Nie wiem, co jest dziwniejsze, czekanie na taką pogodę, jaka jest, czy czekanie na łagodny, ciepły, wilgotny, wiejący z zachodu, budzący wiosną życie, a w lecie przynoszący orzeźwienie, jednym słowem, zefirek?😎
Nic to, trzeba przezwyciężać słabości. Tym razem postanowiłem łowić na najdrobniejsze przynęty, na jakie będę mógł sobie poradzić. Plecionka 0,08 z przyponem z żyłki 0,14 i Tanta. A w zasadzie jej kawałek nanizany na najmniejszą główkę jigową.
Znalazłem zaciszne miejsce i oddałem się przyjemności łowienia w miętusową pogodę brrr:) Zaskoczenie było duże. Po kilkunastu minutach łowię trzy okonki. Pomyślałem, że coś z tego może być. I tyle, co skończyłem myśl:) BUM!!! Ale strzał. Nie wierzę. Czuję po trzepaniu głową, że to dobry okoń. Byle tylko trzciny nie przeszkodziły. Ostatecznie ryba ląduje na macie i wynik jest 29 cm. Ale radocha. A zastanawiałem się, czy za sandaczami się wybrać.
Minęło kilkanaście minut. Łowię kilka maluchów, ale ten strzał był prawie, jak sandaczowy. Od początku byłem pewien, że to kolejny porządny garbus. Jeszcze trudniejsze zadanie odeprzeć odjazdy w trzciny. Dwa razy wyjechał z nich bez plątania. Podbierak uratował sytuację i finalnie mata pokazała 33 cm.
Po kilkunastu minutach przezbroiłem na boczny trok, sprawdzając odległe miejsca. Po chwili, jakby odpaliły. Brania były częstsze. Niestety, brały same maluszki. Jeden z nich miał 25 cm i to na dzisiejszy popołudniowy dzień dało trzy fajne okonie.
Do tabeli dwa, 29 i 33 cm.