Dziś budzę się z bólem głowy... Po wyjściu na zewnątrz wiem już dlaczego. Zimny wiatr przeszywa aż do kości. Ale cóż jak plan to plan- jadę na muchę. Trzy tabletki pozwalają jakoś funkcjonować, ale nad wodę docieram dopiero w południe.
Nad rzeką wieje, nie widać aktywności ryb, więc zaczynam od nimfy. Po kilku rzutach branie. Walka dość spokojna i wyciągam ładnego lipienia. Nie mierzę żeby go nie męczyć, ale po podbieraku widzę, że ma ponad 35 cm. Ryba widać, że już wytarta.
Kolejne minuty nie przynoszą brań, ale zaczyna płynąć jętka. Tym razem nie popełniłem błędu i kij do suchej mam przy sobie.
Przez kolejną godzinę ryby są bardzo aktywne, jedyny problem to dobrać łowną muchę. Łowię kilka pstrągów, sporo drobnego klenia. Nie ma okazów, ale cały czas coś się dzieje.
Niestety wiatr powoduje, że mnóstwo brań marnuję. Nie widzę muchy, balon z linki utrudnia kontrolę nad zestawem. Niektóre brania tnę w ciemno. Mam dużo pudeł, kilka ryb spada.
W pewnym momencie wszystko cichnie. Akurat w tym czasie kontrola, a że kontrolerem jest stary mistrz Kazimierz Szymala, to dokupuję kilkanaście poleconych much.
Wracam do łowienia. Nimfa nie działa, więc wiąże nową suchą muchę i obławiam mimo braku aktywności ryb. O dziwo udaje się przechytrzyć kolejne pstrągi.
Kończę o czwartej, w końcu to Wielka Sobota, trzeba poświęcić jajka.
Mimo podłej pogody i jeszcze gorszego samopoczucia, wypad bardzo udany. 10 sztuk pstrągów, drugie tyle drobnego klenia i ładny lipień, to lepiej niż dobrze.