Wracając w niedzielę o dwudziestej, stwierdziłem, że z pogodą było całkiem przyzwoicie. Pozwoliłem sobie na obfitszą kolację, założyłem dodatkowy polar i o 21:30 byłem już w centrum. Nie darowałbym sobie, gdybym zrezygnował z tak sprzyjających warunków. Przez dwie godziny czułem ciepło w dłoniach i w stopach. Kolejny raz doświadczyłem, co znaczy o tej porze roku bezwietrzna pogoda. Same zdarzenia też powodowały, że robiło się chwilowo cieplej. Minęło czterdzieści minut i poczułem pierwsze wyraźne dziabnięcie. Szkoda było tego brania. Może się nie ukłuł? Trzy rzuty w pobliże tego samego miejsca i ŁUP! Siedzi. Spinning dobrze się przygiął. Kilka razy udało się zakręcić korbą. Sięgnąłem ręką do hamulca, by delikatnie pofolgować przy ostatnim etapie. W tym momencie nastąpił przy powierzchni młyn i linka zrobiła zwis. Tyle go widziałem. Fajny był. Momentalnie odczułem, że jakby zrobiło się cieplej i rękawiczki były zbędne. Ściągnąć nie ściągnąłem, bo wiem, że szybko emocje opadną, a wraz z nimi temperatura. Łowiłem cały czas na pływającego woblera HMS 7,5 cm/7 g, który w mojej opinii pod naporem nurtu da się sprowadzić na głębokość +/- 1,5 m. Rzuty wykonywałem prawie prostopadle do stanowiska, by sprowadzając woblera na napiętej lince, łapał kontakt z dnem w możliwie najdalszej odległości od brzegu. Gdy czułem delikatne wyhaczanie sterem o dno, zwalniałem zwijanie. Pozwalałem na wykorzystanie samego nurtu, by wobler zachowywał się "naturalnie" niesiony rzecznym prądem. W ten sposób do godziny pierwszej miałem pięć brań. Z tego udało się złowić dwa niewielkie, pod 35 cm klenie. Byłem zadowolony z warunków i z tego, co się działo. Może jeszcze uda się spędzić tak czas w tym sezonie?