"Okienka pogodowego", czyli odpoczynku od upałów, które zapanowało dziś nad Dolnym Śląskiem, nie można było przegapić, zwłaszcza że prognozy chyba nawet nie przewidują w najbliższym czasie kolejnego takiego. Byłem służbowo trochę daleko od domu, ale Odra cały czas wiła się obok. Wracając do domu popatrzyłem na mapę, sprawdziłem gdzie zaczyna się dolnośląska Odra i gdy tylko zobaczyłem ten moment, zacząłem się rozglądać za jakimś zjazdem, a gdy go zobaczyłem, skręciłem i dojechałem niemal do główki. Celowałem w stare, dawno nieodwiedzane miejsce, przestrzeliłem się o kilka głowek, ale i tak było fajnie. Rzeka szybka, mimo niskiego stanu woda wciąż kręciła się w klatkach, główki wyraźne, teraz najeżone odsłoniętymi faszynami... Mój klimacik.
Koniec pierwszej klatki i napływ. Coś chyba spłoszyło rybki. Obławiam jeszcze koniec warkocza, ale kątem oka już spoglądam na ten napływ i po chwili wyraźnie widzę kilka rybek uciekających na brzeg. Trochę jakby boleniowo, ale bez bolenia, może jakiś okonek? Na agrafce niezmiennie od dłuższego czasu obrotówka, teraz akurat Aglia. Kilka mierzonych rzutów i nic. Zmieniam na Cometa, wciąż nic. Sięgam więc po Longa i próbuję przeczesać bardziej zewnętrzną część napływu - nic. Może przeprosić gumy? Zakładam twisterka, potem ripperka, a gdy tego ostatniego mam już pod nogami znów na napływie wyskakuje kilka rybek. Grzebię w pudełkach bez konkretnego pomysłu, bo wciąż nie wiem co tam siedzi. Stawiam na malutką "pstrągową" wahadłóweczkę. Pierwszy rzut dosłownie między wystające z główki resztki faszyny, dwa ruchy korbką i pstryk, a za chwilę podbieram ręką okonka. Jak się chwilę później okaże to pierwszy trzydziestak z Odry od ponad dwóch lat!
Następna klatka i następny napływ na zero. W międzyczasie znów wracam do obrotówki, bo wydaje mi się bardziej uniwersalna, zwłaszcza latem, gdy nie nastawiam się na konkretny gatunek. Obławiam warkocz trzeciej główki. Nurt jest tu na tyle silny, że gdy przynęta wchodzi w sam warkocz kij gnie na tyle mocno, że mam wrażenie, że brakuje już ugięcia na ewentualne zacięcie i właśnie gdy o tym myślałem poczułem Łuuup i nie zaciąłem. Przepraszam wahadłóweczkę i poprawiam kilka razy, ale bezskutecznie. Cofam się więc do podstawy główki i cichutko w chaszczach wyższych ode mnie przedzieram się do klatki, a gdy na nią wchodzę, robię to niemal na kolanach. Oddaję dwa rzuty w stronę szczytu główki, trzeci niemal na wprost siebie, bliżej końca warkocza i gdy tylko błystka opuszcza warkocz i wchodzi we wsteczny nurt czuję lekkie przytrzymanie. Zacinam i... mam rybę Wiedziałem, że tym razem to nie okoń. Hol troszkę dłuższy, bo sprzęt delikatny i za chwilę podbieram pierwszego w tym roku bolenia.
Kolejne dwie główki na zero. Zaczyna się przejaśniać, przestaje wiać... robi się flautowo. Postanawiam wracać. W miejscu, w którym trafiłem bolka zaczynam kombinować jakby tu go jeszcze raz oszukać, ale mimo wszelakich prób nie udaje mi się. Pewnie za szybko chciałem powtórki (tak to sobie tłumaczyłem ). Zamiast bolenia oszukuję za to jeszcze jednego okonka i to akurat wtedy, gdy na agrafce miałem tę szczęśliwą wahadłóweczkę. Po 18-ej, gdy słońce jest już w pełnej krasie, rzeka jakby zamiera, widzę też, że przez te dwie godziny poziom spadł o jakieś 20-30cm, więc wracam do domu.