Od kilku sezonów uczę się łowić sandacze. Nie będę pisał o łowieniu na woblery, czy silikonowe przynęty. O tym można zapełnić cały dysk komputera. Jest tego tyle w Internecie, że nie sposób przeoczyć. A może kilka zdań napisać o łowieniu sandaczy sprzętem muchowym?
Mało jest informacji, mało artykułów, które mogłyby pomóc wędkarzowi w zdobyciu kolejnej „harcerskiej sprawności”. Nie będę wskazywał, jaką wędkę do tego przeznaczyć. Czy to będzie #6, czy #7 lub #8 ma mniejsze znaczenie. Miejsca, rodzaj łowisk i przynęty zweryfikują, co najlepiej nam będzie odpowiadało.
Ważniejsze jest, czy w danym miejscu, gdzie chcemy łowić, są sandacze. Tu przydaje się doświadczenie spinningowe. Ja właśnie na tym bazowałem. Wybrałem kilka miejsc, w których szukałem ich na woblery i gumy z lekkim obciążeniem. Łowiłem je w strefie powierzchniowej i to sprawiło, że mój muchowy zestaw miał pracować podobnie. Koncentrowałem się na rzece i odrzańskim kanale o wyraźnym uciągu. Z racji, że nie mam umiejętności wykwintnego wywijania linką, zdaję się na rzeczny nurt. On w zasadzie robi za mnie najważniejszą część, czyli prezentację spływającego streamera. Miejsca, w których łowię, to proste odcinki rzeki z płytkimi odcinkami, z jakimiś wypiętrzeniami dna, lub w pobliżu kamienistej opaski tworzącej kilkumetrową przybrzeżną półkę.
Kolejną rzeczą było, jak je łowić? Czy stosować linki z tonącą końcówką, czy pływające. U mnie sprawa była prosta. Lubię metody powierzchniowe. Stąd porzuciłem myśl o dokupywaniu dodatkowych linek tonących. Chociaż powoli myślę o drobnych zmianach, to jeszcze nie doszło do nich i piszę o przebytych doświadczeniach.
Samo łowienie niczym szczególnym się nie wyróżnia. Przeważnie wygląda to tak, że streamera kładę prostopadle, a czasami niewiele powyżej swojego stanowiska i kontrolując spływ muchy unoszonej przez rzekę, koryguję ją, ściągając ręką ewentualny nadmierny luz. Gdy nurt jest odpowiedni, a mucha przestaje spływać, to pozwalam jej dryfować na napiętej lince, by po chwili krótkimi podciągnięciami ściągnąć wabika do siebie. Głębokość pracy streamerów mieści się w przedziale 0 – 0,5 m. Jest to zależne, czy streamer jest na lekkim haku, czy ma materiały chłonące wodę i jak silny jest nurt. Dobieram je w zależności od warunków w danej chwili. Jeżeli sandacze są aktywne przy powierzchni i dają znać przez ciche ”cmoknięcia”, to staram się dobierać pływające. Jeżeli jest cisza i nie widać ataków, to staram się łowić trochę głębiej.
Miejsca, jakie wybieram, nie są głębokie i prowadzenie przynęty mniej niż 0,5 m w zupełności wystarczy, by podnieść do niej sandacza, jeżeli w ogóle w tym czasie tam są.
O jakiej porze?
W moim przypadku najlepiej odczytuję wodę na przełamaniu dnia z nocą i w nocy. Sandacze wtedy podchodzą w pogoni za rybkami bliżej powierzchni. Demaskują się i odkrywają miejsca swojej stołówki. A wiadomo, że do stołówki wpada się na chwilę, by się najeść i wyjść. Jeżeli znajdzie się takie miejsce, to połowa sukcesu za nami. Reszta to wytrwałość wędkarza.
Kolejna ważna sprawa, to oświetlenie. W ciemnościach ciężko cokolwiek poprawnie zrobić. Przeważnie wędkuję w warunkach miejskich przy bulwarach, promenadach, w okolicach mostów i ulicznych latarni. Miejskie oświetlenie pomaga. Nie mówię o staniu pod jakąś lampą, ale rozproszone światło daje komfort panowania nad zestawem. Noce doświetlone blaskiem Księżyca też są sprzyjające. Nie wnikam w takie sprawy, jak ciśnienie, kierunek wiatru itp., które mogą mieć znaczenie na aktywność. To każdy sam musi sobie poskładać, jeżeli w ogóle zwraca na to uwagę.
