Trochę późno zdecydowałem, że może warto dziś jeszcze wyskoczyć nad wodę, więc dalsze wycieczki odpadały. Postanowiłem zajrzeć na jeden z wrocławskich kanałów, na którym jeszcze nie łowiłem. Zajechałem na miejsce, zrobiłem krótki spacer brzegiem "na sucho" (bez kija). Tyle wystarczyło, by zdać sobie sprawę, że na taką wodę jestem kompletnie nieprzygotowany. Szybka zmiana planów i około 20-ej ląduję nad innym kanałem. Ten odwiedzałem już nie raz, ale w tym miejscu byłem ostatnio pewnie kilkanaście lat temu. Szybko zorientowałem się, że jest to inna woda, niż ją pamiętałem. Na odcinku 20-30m urywam trzy Meppsy. To mnie jednak nie odstraszyło, bo miejsce mi się podobało, tym bardziej, że tuż przed urwaniem ostatniej złowiłem na nią sandaczyka. Postanowiłem trochę posmużyć, jednak było już na tyle ciemno, że nie chciało mi się wiązać po omacku fluo, a czołówki nie chciałem włączać, bo i bez niej robactwo mnie obłaziło. Zaryzykowałem i zawiązałem agrafkę bezpośrednio na plecionce, a kilka minut później cieszyłem się z pierwszego w tym roku jazia. Gdy zapadł zmrok woda zamarła. Nastała chyba pora sumiarzy, a na to też nie byłem dziś gotowy.