Ranking
Popularna zawartość
Treść z najwyższą reputacją w 13.05.2018 uwzględniając wszystkie działy
-
10 punktów
-
4 punkty
-
3 punkty
-
Odra. Kolejny dzień uganiałem się za okoniami. Po siedemnastej jeżdżę nad wodą. Chcę ponownie przejść ten sam odcinek, co poprzednie dwie wyprawy. W poniedziałek okonie całkiem fajnie brały. Wtorek już był zdecydowanie słabszy. Czwartek ponownie dopisują brania. Kilka sztuk otarło się o wymiar 25 cm. Złowiłem do zmierzchu około15 szt. Kilkanaście brań miałem na pusto. W użyciu były gumki na główce do 2 g. Przed zmierzchem ustawiłem się na ostatniej miejscówce, która ostatnio nie daje mi spokoju. Ryby spadają, wyginają się kotwice, po prostu sporo się działo. Miejscówka jest nieobliczalna. Tutaj nie mogę przewidzieć, co przywali w woblerka. Tym razem łowiłem na "krakuska"3 punkty
-
trochę zachęcony przez @tomek1, postanowiłem wyjąć z szuflady stary tekst, który napisałem w na początku lat 90-tych ubiegłego wieku i przepisać go z nieco pożółkłej kartki do formatu docx, Zasada no kill była wówczas fanaberią i mało kto o niej słyszał, co proszę wziąć pod uwagę, gdyby ktoś poczuł się lekko zniesmaczony. Pierwsze kropki Wysiadłem na samotnej stacji kolejowej. Nigdy wcześniej tutaj nie byłem, a teren znałem jedynie z wielokrotnie studiowanej mapy turystycznej. W garści teleskopowy kij spinningowy, w uszytym przez matkę pokrowcu, na ramieniu torba z resztą żelastwa i aparatem fotograficznym. Jest wcześnie, słońce jeszcze się nie wychyliło zza okolicznych wzgórz, a poranne mgły powoli snują się wśród świeżej zieleni buków i świerków. Idę w kierunku rzeki starą, brukowaną drogą, wijącą się między polami i łąkami. Ostatnie wzniesienie i wreszcie ją widzę – srebrna wstążka wije się niżej. Przyspieszam kroku, by jak najszybciej znaleźć się nad brzegiem. Zapach późnej wiosny trochę miesza się z wonią, którą znam z zupełnie innych okoliczności. Od tego momentu będzie mi ten zapach towarzyszył podczas każdych odwiedzin tego miejsca i jeszcze o tym nie wiem, ale będę go z tą rzeka kojarzył przez lata. Zapach górskiej wody z lekką domieszką strużek ścieków z domostw w jej górnym biegu. Niecierpliwie rozkładam sprzęt, zerkając co chwila na wodę. Czuję się trochę jak na pierwszej randce. Nie wiem czego się spodziewać , prócz tego ten dreszczyk emocji przed pierwszym rzutem w nurt własnoręcznie wystruganego, pokracznego woblera. Idę prawym brzegiem, za plecami mając wysoką skarpę. Słońce świeci prosto w twarz, więc refleksy odbitych od wody promieni oślepiają i łowienie momentami staje się mało komfortowe. Obławiam podręcznikowe miejsca, przelewy, kamienie w nurcie, spowolnienia, przemierzam kolejne metry wzdłuż nurtu, jednak na razie randka sprowadza się do starań jedynie z mojej strony. Wybranka jakoś ich nie odwzajemnia. Może tu nie ma ryb? Może po pierwszym spotkaniu rozejdziemy się w swoje strony i nie skonsumujemy znajomości? Przysiadam na chwilę na kamieniu, wyjmuję kanapki, termos z herbatą i patrzę na rzekę. Nieprzebrane stada owadów zaczynają swój spektakl. Coraz więcej mikroskopijnych żagielków płynie po powierzchni, po chwili wzlatując i znów przysiadając na lustrze wody. To chyba jętki – myślę. Niektóre z żagielków znikają pod