W sobotę udało się wybrać na rybki ok. g. 18:30. Cel klenie.
Z racji wietrznej pogody i przelotnych deszczów padło na Śląska Ochlę (gdyby potrzebna ewakuacja izej do auta). Pierwsze wytypowane miejsce, na otwartej przestrzeni, mega zarośnięte, jakiś nie miałem wiary ani w skuteczne poprowadzenie przynęty, ani w to, że pozostałem niezauważony. Po w sumie około kilkunastu minutach w dwóch miejscówkach, zabrałem się i podjechałem na odcinek gdzie rzeczka przez ok. 200m płynie przez las. Zgodnie z oczekiwaniami z dna wyrastało mniej roślinności, a na całej powierzchni rzeczki równa tafla wody bez zarośli na wierzchu. Ze dwa ataki chybione ale kolejny już skuteczny. Klenika ok. 25 cm udało się podjąć. Przynęta żuczek od Jaxona.
Jakieś 30 minut jeszcze tam powalczyłem. Było kilka ataków, ale nieskutecznych. Kawałek w dół rzeki zaczął szaleć jakiś bóbr. Wmówiłem sobie, że popłoszył napewno ryby więc kolejna zmiana miejscówki. Inna rzecz, że przyroda daje znać o sobie i coraz trudniej znaleźć sensowne miejscówki.
Prognozy pokazywały że dalej może przelotnie padać, więc folia przeciwdeszczowa do kieszeni i kilkaset metrowy marsz na Odrzańską opaskę.
Na opasce po ok. 15 minutach zabawy na żabkę skusił się mały klenik.
W koło trochę ryby żerowało, ale nie chciały ze mną współpracować. Jakieś pół godziny po zachodzie słońca na żuczka wzięła jeszcze jedna rybka. Raczej nie duża. Po krótkim holu wykazala się mega sprytem i zręcznością. Zaatakowała brzeg (dosłownie), i tylko sobie wiadomym sposobem wypieła się, zapinając przy tym mojego żuka na kamieniu 😀.
Gdyby nie to, że portki przemoczone przez wysokie mokre trawy (bo po co zalożyc na wierzch portki nie przemakalne, niech sobie leżą w aucie), to bym jeszcze może powalczył, a tak to ok. 22giej zacząłem wracać. Generalnie raczej zadowolony z wypadu.