Siatkarze zagrali dobry mecz o medal, to z dobrym humorem zjadłem kolację i po 22:30 byłem już nad wodą. Ubzdurałem sobie, że passę trzeba podtrzymać. Nastawiłem się na sandacze. Wziąłem kilka większych woblerów i trzy gumy. Miało być ekonomicznie i bez zbędnego bagażu. Ogólnie sprzęt trochę mocniejszy, by nie drżeć przy większej rybie. Dałem sobie czas do 1:40 i wracam. Trzy godziny machania wystarczy. Plan prosty. Łowię głębiej. Jak wobler zbyt brutalnie orał dno, to zwalniałem tempo, albo unosiłem wysoko wędkę. Po godzinie zakładam woblera sdr Lowec Rapy 8 cm. Ten wbrew swojej budowie nie schodzi bardzo głęboko. Po kilku sprowadzeniach krótkim wachlarzem jest bum! Trochę się pokotłowało i do podbieraka wpada piękny kleń. Ładna wypasiona klucha 51 cm.
Następne dwie godziny mozolnie czesałem krótkimi rzutami, by bardzo dokładnie obłowić miejscówki. Takim sposobem nie wiele się nachodziłem i odcinek, który przeszedłem, nie przekroczył 100 metrów. Na ostatnie kilkanaście minut wróciłem do jednego z głębszych miejsc. Tam założyłem gumę Cannibal z główką 6 g i po opadzie na dno starłem się przy kilku obrotach korbką dodatkowo unosić powoli szczytówkę, by wydłużyć maksymalnie opad. Zadzwonił budzik. Czas zwijać sprzęt, by spokojnie zdążyć na autobus. Ale nie może się skończyć tak bez powiedzenia sobie:
- Jeszcze jeden rzut i koniec.
Rzucam.
Opad.
Podbijam i cztery razy kręcę korbką.
Guma opada.
BUM!!!
Siedzi!!!
Hamulec gwiżdże. Ojojoj!
Od razu zabieram podbierak i schodzę dwadzieścia metrów na obniżenie bulwaru. Podejrzewam, że z tym podbierakiem będę miał problemy zapakować rybsko i trzeba będzie holować do ręki. Jeszcze nie widzę co mam, ale podejrzewam, że sandacz. I tak właśnie jest, wyłania się smok przynajmniej 80 cm. Wcześniej zrobił kilka krótkich odjazdów. Mimo to szczęśliwie ustawiłem się pod podebranie i tylko jakieś fatum mogło popsuć zdarzenie. Gumy nie widzę, to jestem spokojny, jak przed skokiem bungee.
Robię najazd pod rękę, wychylam się i w tym momencie sandacz robi kolejną akcję wywrotową i jig wyskakuje z pyska. Bez gumy. Ja stoję osłupiały. Sandacz stoi osłupiały. Sięganie po podbierak nie ma sensu. Patrzymy na siebie przez chwilę i sandacz odpływa.
Przez ułamek sekundy przeleciała myśl, aby jeszcze godzinę zostać.
Żeby nie rozpaczać, to natychmiast spakowałem wędkę, by zdążyć na autobus.
👊