Co się stało, że ja kleni nie łowię?:)))
Ostatni dzień kwietnia i ostatki podchodów w tej części pory roku za wzdręgami. Mieszałem wodę razem z Larry_blanka na największej wrocławskiej zatoce. Wiatr tego dnia nam nie sprzyjał. Dzień wcześniej było z nim lepiej. Kilka fajnych ślicznotek przechytrzyliśmy. I wiem, jak będę planował przyszłe wędkarskie sezony. Z pewnością okonie pójdą w odstawkę. Nie ma sensu. Co mi radości przyniosły wyprawy na wzdręgi, to trudno opisać. Finezja, minimalizm i bardzo dużo fajnych ryb. Gdyby garbusy, choć w przybliżeniu takie się trafiały, to inna rozmowa. Jednak uganiać się przez parę miesięcy za kilkoma lichymi pasiakami, to już jakiś wędkarski masochizm.
Wzdręgom należy się przerwa. Może wrócę do nich w czerwcu? Zaczyna się trudny okres, bo do gry wracają drapieżniki. Będzie dylemat. Podsumowując, kwiecień miałem bardzo udany. Setki pięknych ryb. Wędki gięły się aż miło. Komary nie gryzły. Temperatury mocno nie dokuczały i kolejne rekordy odhaczone w CV. Sprzęt, jak w poprzednim wpisie.
PS Trochę z innej perspektywy;)