powierzchnią zassane jakby od spodu lustra wody, pozostawiając jedynie ślad w postaci rozchodzących się kółek. Żadnych chlapnięć, wyskoków, tylko dyskretne wessanie jęteczki pod powierzchnię. O Swarogu ognisty!, pomyślałem. Tutaj jest życie, są ryby! W pewnym momencie nastąpiła kulminacja przedstawienia. Między kamieniami wystającymi z wody widzę grzbiet rybska, które w pogoni za czymś, zapędziło się na płyciznę może nieco powyżej kostek, by po kilku metrach tej płycizny, przebytych w sprinterskim tempie, zniknąć w głębszym miejscu, zostawiając po sobie tylko rozmyte fale na powierzchni. Film przyrodniczy o łososiach na Alasce przyszedł mi na myśl. Tymczasem zbieranie z powierzchni trwało nadal, a ja siedziałem na tym kamieniu i przyglądałem się zjawisku. Nijak moje toporne woblery i obrotówki nie pasowały do subtelnych jętek. Zebrałem się i poszedłem dalej, nie mając za bardzo nadziei, że dziś cokolwiek złowię. Brzeg, po którym się poruszałem z łagodnego i kamienistego zamienił się w stromą, ziemną skarpę, pionowo opadającą w nurt. Pojawiły się korzenie i konary w nurcie, a na wystających ponad lustro gałęziach malowniczo powiewały szmaty, worki i diabli wiedzą co jeszcze, a w zakolach gdzieniegdzie pobrzękiwały butelki. Era wszechobecnego plastiku dopiera nadchodziła. Do agrafki przypiąłem szkaradnego woblera, wystruganego z topolowej deski, pomalowanego farbami modelarskimi na czerwono z zielonym grzbietem i pionowymi paskami na wzór okonia. Puściłem go wzdłuż burty, prowadząc powoli pod prąd. Widziałem już kolebiącą się pod powierzchnią przynętę, gdy spod podmytych korzeni wyskoczyła srebrzysta torpeda i niemal w tym samym momencie poczułem szarpnięcie na moim teleskopie. Ha, ha… ale jazda. Trochę zaczynam panikować, czy zdobycz się nie wypnie, więc hol jest dość forsowny. Na szczęście hamulec w kołowrotku mam ustawiony dość miękko. Przez przypadek zresztą. Doświadczenie i wiedza dopiero przyjdzie. Na razie jestem żółtodziobem w spinningowym rzemiośle i chyba tylko prawo frajera pozwala mi na doprowadzenie pstrąga do podbieraka. Jest śliczny. Pierwszy kropek w życiu. Nie wiem ile dokładnie mierzy, więc przykładam go do wędziska, na którym mam zaznaczone magiczne 30cm, żeby mieć jakieś odniesienie. Ryba wije się i czynność nie jest taka prosta, ale udaje się. Dopiero po powrocie stwierdzam przykładając „calówkę” do kija – 34cm. Robię zdjęcie zdobyczy, wyjmuję finkę z torby, żeby uczynić zadość atawistycznym potrzebom zapewnienia pokarmu wspólnocie rodzinnej i przynieść upolowaną zdobycz do domu. Pstrąg leży na trawie i czeka na wykonanie wyroku. Mam wrażenie, że patrzy na mnie i prosi, by zrobić to szybko. Robi mi się niesamowicie głupio. Biorę pstrąga w ręce, nachylam się nad lustrem, by go uwolnić i… czuję jak z rybą w dłoniach powoli osuwam się głową w dół wraz z kawałkiem skarpy, która obrywa się pod moim ciężarem. Panikuję drugi raz w ciągu tych kilku minut. Nie wiem jak głęboko jest pode mną, torba na ramieniu ciąży, a ja w rozpaczy próbuję złapać się jakiejś wystającej gałęzi, czegokolwiek co pozwoli mi na zatrzymanie pogrążania się. W tym szale przychodzi mi przez myśl, że nie dość, że nie przywiozę „ryby ka kolację”, to może jeszcze w ogóle