najwięcej brań miałem krąpiowych, trafił się jakiś klenik, sandacz i boleń. Ogólnie. Pomijając początek roku i przedwiośnie, gdzie łowiłem częściej na drgającą szczytówkę z gruntu, pomijając listopad i grudzień, gdzie łowiłem spinningując z opadu na jigi, to pozostała część sezonu, była związana z łowieniem powierzchniowym. Zaczynając od maja, a kończąc na październiku, to w użyciu były woblery ze sterem o niewielkim zanurzeniu, jak też powierzchniowe. Uzupełniały je woblery typu crawlery, whopper ploppery, poppery i woblery o akcji „wtd”. 👊1 punkt