Cześć.
Minęło kilka miesięcy i pomyślałem o powrocie do lekkiego spinningu. Ciekawiło mnie, czy zdołam skusić jesienne wzdręgi w podobny sposób i w miejscach, gdzie łowiłem wiosną. Przy okazji zebrałem kilka ważnych dla siebie informacji. Z pewnością jedną z nich, to szybkość przynęty w opadzie. Zdecydowanie wolniej. Ma to się dziać o wiele wolniej. W niektórych przypadkach nawet, jakby zawieszenie w toni. A można to uzyskać wydłużając, lub skracając długość i rodzaj przyponu. Połączony z plecionką, gdyż ona najczęściej pozostaje dłużej na powierzchni, utrzymując, lub spowalniając tonięcie. Oczywiście mamy różne rodzaje plecionek i tu jest duże pole do doświadczeń. Im grubsza i z właściwościami pływającymi, to tracimy na odległości. Są takie, które posiadają w swojej strukturze materiały ułatwiające tonięcie i tu zyskamy na odległości, ale może być to jakimś problemem, gdy chcemy opad wydłużyć. Dawno nie łowiłem z samą żyłką. W drodze jest już nowa szpulka o średnicy 0,14 mm i kołowrotek z płytką szpulą. Będzie okazja sprawdzić, czy warto iść w tym kierunku. Zaletą może być to, że nie będę musiał nad wodą montować po awarii, nowych przyponów. W zimne dni jest to dla mnie ważne. Każde nadwymiarowe minuty wystawiania odkrytych dłoni na chłód mocno skraca pobyt nad wodą. Mój próg tolerancji zimna jest mocno przesunięty i manipulowanie przy drobnych akcesoriach staje się niemożliwe w temperaturach niewiele odległych od 0°C. Plecionka układająca się na wodzie jest w pewnym sensie naszym sprzymierzeńcem. Gdy ktoś nie wie, o co chodzi, to wyjaśniam, że ten kawałek linki długo utrzymujący się na powierzchni, lub jego miejsce styku z wodą, przy krótszych rzutach, jest wskaźnikiem brań. Tak, tak, znaczna część brań nie jest wyczuwalna na wędce, jak np. przy łowieniu okoni. Natomiast ważną rzeczą jest obserwowanie linki. Gdy widzimy jakieś przemieszczanie w bok, szybsze znikanie pod wodą, krótkie szarpnięcia, to jest sygnał, że ryba zainteresowała się naszą przynętą. Gdy wykonamy rzut i będziemy delikatnie ściągać zestaw, to branie można poczuć, jako puknięcie w blank. W przypadku dłuższej pauzy, którą dość często stosuję, to wpatruję się w linkę. A teraz kilka słów o gramaturze. Im przynęta ma bardziej skupioną masę, to częściej rezygnowałem z dodatkowych obciążeń (główki jigowe, czeburaszki, koraliki itp.) i stosowałem same haki. A z nimi też jest taka historia, że mają różne grubości i ciężar. Gdy przynęta była bardziej "puszysta" z wieloma wypustkami zabierającymi ze sobą pęcherzyki powietrza, to zakładałem haki z dodatkowym obciążeniem. W miejscach, w których łowiłem, nie było głęboko i nie potrzebowałem, by przynęty penetrowały głębokości poniżej 2 metrów. Stąd całość montowałem maksymalnie jak najlżej.
Jeszcze coś o godzinach żerowania. Zdecydowanie późnym popołudniem. Ostatnio trzy wyprawy dały taką obserwację. Pierwsze dwa dni zaczęły się interesować około 15:00. Trzeci dzień był zaskakujący, bo pokazały się dopiero tuż przed zmrokiem, a ten zapadał około 16:30. Nawet po zmroku jeszcze było widać ich aktywność, ale jeszcze nie jestem na takim etapie, by je łowić po zmroku. Może kiedyś?:) W czwarty dzień uganiania się za wzdręgami postanowiłem całkowicie zmienić lokalizację. Zrobiłem dobry kilometr, zanim znalazłem interesujące miejsce. Łowiąc z brzegu, nie jest to łatwa sprawa. Jeszcze mając po drodze dużą rzekę. Ostatecznie celem była duża zatoka i brzegi z podwodną roślinnością i trzciną. Udało się jeszcze coś takiego znaleźć. Po trzydziestu minutach mam pierwsze branie.
Zbliżała się godzina piętnasta i to powinien być już na nie czas. Do zmroku zostało około półtorej godziny. Niewiele czasu na eksperymenty.
Połowa żółtej Tanty na bezzadziorowym haku widocznie im pasowała, bo złowiłem około dziesięciu wzdręg i kilka okoni.
Gumka w całości sprawiała więcej kłopotów, bo część brań było pustych. Z drugiej strony te duże nie miały problemów i taka selekcja w zasadzie wychodzi na dobre.
Ciekawe, jak długo będą jeszcze w tych miejscach i czy w naprawdę zimne dni, gdy woda mocno się wychłodzi, będzie szansa na podobne łowienie.