Rano, przy kawie sprawdzam pogodę, bomba, idealna pogoda na głowacicę, śnieżyce, wiatr, zimnica...
Szybka decyzja jadę, kawa do termosu, po drodze w Żabce dwa bananasy i nad wodę...
Nad wodą dwóch wędkarzy ale to nie byli prawdziwi łowcy głowacicy, zwinęli się jeszcze przed pierwszą śnieżycą.
A ja chodzę, kombinuję z przynętami, kilometry robię, raz śnieg, raz grad, raz słoneczko, cały dzień na nogach, jedynie z przerwą na kawę i bananasy.
Efekt, ze dwadzieścia okonków jak palec, cztery dłoniaczki, głowacicy ani śladu.
Może i dobrze bo co bym zrobił jakby jakaś walnęła w tantę, kij do 4g, plecionka #03, ale by byyyyyło.
A jaki obłędny zachód słońca, kto nie był niech żałuje