nie wrócę. Chyba, że w plastikowym worku. Co ja matce powiem, jak nie wrócę? Szarpię się i motam. Gałąź, którą chwyciłem, łamie się, więc walczę dalej. Rozpacz mnie ogarnia, ale czuję, że łapię grunt pod nogami. Drę pazurami wystające z brzegu trawy. Nogi mają oparcie. Dobra, na razie żyję. Teraz trzeba się wygramolić. Nie wiem jak tego dokonałem, ale jakimś nadludzkim wysiłkiem wyczołgałem się na brzeg. Chyba tryskająca uszami adrenalina w tym pomogła. Leżę chwilę na brzegu i dyszę. Po chwili dźwigam się i mokry jak szmata od podłogi wracam do miejsca, gdzie zadzierzgnąłem bliższą znajomość z rzeką. Powinna tam leżeć moja wędka. Ukochany, teleskopowy Szekspir 2,10m. Jest, leży na krawędzi oberwanej skarpy. Zatem strat w sprzęcie nie ma, na zdrowiu też, tylko honor i schludny wygląd zszargane. Do powrotnego pociągu mam ze dwie godziny, więc może zdążę choć trochę obeschnąć. Rozebrałem się więc prawie do gołego, mokre ciuchy rozłożyłem na trawie, by słonko je podosuszyło. Usiadłem i dopiero w tym momencie zaczęło do mnie docierać co się stało. Już mnie nie interesowały jętki, ryby, otaczająca przyroda. Zastanawiałem się jak ja taki mokry wejdę do wagonu i co matka powie, gdy mnie zobaczy w drzwiach. Siedziałem w przedziale wzbudzając lekkie zainteresowanie współpasażerów a pode mną zbierała się kałuża z ociekającej jeszcze odzieży. Czułem się w niej jak w zbroi, ale nie to było ważne. Cały wracałem do domu. To był ostatni raz w życiu, gdy, mimo już pełnej letności i świeżo zdanej matury, dostałem od matki wpieprz w chacie… p.s. czerwonego, teleskopowego Szekspira już nie mam. Nie wiem co się z nim stało. Pewnie wylądował na śmieciach, jak wiele moich skarbów, gdy się z rodzinnego domu wyprowadziłem na dobre. Został mi z tego zestawu tylko kołowrotek ryobi, z którym miałem jeszcze niejedną fajną wędkarską przygodę. Koślawy czerwono-zielony wobler, nie wytrzymał prób wielokrotnego moczenia i popękał na grzbiecie. Lekko fekalny smrodek tej rzeki już jest na szczęście melodią przeszłości, tylko ryb jakby mniej.2 punkty
-
Dziś wyczaiłem nowe linowe miejsce, więc biore odległościówke i atak. Przed zmrokiem się zaczęło, może odrobine brakło do 40 ale pierwsze dwa dzikusy wpadły. Bardzo delikatne odjazdy, trzeci już taki z prawdziwego zdarzenia no ale po co regulować hamulec po holu... Łowiłem bardzo blisko brzegu, jutro powtórka. Może zabiore drugi zestaw na włos2 punkty
-
Musiałem rozbić na dwa posty bo nie chciało przyjąć więcej zdjęć choć wagowo to 1,2 MB ? Nie ważne.....do rzeczy... Nie było skubania, jak coś brało to siedziało na wędce, brania atomowe. Zdjęć kleni poniżej 40 cm nie robiłem a było ich ponad 10, te na zdjęciach to 50+, no i oczywiście przyzwoity bolek. Po południu woda zamieniła się w kakao a widoczność zeszła do zera. Jako ciekawostkę widziałem jak ogromny sum płynął koło równoległego brzegu, na początku zauważyłem czarny ogon i z daleka myślałem że to bóbr, lecz po kilkunastu metrach wynurzył się i coś szukał w zarośniętym brzegu i widać było wystający z wody ogon,. Płynął w górę rzeki, widoczność w wodzie jak pisałem wyżej prawie zero, więc gdy przepływał następny odcinek to ryby zauważały go w ostatniej chwili, a klenie takie 40-50 cm wyskakiwały z wody jak delfiny...mega widowisko. Widać było ...dzięki niemu ile ryb i jak dużych stoi przy brzegach.2 punkty