W mniej doświetlonych miejscach dobrze jest być jeszcze za dnia. Trening i sprawdzenie jak zachowuje się zestaw, bardzo pomaga. Później łowienie staje się prawie intuicyjne. Po tych próbach wiem, jak może się zachowywać przynęta przy podniesionym poziomie i szybszym nurcie, lub odwrotnie, spowolnieniu i niżówce.
Przynęty.
Do połowu sandaczy używam niedużych streamerów. Osobiście przekonałem się do Zonkerów w kolorze białym i żółtym. Wszelkie streamery w stylu Baitfish też są dobrym rozwiązaniem na początek przygody z sandaczami.
Chciałbym wspomnieć jeszcze o jednej sprawie. Zostawmy nasze ambicje gdzieś daleko za nami i nie myślmy o rekordach. Skoncentrujmy się na pierwszych braniach i systematycznych wynikach. Gdy pojawią się pierwsze złowione ryby i będzie ich na tyle dużo i dojdziemy do wniosku, że czas na coś innego, to wtedy powinno się modyfikować sprzęt i przynęty. Może być tak, że nie ma potrzeby.
Mimo wszystko trochę o sprzęcie.
Mnie wystarczy przypon z żyłki z jednego kawałka. Długość dobieram do warunków. W moim przypadku nie jest to więcej niż 150 cm. W czasie przewiązywania much skraca się i 80 do 100 cm jeszcze jest sensowne. Średnica przyponu jest zależna od tego, czy chcę łowić tylko sandacze, czy będę starał się złowić klenia lub jazia. Po kilku latach doświadczeń nie schodzę niżej niż 0,22 mm, a górną granicę wyznaczyłem na 0,32 mm. Wyjątkiem jest sytuacja, gdy w dwóch znanych mi miejscówkach występuje niżówka. Tam mogę zejść z końcowym przyponem do 0,18 mm z dwóch lub trzech odcinków, lub przyponu konicznego dłuższego niż wspomniane 150 cm. Wtedy do wody lecą wyłącznie muchy typu Red Tag, Goddard, Black Zulu itp. i szukam kleni i jazi.
Wędka, jaką używam, jest w klasie #6 i to uważam za minimum pod sandacze w moich warunkach. Jeżeli u kogoś są miejsca, gdzie występuje dużo okazów powyżej 60 cm, to proponuję sięgnąć o klasę lub dwie wyżej.
Sugestia.
Te kilka spostrzeżeń z moich sandaczowych wypraw kieruję do bardziej doświadczonych muszkarzy, którym wywijanie sznurem nie jest obce i sprzęt mają w zasadzie skompletowany. Mimo że radzą sobie dobrze z innymi gatunkami, to może nie mieli okazji, lub nie byli pewni, że można łowić sandacze na muchę. W dodatku w nocy.
Można, a w sprzyjających warunkach skuteczniej niż za dnia. W każdym razie ja się jeszcze na dzienne sandacze nie zdecydowałem. Zdobywanie tej umiejętności jeszcze przede mną.
Nie polecam początkującym zaczynać nauki muszkarstwa właśnie od sandaczy. Lepiej nauczyć się panować nad linką łowiąc pstrągi, czy klenie i w miarę nabytych umiejętności dopiero podjąć wyzwanie.
Łowienie sandaczy na sztuczne muchy jest trudną sztuką. Gdyby było porównywalne lub nawet skuteczniejsze od innych metod, to zapewne informacji o połowach by nie brakowało. Wędkarstwo ma to do siebie, że stawia nam wyzwania. Jednym z nich, dla mnie, było złowić sandacza na muchę. Gdy pojawił się pierwszy, to już poszło dalej i chciało się kolejny i kolejny raz. Teraz zaczynam rozglądać się za następnymi miejscami, w których mógłbym sobie poradzić. Warto mieć w zanadrzu alternatywne rozwiązania. Nie zawsze pogoda, poziom rzeki, ogólnie warunki będą odpowiadały mi i rybom. Z wędkarskim pozdrowieniem i mocnego ugięcia na muchówce.
Jaceen