Z uwagi na fakt, że oboje szybko uwinęliśmy sie dziś ze sprawami zawodowymi, moja piękniejsza połowa wymyśliła sobie piknik nad rzeką. Moim zadaniem było zawieźć ją w jakieś fajne miejsce. Fakt, parę fajnych miejsc nad rzeką znam, ale to miejsca fajne wędkarsko, jednak zdecydowanie nie nadające się na piknik Tak więc wyjazd był trochę w ciemno. Nie bardzo wiedziałem gdzie dokładnie znajdziemy odpowiednie miejsce, więc nie wiedziałem co w tym miejscu mógłbym wędkarsko podziałać, a więc do samochodu wrzuciłem spławikówkę, feedera, pickera i oczywiście spinning, choć w użyteczność tego ostatniego podczas pikniku nie wierzyłem. Dosyć szybko znaleźliśmy miejscówkę, gdzie Ona mogła rozłożyć kocyk, a ja wbić parasol nad Jej głową. Gdy już się zadomowiła, a nawet rozłożyła bufecik, mogłem spokojnie pomyśleć, co i jak tu robić. Oczywiście najodpowiedniejszy wydał się feeder. Zamieszałem zanętę, na haczyk kuku+białe i do roboty. Po mniej więcej kwadransie pierwsze zdecydowane branie i do podbieraka wpada leszczyk. Czyżbym przypadkiem odkrył fajną miejscówkę?! Następnie kilka skubnięć nie do zacięcia. Rezygnuję z robaków i zakładam samą kukurydzę. Kolejne konkretne branie po godzinie - znowu podobny leszczyk. Jeszcze jeden po kolejnej godzinie i znowu niemal identyczny. Poszedłem na chwilę pod parasol sprawdzić, czy zostało coś w bufecie i wtedy kątem oka zobaczyłem jak kij przesuwa sie na widełkach. Dobiegłem do niego i być może za mocno zaciąłem, a może ryba była duża - tak czy owak przypon tego nie udźwignął. Postanowiłem już więcej nie wstawać od wędki i w ten sposób przesiedziałem kolejne 3 godziny. Szczytówka w tym czasie nawet nie drgnęła. Fakt - wyszło słońce i przestało dmuchać i chyba rybom też się to nie spodobało. Słońce było już nisko, gdy zacząłem za plecami słyszeć coraz częstsze klaśnięcia i w końcu usłyszałem to nieszczęsne "wracajmy już". Komary rzeczywiście rozkręcały się błyskawicznie. Powiedziałem, że ostatni raz przerzucę wędkę i będę składał swoje zabawki. Wiem, to wytarty tekst, ale uwierzcie, gdy wyrzuciłem do wodu ręsztę zanęty, kukurydzy, robaków i zacząłem myć wiaderko wędka znowu podskoczyła i zaczęła odjeżdżać na widełkach. Rzuciłem wiadro i zaciąłem, a po nieco dłuższym holu wyjąłem z wody tego rodzynka poniżej.
P.S. Wiadro odpłynęło. Zanim wyholowałem, odhaczyłem, obfotografowałem i wypuściłem karasia, było już 100 metrów dalej. Dogoniłem je i wyłowiłem. Wędki już nie wrzucałem. Piknik uważam za udany - Żonie też sie podobał, już planuje następny