-
2 punkty
-
1 punkt
-
U mnie sporo szczupaczków atakuje w jerki, ale niestety rozmiarowo mocno ćwiczebnie. Wszystkie takie do 60 cm, jeden rodzynek 64cm. Ten ze zdjęcia był jednym z trzech wymiarowych dzisiejszych. Pogoda piękna, cały dzień na łódce ale brania niemrawe. Jak na cały dzień biczowania wody to kilka kontaktów z rybami to słaby wynik. Strasznie się wkręciłem w casting. Taka trochę miłośc od pierwszego wejrzenia pozdro1 punkt
-
3 godzinny wypad na odcinek powyżej Wrocławia poskutkował wymiarowym szczupakiem. Ryba wzięła na obrotówkę rozmiar 2, niesamowicie waleczna no i ładnie wybarwiona. Do tego przed samym podbierakiem spiął mi się trochę mniejszy. Pomimo że na wodzie mało widocznej aktywności, miałem jeszcze dwa odprowadzenia przynęt przez mniejsze szczupaki i podróż za obrotówka potężnego klenia, ale zobaczył mnie i zrezygnował. Woda lekko trącona, ale spokojnie do łowienia; myślałem, że po tych burzach będzie gorzej.:D1 punkt
-
Panowie jeżeli chcecie połowic nad Nysą Kłodzką, to akurat jest sezon burzowy. Woda od wczoraj jak kawa z mlekiem. Biała Lądecka to samo i przypuszczam że Ścinawka też. Pozdro Jarek1 punkt
-
1 punkt
-
Wczorajsza wyprawa za medalową płocią skończyła się pełnym sukcesem! Już dawno nie połowiłem tak wielkich płoci, i to w jakich ilościach Po za pięknymi braniami płoci brało równie dobrze słoneczko...parę godzin spędzonych na samej patelni skończyło się tym, że do teraz dochodzę do siebie1 punkt
-
Piątego maja wybrałem się razem z tatą na ryby do Staniszowa, niedaleko Jeleniej Góry na staw Balaton. W tym roku był to mój pierwszy raz na tym stawie, więc tak naprawdę nie wiedziałem czego mogę się spodziewać. Kiedyś było tam dużo szczupaka, w szczególności tego małego. Zawsze jeździłem tam z żywcem, ale tym razem spróbowałem z dwoma wędkami na metodę. Około 5:30 rano zaczęliśmy wędkować, z godziny na godzinę było coraz więcej wędkarzy. Około 7, jeden z sąsiadów złapał małego węgorza na spławik. Po za tym nic, pomijając małe jednorazowe okonki odławiane na spławik przez pana siedzącego obok mnie. Pogoda nie była za dobra na ryby i ilość brań to potwierdzała. Dopiero o około 8:40 tato złapał małego karpika (33cm), minutę po tym i u mnie wziął karpik podobnej wielkości, tyle że pełnołuski. Myśleliśmy, że może zaczną się brania, ale nic z tego. Dopiero około godziny 10 miałem kolejne branie i efektem tego była ta płotka ze zdjęcia. Miała 31 cm i jest to moja życiówka jeżeli chodzi o ten gatunek ryby.1 punkt
-
Witam wszystkich.Drugiego maja łowiłem na stawie komercyjnym.Udało mi się złowić dość sporo rybek tj. 15szt.karpia, 2szt.amura, 7szt.karasia i 7szt.płotek.Niestety zapomniałem zrobić fotkę,to co widać tj.wycięta klatka z filmiku,który nie mogę wstawić bo jest ograniczenie rozmiaru pliku.Chyba że coś tu nie rozumiem. W poprzednich latach filmy wstawiałem bez kłopotu.Pzdr.1 punkt
-
1 punkt
-
Jeszcze nie tak dawno, bo dokładnie 5 dni temu fajnie brała płoć i leszczyki, ale od paru dni na wodzie spokój. Najwidoczniej wszystko poszło w tarło i trza łapać za spinning (te wigry za plecami nie moje :D)1 punkt